kwiecień/maj 2003: Riwiera Olimpijska, Epir


Kamienny most w Epirze
O takiej podróży do mojego raju marzyłam od lat, jednak wymagała ona większych niż zazwyczaj nakładów finansowych stąd mogłam zrealizować to marzenie dopiero teraz i tak strasznie się cieszę, że się to udało.
Poleciałam w kwietniu z synem i kolegą do Thessalonik, a stamtąd w ramach transferu z biura podróży - na Riwierę Olimpijską, do Platamonas.
Riwiera Olimpijska to jedyny taki rejon w moim raju gdzie nie bardzo chciałam kiedykolwiek przebywać. Mieliśmy tam opłacony hotel, bo samego charteru nie udało się kupić (trudno) oraz wynajęty samochód. Od razu po przyjeździe postanowiłam zwiedzić ten rejon, bo jest tu kilka miejsc, które chciałam obejrzeć. Tak wjechałam na Olimp (co wywarło na mnie wielkie wrażenie), tak pochodziłam po Dion, a eksponaty w miejscowym muzeum zachwyciły mnie niesamowicie (śliczne mozaiki, ale nie wolno robić zdjęć ani filmować), tak przejechałam wspaniałą Doliną Tempi spacerując nią w okolicach Agia Paraskevi nad rzeką Pinios, tak wjechałam do ślicznej górskiej wioski Rapsani słynącej z produkcji doskonałego wina, tak obejrzałam fortecę w Platamonas. Był grecki Wielki Piątek i obejrzałam kilka grobów w kościołach ciesząc moją duszę szczególną atmosferą tego dnia w Helladzie. I pożegnałam Riwierę na 6 dni.
Najpierw dwa dni spędziłam w Meteorach. Kiedy byłam tam trzy lata wcześniej, zaraz po greckiej Wielkanocy, marzyłam aby kiedyś grecką Wielkanoc spędzić właśnie tam. Udało to się w tym roku. We wszystkich zwiedzanych w sobotę klasztorach dało się wyczuć tę podniosłą atmosferę związaną z nadchodzącym dniem zmartwychwstania Chrystusa oraz widać było przygotowania do najbardziej uroczystej w ciągu roku greckiej mszy - Anastasi. W tej mszy uczestniczyłam w żeńskim monastyrze Agios Stefanos. Mniszki tak pięknie śpiewały na dwa głosy jakieś psalmy w czasie tej mszy (bez muzyki). Było to przeurocze i jest wciąż w moim sercu i w mojej duszy. I w pewnym momencie wypowiedziane przez starego popa: Christos Anesti, i ten blask świec trzymanych przez wszystkich Greków wokół, i ta dostrzegalna radość, i ta świadomość, że to Meteory, że ten klasztor, że światła Kalambaki widoczne w dole, a ja w tym wszystkim uczestniczę... Ach, wielkich wrażeń tam doznałam, doprawdy wielkich. Tak marzyłam przez trzy lata, żeby tego doświadczyć i doświadczyłam. Udało się tym razem zwiedzić sześć klasztorów, bo wszystkie udostępnione dla zwiedzających były tym razem otwarte (poprzednio tylko dwa).

Jedna z wiosek Zagori: Mikro Papingo

Stamtąd pojechałam docelowo do Ioanniny drogą wzdłuż przełęczy Katara, którą Grecy nazywają "przekleństwem". To niesamowita droga: wijąca się wśród gór, z pięknymi serpentynami, niesamowitymi zakrętami, a widoki? Mogłam się udusić, doprawdy mogłam. Ależ było tu pięknie! Zatrzymałam się w Metsovie - to taki górski kurort, już bardzo wysoko w górach i sporo czasu tu spędziłam oglądając śliczne domy, takie bardzo jednolite, wzniesione z szarego kamienia oraz Monastyr Agios Nikolaos. W Ioanninie mieszkałam trzy dni, choć duże miasta zaczynają mnie w Helladzie męczyć i nie potrafię [poza Atenami oczywiście] dostrzec specjalnego ich uroku (zwłaszcza kiedy przyjeżdżam z wiosek i mniejszych miasteczek). To takie sobie miasto, raczej nijakie (jak prawie każde), z wyłączeniem oczywiście tej części położonej wzdłuż ślicznego jeziora Pamvotis z małą wysepką Nissi na środku i sporej Starówki otoczonej wielkim murem. Sympatycznie było zajrzeć w zaułki takich mniejszych wąskich uliczek, ze starszymi budynkami i jakimiś warsztatami na dole. W sklepach mnóstwo tutaj takich rzeczy, które do złudzenia kojarzą mi się z Turcją (samowary, jakieś tace, garnki, różne rodzaje broni, wszystko to zrobione z metalu, może jakiś brąz, miedź). Mnóstwo tego, i nawet może się to podobać, a oprócz tego cała masa naprawdę ślicznej biżuterii.

Doliną Tempi

Pojechałam do Dodoni (wielkie wrażenie robi teatr, choć wiadomo, że z tego antycznego niewiele pozostało a ten to rekonstrukcja), popłynęłam na wysepkę Nissi (cztery monastyry i małe muzeum związane z osobą Alego Paszy), pojechałam do Peramy, gdzie znajduje się rewelacyjna jaskinia (można robić zdjęcia i filmować). Jaskinia jest wspaniała, ma wielkie korzytarze, wielkie sale, ponoć wszystko to autentyczne i stworzone przez naturę, ale czasami trudno mi było w to uwierzyć, że mogła to "wyrzeźbić" w taki sposób natura.
Jednak najwięcej wrażeń doznałam w tym rejonie Epiru, który nazywa się Zagorohoria (nazwa używana dla ponad czterdziestu wiosek Zagori) - to był właściwy cel tej mojej podróży do raju. Jeździłam po górskich rewelacyjnych drogach, pnących się wysoko, wysoko, pokonywałam serpentyny i co jakiś czas wędrowałam po małej wiosce górskiej, położonej bliżej bądź dalej od wąwozu Vikos. Tak zwiedziłam osiem wiosek (jest ich znacznie więcej), a najbardziej zachwyciła mnie .... Sama nie wiem: wszystkie były takie śliczne, niepowtarzalne, niezadeptane przez turystów i jedyne. W okolicach wioski Kipoi obejrzałam kilka absolutnie zachwycających kamiennych mostów, w tym taki trzyprzęsłowy (czy to tak się nazywa, jak ma trzy filary?), który widziałam na wielu fotografiach w przewodnikach. Wszystkie one pochodzą z końca XIX wieku, ale kiedy się na nie patrzy ma się wrażenie, że są o wiele starsze. Radowałam się wszystkim co widziałam dziękując losowi, że dane mi było tutaj przybyć.
Dojechałam do Kastorii oglądając po drodze jeszcze jeden śliczny most w okolicach miasteczka Kornitsa. W Kastorii wsiadłam na statek i popłynęłam w rejs dokoła jeziora. Piękne to jezioro a Kastoria i jej okolice ślicznie wyglądają z pokładu statku. To w ogóle bardzo ładne miasto i było mi tu dobrze: niby ono duże ale z atmosferą małego miasta, taką sympatyczną atmosferą (w przeciwieństwie do Ioanniny, w której tak naprawdę atmosfery nie ma żadnej). Pod wieczór szwędałam się po tej części miasta, która nazywa się Kariathi. To najładniejsza dzielnica Kastorii. Jest tam Stare Miasto z jego przepięknymi zaułkami oraz ponad 50 (!) bizantyjskich kościołów i kościółków. Były niestety pozamykane ale oglądanie ich z zewnątrz sprawiało mi wielką frajdę (niektóre były oświetlone i wyglądały wspaniale), a potem wdrapałam się na wzgórze Profitis Ilias, skąd roztaczał się przepiękny widok na oświetloną setkami światełek Kastorię.

Jedna z wiosek Zagori: Megalo Papingo
Jadąc z Kastorii już w stronę Riwiery zwiedziłam wioskę Nimfeo z jej najbardziej typową dla Grecji zabudową wioski położonej w górach oraz "Sanktuarium niedźwiedzi" (teren gdzie żyją sobie autentyczne niedźwiedzie z gór Pindos), oraz Edessę z jej wodospadami, a jeden, taki strasznie wysoki, to kolejna rzecz, która w Helladzie wprowadziła mnie w stan dzikiego zachwytu. Jeżdżąc tego dnia po Helladzie wszędzie widziałam masę tych tzw. pikników greckich. Grecy całymi stadami leżeli na trawach, mięso się piekło na ogniu, samochody były poozdabiane kwiatami i innymi roślinami. Tak właśnie wygląda Święto Kwiatów (Święto Wiosny) w Helladzie obchodzone 1-go maja.
W Platamonas na Riwierze, w nocy, przed 2-gą, poszłam nad morze. Dotknęłam ciepłej wody dłonią szepcząc: "Witaj znowu kochane Aegeum i żegnaj zarazem. W lipcu spędzimy wspólnie więcej czasu. Teraz tak być musiało, że byłam od ciebie tak daleko ale musiałam tu teraz przyjść i cię dotknąć". Aegeum zaszumiało: wiem, że tylko dla mnie.
Odleciałam do kraju trochę przybita psychicznie (jak zwykle), ale tylko na szczęście trochę, bo wszak już wiedziałam, że za dwa miesiące: Hellado - witaj znowu. To jest pocieszające i powoduje, że nie tracę moich skrzydeł jak wtedy gdy we wrześniu opuszczam raj. Tamten powrót jest koszmarem dla mojej duszy, bo przecież nie wiem kiedy znowu i czy w ogóle...... Kiedy wylądowałam w Thessalonikach i włączyłam komórkę czekał na mnie komunikat od mojego greckiego przyjaciela: "Witaj w swoim kraju". W moim kraju? W moim drugim kraju albo w kraju z moich snów, z moich marzeń. Zawsze jednak: w moim raju. Raj zawsze jest rajem gdziekolwiek bym nie dotarła. Zawsze tam jest raj.

Galeria