Kwiecień 2015: Ateny (Pascha)

Nie mogłam w tym roku planować moich wiosennych wakacji w Grecji, nie mogłam z przyczyn zdrowotnych: miałam (i mam nadal) problemy okulistyczne, stąd mnóstwo badań, wizyt, konsultacji, przygotowań do operacji chociaż jednego oka. Nie mogłam aż tak bardzo w tym wszystkim zaniedbywać pracy oczywiście, stąd i decyzja, że z wakacji wiosennych, choćby i tygodniowych, rezygnuję.
Ale czasem działam spontanicznie i tak też się stało wiosną tego roku: malując w polską Wielką Sobotę pisanki dumałam nad tym, że tydzień później w Grecji wypada Pascha – tamtejsza Wielkanoc, którą, co wielokrotnie podkreślałam, wprost uwielbiam. I kiedy w tę naszą Wielką Sobotę uświadomiłam sobie (eureka!), że Pascha AD 2015 już nigdy więcej nie będzie miała miejsca, a nadto, że nie wiadomo kiedy będę mogła po spodziewanej w lipcu operacji polecieć samolotem - zaczęłam szukać jakiegoś biletu. I znalazłam bilet do Aten z wylotem w grecki Wielki Czwartek (z powrotem w grecki Poniedziałek Wielkanocny) w ramach tanich linii, które na tak krótko przed lotem nie były już co prawda wcale tanie, ale choć dobrze, że na 4 dni zdecydowałam się lecieć tylko z bagażem podręcznym (w dłuższych terminach nie praktykuję). Udało mi się jeszcze kupić polisę ubezpieczeniową (kartę NFZ-etu na szczęście miałam ważną) i w zasadzie krótko po podjęciu decyzji już siedziałam w samolocie, który kierował się w stronę Aten.
Na greckiej ziemi stanęłam późnym wieczorem i po wyjściu z budynku lotniska musiałam stwierdzić: rzeczywiście jest zimno! Mimo połowy kwietnia pogoda w tym roku Greków nie rozpieszczała: nadal chodzili w kurtkach zimowych i długich butach, wiały silne, zimne wiatry i padały deszcze… To dla mnie rzadkość: w minionych latach już pod koniec marca potrafiłam w Atenach spacerować w bluzkach z krótkimi rękawkami i przy wspaniałym słońcu. Ten rok był jednak inny i w Atenach w kwietniu było zwyczajnie zimno, nawet dla mnie, mieszkańca kraju północnego. Spodziewana była co prawda poprawa pogody, ale to tylko prognozy… Zabrałam ze sobą szalik, rękawiczki, czapkę nawet i oczywiście cieszyłam się tym wyjazdem, bo i moje Ateny, i Pascha, i kilka takich niecodziennych dni przede mną, które – wiedziałam – spędzę w świątecznej atmosferze.
Bo ta świąteczna atmosfera, kiedy w Grecji zbliża się Pascha trwa już od kilku czy nawet kilkunastu dni przed świętem – kilkakrotnie doświadczałam tego i wiem, że to cudowny czas w Grecji. Tak naprawdę odkąd wyszłam z samolotu chciałam, aby był już piątek i abym mogła pójść na spacer po mieście.
Na piątek nie czekałam oczywiście długo i po śniadaniu (przepyszna bougatsa!), odziana w kurtkę, owinięta szalikiem i z parasolką w torbie z radością wyruszyłam na spacer, na który umówiona byłam ze znajomym Grekiem oraz z naszym wspólnym bliskim znajomym z Polski, który dzień wcześniej przypłynął z Krety do Aten i tu właśnie kończył swoje wiosenne wakacje w Grecji.
Jakiż cudowny spacer udało mi się odbyć!

Wielki Piątek (Plaka) i kościół Agia Aikaterini
Grecki Wielki Piątek to dzień bardzo szczególny, daleko bardziej dla mnie niż Wielka Sobota. To dzień o podniosłej atmosferze, dzień dla mnie w zasadzie świąteczny. Kiedy spacerowaliśmy po ateńskiej Place, zaglądaliśmy do wielu ze znajdujących się tu kościołów i kościółków: oglądaliśmy groby Chrystusa, tak odmienne od tych naszych, polskich. Do niektórych grobów tworzyły się kolejki - Grecy tak tłumnie odwiedzają tego dnia swoje kościoły. W tym niezwykłym spacerze towarzyszył nam słyszany zewsząd (z uwagi na sporą ilość znajdujących się tu kościółków) dźwięk dzwonów kościelnych, dźwięk taki poważny, żałobny tego dnia, odmienny niż każdego innego. Zatrzymywałam się przy witrynach sklepowych, gdzie oglądałam świąteczne ciasta z czerwoną pisanką w środku (tsoureki), przystawałam przy kwiaciarniach podziwiając przepięknie przyozdobione lambady (świece), patrzyłam na autobusy z wyświetlonym nad przednią szybą napisem: „Kalo Pascha” („Dobrych Świąt”), patrzyłam na to płynące w spowolnionym tempie życie Aten, które tak bardzo mi się podoba. Spacerowałam po Anafiotice, a panującą tu jak zwykle niebywałą ciszę przerywał tylko dźwięk dzwonów przypominający, że to czas nadchodzącej Paschy, poszłam również na Pierwszy Cmentarz, gdzie zauważyłam całkiem sporo mieszkańców Aten porządkujących groby bliskich. Dawno temu zauważyłam, że w Grecji nie ma takiego kultu grobu, z jakim spotykamy się w Polsce, ale widocznie czas Paschy jest tym czasem kiedy groby się porządkuje i zostawia tu kwiaty. Przystawałam przy grobach, w których spoczywają na bliskie mi na swój sposób osoby, jak Melina Merkouri czy niezapomniany piosenkarz, Dimitris Mitropanos, ale przecież nie tylko przy tych: na Pierwszym Cmentarzu spoczywa wiele znanych osób, które w różny sposób i w różnych dziedzinach zapisały się na stałe w historii Grecji. Po raz pierwszy zobaczyłam grób Demisa Roussosa, zmarłego w lutym tego roku oraz uświadomiłam sobie, że od odejścia uwielbianego przeze mnie Dimitrisa Mitropanosa mijają właśnie trzy lata (odszedł 17 kwietnia 2012 roku). To akurat o tyle dla mnie ważne, że w Grecji nader często po upływie trzech lat likwiduje się grób, a szczątki przenosi do osobnych pomieszczeń czy nawet wywozi na inne cmentarze. Ja z przyczyn osobistych oczywiście nie chciałabym, aby tak stało się z grobem Dimitrisa Mitropanosa i wierzę, że grób ten, podobnie jak na przykład Meliny Merkouri czy wielkiego Kreteńczyka, Nikosa Ksylourisa, pozostanie już na zawsze na tym właśnie cmentarzu.

Plac Syntagma i autobus ze świątecznymi życzeniami
Wieczór w Wielki Piątek to również wieczór dla mnie szczególny: nie biorę co prawda udziału w nabożeństwie, ale przychodzę do pobliskiego kościoła Agios Dimitrios w dzielnicy Ambelokoipi, by wraz z innymi oczekiwać na pojawienie się w drzwiach kościelnych Epitafio. Już widać! Niesione przez kilku mężczyzn Epitafio wychodzi na ulicę Panormou, bo to stąd rozpocznie się ta procesja, w której biorę w tym roku czynny udział. Procesja po chwili skręca w jedną z największych ateńskich arterii: w Aleję Alexandras, zamkniętą oczywiście na tym odcinku na czas przejścia procesji. Kiedy znajdę się na zakręcie – odwrócę głowę do tyłu: ależ tłumy biorą udział w tej niezwykłej procesji, a większość uczestników trzyma zapaloną świeczkę w dłoni: przepięknie to wygląda! Takie procesje tego wieczoru odbywają się w całej Grecji.
Przedświąteczna pogoda w Atenach, zgodnie z prognozami, rzeczywiście poprawiała się i to na tyle, że w piątek mogłam zdjąć szalik, a w sobotę nawet kurtkę. W grecką Wielką Sobotę spotkałam się z moją polską koleżanką mieszkającą od lat w Atenach i ożenioną z Grekiem. Na skutek różnych wewnętrznych regulacji i porozumień kościelnych, w grecką Wielką Sobotę w polskim kościele w Atenach święcono według polskiej tradycji pokarmy (mimo, że w Polsce Wielkanoc miała miejsce tydzień wcześniej). W kościele tym już kiedyś byłam (wybierałam tam Prezydenta RP 5 lat temu), ale w święceniu tu pokarmów nigdy dotąd nie uczestniczyłam, stąd ochoczo skorzystałam z okazji. To, co mnie zaskoczyło to ilość Polaków przychodzących ze swoimi koszyczkami, ba, koszykami całymi! Trwający od kilku lat kryzys w Grecji spowodował, że sporo Polaków z Grecji wyjechało (głównie z powodu braku pracy) a mimo to tu, w kościele, zjawiło się ich całkiem sporo: oglądałam aż trzy tury święceń (jedna po drugiej, bez jakichś długich przerw). Pozwoliłam sobie pozaglądać do koszyków, które przynieśli moi rodacy: w większości białe serwetki, jajka, wędliny, nawet kawałki mięsa, chrzan i ćwikła w szklaneczkach, sól, pieczywo, kawałki ciasta, cukrowe baranki, kolorowe pisanki, coś zielonego…. – ładnie i bardzo tradycyjnie, jak w Polsce, zupełnie jak w Polsce, tylko, mam wrażenie, wszystko to w ilościach znacznie większych, a i koszyki w rozmiarach w większości dużych. Przyglądałam się twarzom przybyłych dzieci otaczających w pierwszym rzędzie stół: ubrane jeszcze w kurtki i różne ocieplacze, przejęte takie, wpatrujące się to w księdza, to w koszyczki. Będąc już tutaj weszłam i na górę, aby zobaczyć Grób Pański: taki jak w Polsce, z figurą Chrystusa złożoną w czymś, co przypomina grotę.
Centrum Aten w grecką Wielką Sobotę nie objawiło mi się już tak świątecznie jak w Wielki Piątek: odniosłam wrażenie, że ta sobota niczym nie różni się od każdej innej. Słońce pięknie świeciło i alejkami Ogrodów Narodowych na Zappieo spacerowało mnóstwo ludzi, głównie z małymi dziećmi. Największym zainteresowaniem wśród dzieci cieszyło się oczywiście tutejsze mini-ZOO: dzieciaki z radością karmiły kozy czym tylko się dało, a dokazujące malutkie koźlątka podobały się chyba wszystkim.

W oczekiwaniu na Epitafio przed
kościołem Agios Dimitrios na Ambelokoipi
Spacerując po centrum, a potem z innymi już, greckimi znajomymi po Faliro, z niecierpliwością oczekiwałam zbliżającego się wieczoru. Dostałam od znajomej Greczynki pięknie przystrojoną lambadę (świeca) i wiedziałam, że przed północą będę chciała znaleźć się na szczycie wzgórza Likavitos, by tam wziąć udział w najpiękniejszej greckiej mszy w roku: Anastasi. Spodziewając się tłumów zjawiłam się przy dzwonnicy kościelnej na Likavitos już krótko po 23-ciej - i był to dobry czas: ludzi przybywało i przybywało tak, że wkrótce na małym placyku przed kościółkiem Agios Georgios nie było już zupełnie wolnego miejsca. Patrzyłam na rozłożone pode mną Ateny mieniące się tysiącem światełek – niesamowicie piękny to widok! Lubię tę niezwykłą noc w Grecji, lubię mszę Anastasi (choć wiele nie rozumiem przecież) i tę atmosferę, która jej towarzyszy. Lubię tę autentycznie wyczuwalną i szczerą radość, która pojawia się kiedy słychać słowa: „Christos Anesti” („Chrystus zmartwychwstał”). Dzwony nad moją głową tak radośnie i tak silnie oznajmiały zmartwychwstanie Chrystusa, że długo jeszcze po moim zejściu piechotą z Likavitos dudnił mi ten dźwięk w uszach. Z zachwytem w oczach patrzyłam z góry na fajerwerki wybuchające nad miastem, a palącą się lambadę doniosłam do samego domu.
W domu usiedliśmy do posiłku i na stole pojawiła się magierica: to zupa, która bardzo lubię, a która przygotowywana jest specjalnie na Paschę, specjalnie na ten czas po przyjściu z Anastasi. W innym czasie niż ten w okolicach Paschy nigdy w Grecji nie udało mi się magiericy zjeść, stąd zawsze bardzo za jej smakiem tęsknię. Zgodnie z grecką tradycją nocą tłukliśmy również czerwone jajka i moje najdłużej pozostało całe: to mnie się będzie podobno szczęściło. Na naszym stole wszystkie jajka pomalowane były na czerwono – taka to w Grecji tradycja, choć słyszałam, że młodsze pokolenia powoli już od niej odchodzą, bo dzieci chcą barwić jajka różnymi kolorami.

Procesja
Świąteczna niedziela w Grecji kojarzy mi się z biesiadowaniem: gdziekolwiek nie byłam, a zdarzyło mi się już kilkakrotnie spędzać Paschę w Grecji – niedziela to zawsze czas spotkań z bliskimi, z rodziną, z przyjaciółmi i biesiadowanie przy suto zastawionych stołach czy to w domach czy w tawernach. W Atenach świętowanie jest oczywiście mniej urokliwe aniżeli w małych miasteczkach czy wioskach: tu tego dnia w ogródkach przydomowych widać prawie wszędzie jak Grecja długa i szeroka piekące się na ruszcie barany i kokoreci oraz porozstawiane stoły dla biesiadników.
Dotąd nie wiem natomiast jakim dniem jest w Grecji poniedziałek przypadający po Pasce: nie wiem czy to dzień świąteczny czy nie… Mój samolot odlatywał w poniedziałkowe popołudnie, stąd przed południem już z bagażem pojechałam do centrum, by raz jeszcze stanąć na Plateia Monastiraki i popatrzeć na widoczny stąd Akropol – dla choćby krótkiego spojrzenia w prawo po wyjściu ze stacji metra Monastiraki jestem zawsze gotowa jechać tam specjalnie, bez żadnego powodu. Wjechałam na górę jednego z otaczających Plateia Monastiraki budynków i zasiadłam w znajdującej się tam kafeterii, bo widok stąd przecież niezwykły, widok, którego mi brak kiedy jestem w Warszawie – to jeden z moich ulubionych ateńskich widoków: na Plateia Monastiraki, na dawny meczet, w którym dziś muzeum, na Bibliotekę Hadriana, Plakę i górujący nad nią Akropol. Kto raz ten widok zobaczy – do końca swych dni będzie go pamiętał. Siedziałam tu blisko dwie godziny, by nasycić wzrok pięknem tego co dokoła mnie, a potem nieśpiesznie zeszłam na dół do niebieskiego metra i odjechałam nim na lotnisko dumając, że tak naprawdę po raz pierwszy od bardzo wielu lat nie wiem kiedy znowu do Grecji przyjadę.

Ateny w czasie Paschy