marzec/kwiecień 2010: Ateny

No cóż.. Każdy ma jakiegoś bzika a moim bzikiem są Ateny, w których byłam już wielokrotnie ale skoro wciąż mi ich brak i brak, skoro wciąż czuję niedosyt, skoro wciąż uważam, że nie widziałam tego czy owego, skoro wciąż pragnę odwiedzić stare kąty, poplotkować ze znajomymi, których każdego roku jakoś mi przybywa… Kiedy tylko uda się wygospodarować chwilę – łapię moje szczęście w postaci biletu do Aten właśnie.
Ta moja tegoroczna wiosenna „chwila” trwać miała tydzień, ale ponieważ los czasem płata niespodzianki – trwała osiem dni ale o tym później…. Planowany tydzień w Atenach! Niesamowite – ależ się cieszyłam! Pewna byłam, że tym razem znajdę czas na wszystko o czym tylko zamarzę, cieszyłam się tym wyjazdem i z tego powodu, że miałam kupione bilety na koncerty i Haris Alexiou i Tani Tsanaklidou, które zwyczajnie ubóstwiam, a nadto dlatego, że spędzać w Atenach miałam grecki Wielki Tydzień a przygotowania do greckiej Paschy to coś pięknego przecież. Paschy w Atenach spędzić w tym roku nie mogłam: Święta nasze pokrywały się, mama urządzała w Poniedziałek Wielkanocny świąteczny obiad i nie mogło mnie na nim nie być, stąd powrót do kraju zaplanowałam na Niedzielę Wielkanocną lotem dziennym. Kiedy w sobotnie przedpołudnie uniosłam się nad Warszawą zaczęłam planować gdzie pójdę za tydzień na najpiękniejszą grecką mszę czyli Anastasi. To szczególna msza z okazji Paschy odprawiana o północy z soboty na niedzielę a miejsca wymarzone miałam dwa: mały kościółek Agios Giorgios na szczycie ateńskiego wzgórza Likavitos, gdzie spodziewałam się przecudnej atmosfery z uwagi na rozłożone wokół rozświetlone miasto a fajerwerki na wzgórzu tylko rozpalały moją wyobraźnię, albo Megalo Metropolis – wielka ateńska Katedra, gdzie z kolei spodziewałam się znacznie bardziej uroczystej, podniosłej atmosfery a może i piękniejszych śpiewów paschalnych… Trudny to wybór, z którym nie umiałam sobie poradzić a w obu miejscach tej nocy być przecież nie mogłam stąd decyzję postanowiłam podjąć w ostatniej chwili. W bagażu wiozłam dla moich znajomych różniste palemki, mazurki, pisanki – tak, mój tegoroczny wiosenny wyjazd do Aten zdominowany był zdecydowanie przez Paschę, która w Grecji jest świętem przepięknym. Bliska koleżanka mieszkająca w Agoi Theodoroi niedaleko Koryntu zaplanowała paschalne biesiadowanie w swoim ogrodzie w Paschę właśnie spraszając wielu znajomych, w tym i moich kilkunastu – ubolewałam mocno, że samolot odlatuje tak wcześniej i nie będę mogła w tym biesiadowaniu uczestniczyć: na lotnisku musiałam być ok. 13-tej, proastiako (kolejka podmiejska) w Paschę jeździ rzadko, nie chciałam nikogo fatygować w taki dzień jeśli chodzi o przywiezienie mnie do Aten autem… Nie, nie mogłam zdecydowanie uczestniczyć nawet we fragmencie biesiadowania pod Koryntem.

Na Monastiraki
Ateny…
Znowu stanęły przede mną otworem tym razem w sobotę, tydzień przed Paschą, w Sobotę Łazarza [Savvato tou Lazarou]. Stanęły przede mną ze swoim mnóstwem tajemnic, z mnóstwem nieznanych mi miejsc ale i mnóstwem takich kątów, które uwielbiam i z przyjemnością w nie za każdym razem zaglądam. Wierzyłam, że może uda mi się do jakiegoś muzeum zajrzeć, bo ateńskich nie znam w ogóle – wciąż na muzea brak czasu. Co to miasto ma w sobie, że tak bez reszty mnie pochłania?
Przełom marca i kwietnia to już wiosna w Atenach – z jakąż przyjemnością spacerowałam w bluzeczce z krótkim rękawkiem zamiast w kurtce jeszcze (u nas) zimowej. Weszłam do Ogrodów Narodowych przy Zappieo: wiosna, zupełna wiosna! Tyle pięknej zieleni, rozkwitające kwiatki, śpiew ptaków, ludzie siedzący na ławeczkach i czytający książki… Usiadłam na ławeczce i ja, bo po tej długiej naszej zimie, po tych tygodniach z niesamowitym śniegiem oczy moje spragnione były zieleni tak bardzo, jak chyba nigdy dotąd. A w Atenach tak ślicznie, i słońce świeci, i cieplutko, i tak jak w czasie wakacji być powinno. Gdzieś przy Zappieo znalazłam jakiś kiermasz przedświąteczny i radością pooglądałam oferowane do sprzedaży pisanki, kurczaczki i mnóstwo udekorowanych lambad (świece), podobnie jak przy Placu Syntagma, gdzie chyba co roku odbywa się taki kiermasz. W Niedzielę Palmową [Kiriaki ton Vaion] Ateńczycy spacerowali z jakimiś zielonymi bukiecikami - to wawrzyn.
W niedzielę wieczorem wielkie wydarzenie w moim życiu: koncert wielbionej przeze mnie do lat wielkiej greckiej gwiazdy, Haris Alexiou. Do teatru Pallas w Atenach idę znacznie wcześniej niż powinnam – tak bardzo nie mogę się doczekać tego koncertu. Mam miejsce w pierwszym rzędzie – wielka Haris wkrótce stanie przede mną i będzie śpiewać tylko dla mnie. Teatr powoli się zapełnia – ja bliska uduszenia się: to wielkie emocje dają znać o sobie. Z niewielkim opóźnieniem.. Jest! Stoi naprzeciwko, tak blisko jak na wyciągnięcie ręki: wielka moja Haris Alexiou, o której koncercie marzyłam latami ale wciąż albo już był albo będzie, albo w Berlinie albo w Pradze a nigdy w Warszawie… Z towarzyszeniem orkiestry zaczyna śpiewać porywając za sobą tłum: wszyscy wokół mnie śpiewają! Zaczynam śpiewać i ja: Haris śpiewa tak znane swoje piosenki, że nie mam ze śpiewem żadnych problemów. Atmosfera jest niesamowita choć Haris, ta cudowna Haris, jakaś daleka, z dystansem jakby.. Tak czuję i nic tego nie zmienia. Wielkie brawa na widowni. Haroula!!! Haroula!!! – krzyczy głodny głosu artystki tłum Przerwa.
Sąsiadka moja zaczyna coś do mnie mówić po grecku. Proponuję rozmowę po angielsku, bo mój grecki przecież…. „Jesteś cudzoziemką? Nie mieszkasz w Atenach?” – Paraskevi dziwi się niesamowicie. Jestem jej pytaniem zdziwiona niemniej niż ona moją osobą. „Nie, mieszkam w Polsce, w Warszawie, a tutaj przyjeżdżam tylko czasami na wakacje” - wyjaśniam. „To skąd znasz piosenki Haris? Słyszałam jak z nami śpiewałaś przecież” – Paraskevi atakuje mnie pytaniami, co mnie kompletnie rozbawia.
Skąd znam?… Mam Jej sporo płyt, słucham Jej od lat – nawet nie znając greckiego można się tekstów bezwiednie nauczyć jeśli się je śpiewa latami a jeszcze jeśli śledzi się tekst z książeczek wyjętych z płyt?
„Taka moja pasja” – dodaję.
„Wiesz, że dwa rzędy za nami siedzi Jej brat? – pyta Paraskevi. – „Chodź, poznam Cię z Giorgosem. Miał ciężki wypadek niedawno ale już jest w porządku. I Haris była bardzo ciężko chora, wiesz”?
„Wiem” - odpowiadam i nagle wszystko to mnie onieśmiela. Brat Haris tuż obok mnie? Wszyscy tutaj w tych 2-3 pierwszych rzędach się znają, całują na powitanie, znają teksty wszystkich utworów, które śpiewa Haris. Ludzie z branży? Prawdopodobnie, choć ja oczywiście ich nie znam, ale nie chcę aby Paraskevi przedstawiała mnie bratu Haris: przyszedł tu nie jako artysta ale zupełnie prywatnie przecież i nie ma powodu aby mu zakłócać jego prywatność.

Widok na wzgórze Likavitos z Alei Agios Pavlos
W czasie przerwy dopytuję o zdjęcia ale nie wolno ich robić, nawet w przerwie, teatrowi, nie wolno, co już mnie dziwi. Grecy jednak zdjęcia robią i w czasie koncertu, cóż, robię jedno i ja, ale nie lubię takich sytuacji i chowam aparat.
Druga część koncertu równie fantastyczna jak pierwsza – to genialny koncert starannie wyreżyserowany od pierwszego słowa do ostatniego. I ta moja Haris taka nieco wyniosła, niedostępna. Widać: wielka gwiazda.
Czas przeznaczony na koncert mija niepostrzeżenie… Koniec? Haroula!!! – krzyczy nienasycony tłum. Krzyczę i ja, choć tutaj w tym wypełnionym po brzegi teatrze jest tak dostojnie jakoś, uroczyście prawie… Jeden bis, drugi…. Wciąż mało! Światła – koniec…. Echhh… żal.
Zupełnie inaczej natomiast odbieram wspaniały koncert Tani Tsanaklidou, na który idę do teatru muzycznego „Gialino”. Znam już ten teatr: widziałam tu dwa miesiące wcześniej Eleni Peta, znam i Tanię Tsanaklidou: byłam na jej koncercie dokładnie rok wcześniej. Teatr przypominający zwyczajny klub wypełniony do ostatniego miejsca a mój stolik w zasadzie tuż przy scenie. Tania Tsanaklidou na scenie to prawie trzygodzinny występ artystki tak żywiołowej, że aż trudno to opisać. Tania w czarnym, opinającym nieco kombinezonie, paląca na scenie papierosy, popijająca whisky, rozmawiająca ze swoją publicznością, śpiewająca wspólnie.. Taka Tania, uwielbiana przez tłumy Tania, taka nasza Tania, bliska, ciepła – tak zupełnie inna niż boska Haris Alexiou na scenie teatru „Pallas”, ale i miejsca to zupełnie różne i charakter każdego koncertu zupełnie odmienny. Tania długo nie może zakończyć swojego występu bo podobnie jak w przypadku Haris – publiczności wciąż mało. Tania! Tania! – skanduje tłum po każdym z bisów, a Tania jak na ironię losu bisuje swoimi wielkimi przebojami co tylko wprowadza publiczność w coraz większą ekstazę. „Już dawno północ minęła, wiecie o tym?” – krzyczy w pewnym momencie ze sceny i zapowiada swój kolejny wielki przebój, a publiczność szaleje i śpiewa razem do upadłego. Długo jeszcze po tym koncercie będę odczuwała ból w gardle i dłoni, a kiedy Tania opuści scenę – jakiś smutek mnie ogarnie, bo .. sama nie wiem czemu, ale pomyślę, że Tania jest głęboko nieszczęśliwą osobą mimo uwielbienia przez masy.

W czasie tych wiosennych wakacji w Atenach pochodzę i po Place i dwukrotnie po mojej Anafiotice, bo o piękniejsze miejsce w Atenach niż Anafiotika właśnie doprawdy trudno, wjadę teleferikiem na szczyt wzgórza Likavitos by tam siedząc na murku i wygrzewając się w słońcu niczym kot podumać ot tak sobie, pogapić się bezmyślnie na rozłożone w dole miasto, które z tego miejsca wygląda nieprzywoicie pięknie, po raz nie wiem już który pozachwycam się zmianą warty evzonów na Placu Syntagma i pospaceruję po ślicznym Pierwszym Ateńskim Cmentarzu. Po raz pierwszy obejrzę ateńskie dwie synagogi, ale tylko z zewnątrz – są dość krótko otwarte, postanawiam wreszcie zobaczyć i żydowski cmentarz w Atenach ale jest w takich dziwnych godzinach otwarty, że i tym razem mi się to nie udaje… Już widać, że będę musiała do Aten przyjechać jeszcze raz Po raz pierwszy chyba zapuszczam się na dłużej w bardzo ładne tereny Mets i Pangrati i nawet udaje mi się wejść na teren starego marmurowego stadionu olimpijskiego (który zasadniczo jest zamknięty ale weszłam od strony dla sportowców i pochodziłam górą po bieżni – piękne uczucie i piękne widoki w tym na cały stadion: co najmniej 10 lat tędy nie spacerowałam), pójdę na Monastiraki i na Psiri, która to dzielnica wciąż mnie fascynuje choć trzeba tam nieco uważać, bo specyficzne to klimaty, przejdę całą „Aleję Meliny Merkouri” – to moja nazwa, a oficjalna: Aleja Areopagitou ciągnąca się od Zappio, przechodząca później w Agios Pavlos, gdzie po prawej stronie i Akropol, i Odeon Attycusa, i dalej, już przy Thissieo, Agora Grecka….

Greckie czerwone pisanki
Któregoś dnia uparłam się i postanowiłam spełnić jedno ze swoich marzeń: to znalezienie grobu młodego Alexisa Grigoropoulosa, który zginął w czasie zamieszek ateńskich w grudniu 2008 roku. O miejscu, gdzie został pochowany wiedziałam bardzo niewiele ale uznałam, że sobie poradzę. Niestety, Grecy lubią udzielać informacji nawet wtedy kiedy nie do końca widzą co i gdzie… W ten sposób pobłądziłam po dzielnicy Neo Faliro (myślałam, że tam jest ten cmentarz stąd stamtąd zaczęłam), by pojechać do Paleo Faliro, bo podobno tam.. Echhh, nachodziłam się odwiedzając przy okazji jakiś cmentarz wojenny bo tak mi któryś z Greków pokazał: cmentarz to cmentarz, prawda? W końcu taksówkarz mnie zawiózł: to Paleo Faliro Nea Smirni – tak się to miejsce nazywa. Położyłam na płycie białą różę i postałam chwilę przy grobie Alexisa, popatrzyłam na maskotki, na gadżety kibiców klubu Panatinaikos Ateny i inne dowody pamięci, popatrzyłam na miłą twarz tego dzieciaka, który tak bezsensownie odszedł z tego świata..… Pospacerowałam nad morzem, po dzielnicy Flisvos – bardzo dawno tu nie byłam. Pochodziłam po marinach, popatrzyłam jak Grecy przygotowują swoje jachty do sezonu, posłuchałam szumu morza, popatrzyłam jak niektórzy śmiałkowie pływają… Ciepło w Atenach, bardzo ciepło i słonecznie, to prawda, ale woda w morzu z pewnością jeszcze zimna, wreszcie odkryłam w centrum Aten, na Placu Syntagma (nie nowy już ale ja gapowata jestem) wielki sklep „Public”, w którym podobnie jak w Metropolis mnóstwo płyt, dvd i książek, achh.. co za miejsce dla mnie! Na górze budynku, w którym znajduje się „Public” odkryłam kafeterię: może nie jest klimatyczna (kojarzy mi się z jakąś sieciówką a ja takich nie lubię), ale stamtąd piękny widok i na cały Plac Syntagma i dalsze Ateny – dla tego widoku warto tutaj zasiąść choć na krótką kawę.

Tsoureki - tradycyjne greckie ciasto
wielkanocne z włożoną czerwonąpisanką
W czwartkowy poranek obudzi mnie telefon – to całkiem miła pani z LOT-u z przeprosinami informuje, że odwołano mój samolot w Wielkanoc/Paschę stąd muszę wybrać kiedy chcę wracać… Pani nie wie nawet jak wielką niespodziankę zrobił mi LOT: Pascha z biesiadowaniem w Agoi Theodori pod Koryntem stała się realna przecież!!! Wybieram lot do Warszawy w poniedziałek rano: zdążę na obiad u mamy, a że będę trochę niewyspana po całej nocy? Pascha w Grecji nie zdarza mi się często – dopiero chyba trzeci raz, więc z pewnością dam radę. Tego dnia wieczorem – spotkanie w dużym gronie znajomych, w tym koleżanka z Agoi Theodori. Śmiechy, radość… - długo nie rozumiałam zdania: „Wiedźma jest wśród nas”. Przychodzą mi do głowy tak niedorzeczne myśli jak jakiś telefon alarmowy na lotnisko czy podobne… Nie, to nie to, ale… Koleżanka właśnie miała zamiar nabyć dla mnie bilet na poniedziałek do Warszawy i zrobić mi tym sposobem niespodziankę, niemniej jednak najpierw na tym spotkaniu chciała wyczuć moje nastawienie… Nie do wiary to przypadek! Już wiem, że w sobotę rano pojadę pod Korynt i zostanę tam do niedzielnego wieczora.
W Wielki Piątek odbywam potężny maraton po ateńskich kościołach i kościółkach. Tego dnia można już oglądać groby Chrystusa, które są zupełnie odmienne niż w naszych kościołach. Już wyraźnie czuć atmosferę Paschy i to nie tylko dlatego, że zewsząd wszyscy wszystkich pozdrawiają mówiąc: „Kalo Pascha”. Wszystko jakieś spowolnione, Grecy już w większości oczywiście nie pracują, kafeterie okupowane są przez grupki znajomych. Ja zaglądam do kościołów i podziwiam groby: czasem skromniejsze, czasem bardziej wystawne. Wyjeżdżam na kilka godzin ze znajomymi w okolice Marathonu i zatrzymujemy się w wioskach po drodze aby obejrzeć i tamtejsze groby, bo dla mnie to takie interesujące. Dłużej zostaję w kościele kiedy widzę dzieci – te z pewnością wkrótce będą przechodziły pod grobem Pana czyniąc w tej sposób chyba znak krzyża. Miałam już ten zwyczaj kiedyś zgłębić i znowu zapomniałam zapytać, choć byłam przecież z Grekami. Podoba mi się czas Paschy w Grecji: pięknie udekorowane wystawy, na latarniach światełka z napisem „Kalo Pascha”, nawet autobusy mają wyświetlacze tej treści, wszyscy tacy mili i serdeczni.. Najważniejsze dla Greków święto w roku to Pascha właśnie.

Kokoreci w fazie przygotowywania
Kolację postanawiamy zjeść w Rafinie, portowym miasteczku niedaleko Aten, i śpieszymy tam wiedząc, że kiedy skończą się wieczorne wielkopiątkowe procesje – w tawernach będzie problem z wolnymi miejscami. Udaje się zdążyć i zająć stolik w mojej ulubionej tawernie, obok której wkrótce przejdzie procesja. Kiedy ją widzę – wylegam przed tawernę: mnóstwo ludzi bierze udział w procesji, mnóstwo! Śpiewy, świece, z przodu procesji bardziej podniosła atmosfera, przy końcu już całkiem luźna … Niektórzy odłączają się z procesji i wpadają do tawerny, żeby zająć stolik… Po chwili niemała przecież tawerna zapełnia się zupełnie: ależ mieliśmy szczęście! Miły to wieczór, taki odmienny, bo i Grecy odświętnie ubrani i te palące się świece tu i ówdzie...

W sobotę jadę na dworzec kolejowy Statmos Larissis by stamtąd kolejką podmiejską, zwaną proastiakos, pojechać do Agoi Theodoroi. Jedno co mnie denerwuje w czasie Paschy w Grecji to słyszany zewsząd przeraźliwy huk: to petardy. Nie wiem czy dobrze słyszałam, ale petardy są chyba zabronione, niemniej kto by tam zakazów przestrzegał. W opinii wielu Greków taka to tradycja i nie wolno tego zabraniać. Jadę całkiem przyzwoitym proastiako pełnym ludzi i zachwycam się tym co widzę po obu stronach kolejki: po jednej morze, po drugiej góry.. ładnie! Po godzinie dojeżdżam do celu: to Agoi Theodori, popularne wśród Ateńczyków nadmorskie letnisko, w którym mieszka moja bliska koleżanka z rodziną i w którym byłam ze dwa lata wcześniej kilka dni. Cieszę się tym wyjazdem jak dziecko bo wiem ile radości mnie tam spotka i to nie tylko z uwagi na spotkanie grupy znajomych ale również tej związanej z przygotowaniami wszelakimi, a moja koleżanka ze swoją rodziną w swych przygotowaniach jest perfekcyjna. Najpierw obchodzę dom i przyglądam się świątecznym dekoracjom: pisanki, cała masa pisanek ale zauważam, że nie wszystkie są czerwone. Słyszałam, że tradycja malowania pisanek wyłącznie na kolor czerwony powoli odchodzi do lamusa: głównie dzieci domagają się malowania ich różnymi kolorami. Widzę typowe ciasto pieczone na Paschę, paschalino tsoureki - takie zwykłe, jak nasze drożdżowe a jednak niezwykłe, bo z zapieczonym w środku jajkiem, koniecznie w czerwonej skorupce. Dostrzegam wyrośniętą rzeżuchę – to chyba polski zwyczaj. Koleżanka jest Polką a jej mąż, Aki, Grekiem. Dzieci (dwóch fantastycznych nastoletnich chłopców) wychowywane są jak zauważam nie po raz pierwszy zresztą w obu kulturach. Chłopcy są dwujęzyczni, na dachu domu zatknięte dwie wielkie flagi: polska i grecka. „Ale jak Polska gra w nogę to kibicujemy Polsce” – opowiadał mi kiedyś Mario. „A jeśli Polska gra z Grecją to co?” – zapytałam wówczas. „Aaa, to wtedy ja z mamą - Polsce, a Emilio z tatą - Grecji, albo odwrotnie” – usłyszałam.

A tu przygotowywanie barana...
Koleżanka zaczyna piec jakieś biszkoptowe rolady a mnie wyrzuca do ogrodu. „Idź, idź, Aki już zaczął obrabiać barana” – mówi. Wybiegam na teren posesji, do czegoś co przypomina otwarty letni domek. W rogu wielkie palenisko – pewnie ma jakąś fachową nazwę. W kilku miskach różne części barana: to jakieś podroby. Wiem co Aki będzie robił!!! Uwielbiam to jeść nie tylko w czasie Paschy, ale nigdy nie widziałam jak to się robi! Aki bierze w ręce długi na ponad półtora metra pręt żelazny i siada z nim na krześle przy przygotowanych miskach. Powoli, kawałek za kawałkiem nadziewa na pręt poszczególne kawałki mięsa przyciskają je mocno jeden do drugiego. Na pewno jest tu wątroba.. Myślę, że kawałki płuc są także, a to takie jasne? Nie wiem, zupełnie nie wiem. Kiedy pręt jest już pełny Aki prosi o podanie przygotowanych wcześniej jelit – to chyba jelita baranie. Jelitami obwiązuje szczelnie niczym sznurkiem cały ten mięsny pręt. Chłopcy dzielnie pomagają a ja? A ja wszystko fotografuję i cieszę się tak tym co widzę, że aż mi wstyd: toż nie jestem dzieckiem, u licha! Jeszcze posypanie tego potężnego już teraz rulonu pieprzem, może jeszcze innymi przyprawami – kokoreci jest już gotowe i pozostaje tylko upieczenie.
Mario przynosi z komórki barana: już wypatroszony oczywiście, czyściutki… Kładzie go na stole a ja spoglądam na zwierza ciekawie: zęby, oczy, nawet rzęsy… Aki bierze kolejny żelazny pręt – nabicie na niego barana wcale nie jest takie proste i pomaga cała rodzina… Wreszcie udaje się przebić twardą czaszkę baranią – sukces! Baran na Paschę przygotowany! Od niedzielnego poranka takie barany będą się piekły dwa – Pascha to czas biesiadowania przecież a przyjedzie tu jutro dużo znajomych mojej Kateriny.
Wracam do domu: kończą się piec rolady. Katerina wyjmuje je z pieca a Emilios kolorowym lukrem dekoruje ciasta napisem: „Καλο Πασχα” (Dobrej Paschy) ale i po polsku: Alleluja!. W wielkim garnku na kuchni coś wrze. „Co to takiego?” – pytam. „Magierica, Beatko”- odpowiada Kasia. Magierica – oj, aż się zachłystuję: uwielbiam tę typową paschalną zupę ugotowaną na podrobach baranich, którą w czasie innym niż Pascha tak trudno w Grecji zjeść, stąd nie jadam jej często.
Katerina zarządza wyjście z domu: idziemy z chłopcami na spacer nadmorską promenadą, a potem do zacharoplastieo (rodzaj naszej cukierni), gdzie pałaszujemy wyśmienite słodkości i wypijamy kawę. Całkiem sporo tu ludzi a „Kalo Pascha” – słyszymy z każdej strony. „Episis!” – pada w odpowiedzi.

I już baran i kokoreci siedzą na ruszcie!
Wkrótce północ stąd zaczynamy przygotowania do wyjścia do kościoła. Lambady (świece) przygotowane – ja swojej nie mam ale kupimy przy kościele, to akurat nie problem. Huk petard doprowadza mnie do rozpaczy – zwyczajnie się boję. Mnóstwo ludzi zmierza w stronę kościoła i zaraz sobie wyobrażam, że taka petarda może przez przypadek trafić w tłum. Katerina opowiada, że rzadko który mężczyzna niesie ze sobą petardy. Najczęściej mają je … kobiety w torebkach, bo policja potrafi mężczyzn kontrolować. „A jeśli kobietę skontrolują?” – pytam. „Nie, kobiet się nie kontroluje” – słyszę. Ufff… zapada nareszcie cisza – rozpoczyna się Anastasi, najważniejsza, najbardziej uroczysta w Grecji msza w roku. Zgromadzeni ludzie wypełniają cały niemały przedkościelny plac. Ja i tak nic nie rozumiem, co najwyżej poszczególne słowa, ale stoję dzielnie z wszystkimi i bardzo przeżywam to, w czym przyszło mi trzeci raz w moim życiu uczestniczyć. „Christos Anesti!” – rozlega się tubalny głos z kościoła i to jest ten moment, na który wszyscy czekają. Chrystus zmartwychwstał! – radość wśród zgromadzonych. „Alithos Anesti” – „Zaprawdę zmartwychwstał” !!! Zapalamy nasze świece od innych, które wzięły światło od wcześniejszych a te pierwsze – ze światła szczególnej świecy w kościele, składamy na policzkach pocałunki – to pocałunki miłości. Dzwony biją ile w nich sił!!! Christos Anesti! Kalo Pascha! Episis! Episis! - niczego innego teraz się tu nie słyszy.
Unosimy oczy w górę: ciemne niebo rozświetlają wspaniałe fajerwerki. Mnóstwo tu radości – ludzie czekali na ten moment. Christos Anesti!
Z zapalonymi lambadami wracamy powoli do domu. Wysyłam do syna sms-a: „Skoro u mnie Chrystus już zmartwychwstał a u Ciebie zmartwychwstanie dopiero za 6-7 godzin…” – pozwalam sobie na drobny żart.
Na progu domu Aki świecą rysuje znak krzyża – taki w Grecji zwyczaj. Wszyscy donosimy swoje świece zapalone - to dobry znak. Zasiadamy do kolacji: magierica na naszych talerzach wygląda smakowicie. W trakcie jedzenia każdy dostaje swoje jajko. Zaczynamy nimi obijać jedno o drugie: czyja skorupka pozostanie nienaruszona najdłużej temu będzie się szczęścić. Walczę jajkiem pomalowanym na zielono i wygrywam: to ja powinnam mieć szczęście przez cały rok. W niedzielę od rana Aki już przygotowuje barany: kiedy wstaję barany się pieką. Pomagam Katerinie nakryć stoły w ogrodzie, powoli nadchodzą goście: w sumie chyba 25 osób! To dopiero biesiadowanie! Pogoda piękna, ciepło, słońce świeci aż za nadto, kokoreci smakuje wyśmienicie, a baran jedzony palcami to cymes… Gwarnie, radośnie, białe wino leje się z wielkich pudełek, końca rozmów nie widać, wszyscy zadowoleni z przyjęcia, które urządziła nam nasza czarodziejka Katerina.... Kalo Pascha!!!
Popołudniem idziemy nad morze: po kilkugodzinnym biesiadowaniu przyda nam się wszystkim taki spacer a pogoda przecież śliczna. Spacerujemy po plaży śmiejąc się, rozprawiając o wszystkim.. Wkrótce przyjdzie mi pożegnać gościnny dom mojej Kateriny w Agoi Theodori – ściskam mocno Kasię dziękując za zaproszenie na tę nadzwyczajną w moim życiu Paschę i dziękując losowi, że mogłam się tu znaleźć tak przecież zupełnie przypadkowo i nieplanowanie… Wracam do Aten. Wieczorem choć głodna nie jestem, w swym łakomstwie w ramach ostatniego spaceru po mieście, wstępuję do tawerny, żeby zjeść talerz magiericy: tak mi jej potem przez cały rok brakuje, że w czasie Paschy mogłabym tylko ją właśnie jeść.
I już w nocy szybko się pakuję, szybko jadę na lotnisko i jeszcze szybciej wznoszę się w powietrze lecąc do Warszawy, gdzie przecież również już Chrystus zmartwychwstał!

W niniejszej galerii zamieściłam większość zdjęć związanych są z Paschą spędzaną przeze mnie w Grecji, bo zdjęcia Aten jako takich zamieszczone są w innych galeriach.

Ateny i okolice           Pascha w Agoi Theodoroi