maj 2000: Ateny, Meteory


Monastyr Varlaam w Meteorach
Dostałam piękny prezent od życia, a w zasadzie od LOT-u. W ramach promocji udało mi się nabyć za wspaniałą cenę 140 dolarów bilet do Aten na tzw. długi weekend majowy. Było to o tyle dla mnie ważne, że w tym czasie w moim raju wypadała Wielkanoc, o której tyle czytałam i o której tyle mi opowiadano. Marzyłam, żeby spędzić Wielkanoc w Helladzie i właśnie mi się to udało. Moi greccy przyjaciele byli bardzo szczęśliwi, że mogli mnie ponownie gościć u siebie.
Wielkanoc to wielkie święto dla Greków, najważniejsze w całym roku. Gdy w grecką Wielką Sobotę pojechaliśmy na ateńską Plakę to dusiłam się z zachwytu kiedy widziałam na własne oczy te niezliczone ilości kóz piekących się w całości na rusztach. Przed północą wybraliśmy się do kościoła na najważniejszą tu mszę - Anastasi. Udzielił mi się podniosły nastrój, taki, którego nie da się opisać, a kiedy główny pop krzyknął : "Christos Anesti" to serce mi się radowało wspólnie z sercami greckimi. Potem zapalanie świec od głównej świecy, bardzo serdeczny "pocałunek miłości" i znak krzyża zrobiony na drzwiach domu dymem z doniesionej świecy. Zjadłam po powrocie uroczysty obiad, w tym typową wielkanocną (i przepyszną) zupę. To magerica. Wielką Niedzielę spędziłam z moimi przyjaciółmi w małej wiosce Villa, niedaleko Porto Germeno, w letnim domu ich przyjaciół. W piecu upiekło się typowe danie wielkanocne: kokoreci. Kiedy poszłam na spacer po wiosce z sympatią dostrzegłam, że bardzo popularne tu jest mówienie napotykanym ludziom, nieznanym również w tym mnie słów "Christos Anesti", co oznacza: "Chrystus zmartwychwstał" i tak cieszyłam się, że potrafię odpowiedzieć po grecku: "Alithos Anesti" ( "Zaiste zmartwychwstał").

Tereny wokół Meteorów
Znalazłam nareszcie czas, żeby w moim ukochanym mieście pójść na tzw. Pierwszy Cmentarz. Spacerowałam wśród wspaniałych grobowców, tak odmiennych od tych spotykanych u nas. Popatrzyłam na skromny grób Andreasa Papandreu oraz złożyłam hołd zmarłej kilka lat temu wielkiej greckiej postaci: Melinie Mercouri, pamiętając świetnie jaką wielką tragedią dla Greków było Jej odejście.
Podumałam też oczywiście na szczycie Likavitos. Nie mogłabym być w Atenach i nie podumać, choćby chwilkę, obok ślicznego kościółka Agios Jorgos na tym wzgórzu. Zrobiłam też coś, co kiedyś w końcu zrobić musiałam, ale do tej pory nie byłam na to wewnętrznie gotowa. Pojechałam do pewnej dzielnicy i stanęłam przed domem, gdzie w 1989 roku pracowałam i mieszkałam, a gdzie było mi wówczas tak bardzo źle, gdzie czułam się wówczas tak zaszczuta, iż myślałam nawet o skoku z czwartego piętra z werandy w dół.
W ten właśnie sposób rozliczyłam się z przeszłością.
Pozostałe pięć dni moich wiosennych wakacji spędziliśmy w większym gronie (w sumie ze mną dziesięć osób) w górach Pindos. Mieszkaliśmy w wiosce Neraida, a z okien naszego pensjonatu roztaczał się przepiękny widok na rewelacyjne jezioro Tavropos. Wielkich wrażeń dostarczała mi droga prowadząca do Neraidy: wijąca się wśród gór, gdzie od czasu do czasu ukazywała się tafla jeziora, by za moment znów skryć się za jedną z gór.

W jednym z klasztorów
Oczywiście zostałam "wywieziona" do niedaleko położonej Kalambaki, albowiem od lat wielkim marzeniem mojego greckiego przyjaciela było pokazanie mi Meteorów. Już w Kalambace, położonej u stóp Meteorów, ogarnął mnie przedziwny nastrój: czy ja tu naprawdę jestem? Tak trudno było w to uwierzyć. Meteory to jedyne takie miejsce na ziemi: podniebne klasztory zbudowane na skałach. Dusiłam się z zachwytu nie tylko wtedy gdy zwiedzałam klasztor, ale również, kiedy jeździłam tymi niesamowicie krętymi drogami i od czasu do czasu mogłam podziwiać kolejny klasztor posadowiony na wysokiej skale. Nieprawdopodobne uczucie! Pospacerowałam po wiosce Kastraki, położonej obok Meteorów, również po wiosce Elati, którą moi greccy przyjaciele porównują z naszym Zakopanem. Urządziliśmy sobie całodzienny rajd rowerowy wokół jeziora (ale przecież nie dokoła!), a w drodze powrotnej do Aten w stadninie koni pierwszy raz jeździłam konno i to od razu na greckim koniu, który nazywał się wcale nie po grecku bo Saddam.
Unosząc się w samolocie nad rozświetlonymi Atenami płakałam za tym, co już poza mną. Myślałam, dlaczego tak się stało jak się stało z moim życiem. Dlaczego przyszło mi wieść podwójne życie: jedno tu, w Polsce, a drugie - w moim raju, w tym najpiękniejszym, najbardziej na świecie kochanym kraju. Czy to jest moim szczęściem, że znalazłam raj na ziemi, czy też wielkim nieszczęściem, bo tak naprawdę, to mało mnie tu w Polsce, szczególnie jeśli chodzi o moje myśli. One wciąż biegną w jednym tylko kierunku i innego nie znają.

Galeria