wrzesień 2000: Kreta
W maju wyczytałam coś o tzw. Pomarańczowej promocji w jednym z biur podróży. I tak za niewielkie pieniądze wybrałam się we wrześniu na Kretę, na tydzień. Czasem myślę, że niewiele jest tak zachłannych osób jak ja, którym wciąż brakuje czasu, żeby choć raz pójść na plażę. Ciągle coś gdzieś mnie gna, choć po powrocie odczuwam brak dotyku morza, jeśli nie uda mi się choć na chwilę w nim zanurzyć. Tak przecież kocham granatowe i przez to niezwykle piękne Aegeum! Na Krecie nie udało mi się dotknąć morza, ale cóż to jest tydzień dla Krety? Wróciłam pełna wrażeń i spełnienia marzeń o podróży na Kretę, na tyle, na ile można je było zrealizować w ciągu tygodnia. A główne marzenia miałam trzy: stanąć przy grobie Nikosa Kazantsakisa w Heraklionie i wreszcie ujrzeć na własne oczy napis: "Na mam nadziei na nic, niczego się nie boję, jestem wolny", obejrzeć skałę w Matali, albowiem o życiu hippisów, którzy tu je właśnie wiedli, opowiadali mi moi greccy przyjaciele przez całe lata, oraz przejść wąwóz Samaria.
Knossos - północne wejście
Grób Nikosa Kazantsakisa
Nie podejmuję się napisać o uczuciach, których doznałam kiedy dotarłam do grobu Nikosa Kazantsakisa, bo tego nie da się opisać. Zamarłam, po prostu zamarłam z wrażenia: więc oto jestem, naprawdę jestem i czytam to co czytam.... Doznałam tam również uczucia smutku. Podszedł bowiem do mnie pewien mocno starszy Grek i wyraźnie zainteresowany moją osobą zapytał skąd przybyłam, a gdy usłyszał - był wielce zdumiony. Ja niestety, chyba pod wpływem chwili, wyszeptałam, iż zastanawiam się właśnie ilu Polaków tu, do tego grobu, kiedykolwiek przybyło i myślę, że niewielu, a On na to: "Ilu tutaj? Zastanów się ilu Polakom mówi cokolwiek nazwisko Kazantsakis". I właśnie wtedy zrobiło mi się smutno, bo świetnie znałam odpowiedź na Jego pytanie.
"Bezdenne jezioro" w Agios Nikolaos
A najładniejszy obrazek, który widziałam na Krecie? Jechałam z Rethymnonu na południe, do Chora Sfakion. Słońce świeciło jak oszalałe i żar lał się z nieba. W pewnym miejscu wzgórze rzucało cień na jednopasmową drogę i w tym cieniu, na drodze, rozłożyło się stado kóz, zajmując trzy - czwarte szerokości drogi. Na nic zdało się trąbienie samochodów z obu stron czy słowne prośby: kozy miały widać sjestę, a sjesta w Grecji to przecież rzecz święta. Niezłych umiejętności wymagało ominięcie tego stada kóz (szczególnie, że po lewej stronie był wąwóz).