Kwiecień / maj 2014: Ateny
Te tegoroczne dwutygodniowe wiosenne wakacje w Atenach nałożyły mi się na czas poświąteczny: naszej Wielkanocy i greckiej Paschy, łącząc się z naszym długim majowym weekendem. Poleciałam do Aten wieczorem, w nasz (i grecki) Poniedziałek Wielkanocny i kiedy następnego dnia wybrałam się na wielogodzinny spacer po mieście nadal jeszcze dostrzegałam akcenty świąteczne. Przechodnie nadal pozdrawiali się świątecznie, co mi się bardzo w Grecji podoba: ten miły czas świąteczny rozpoczyna się znacznie przed Paschą a kończy daleko, daleko za nią. Pisałam już wielokrotnie, że Pascha to bardzo piękny czas w Grecji i jeśli tylko mogę (a zdarzyło się już kilkakrotnie) staram się tam być w tym czasie pamiętając, że im dalej od dużych miast tym piękniej. W tym roku nasze Święta nałożyły się na siebie a ja nie chciałam zostawiać w tym czasie rodziny samej stąd świadomie zrezygnowałam z obchodów greckiej Paschy i poleciałam jak poleciałam, czego nie żałowałam zwłaszcza, że planów co do wyjazdu poza Ateny - nie miałam.
Przepiękny plakat zapowiadający wystawę
O pójściu tym razem do Muzeum Benaki marzyłam jednak od marca, odkąd wyczytałam o otwarciu pewnej wystawy, wystawy na tyle dla mnie szczególnej, że nie mogłam jej nie obejrzeć. Wszystko to spowodowane było tym, że szóstego dnia marca tego roku minęła 20 rocznica śmierci wielkiej greckiej postaci, Meliny Merkouri. Melina Merkouri, polityk, aktorka i piosenkarka, do końca swych dni walcząca o zwrot zagrabionych Grecji marmurów, o której do dziś Grecy mówią: „ostatnia grecka bogini” - odeszła w Nowym Jorku, gdzie przez ostatnie lata życia mieszkała a Jej odejście w 1994 roku było dla Greków prawdziwą tragedią. Niejednokrotnie przez te wszystkie lata stawałam w Atenach przy grobie Meliny Merkouri na Pierwszym Cmentarzu – ostatnia grecka bogini spoczęła w grobowcu swoich dziadków, niejednokrotnie rozmawiałam ze znajomymi Grekami, którzy osobiście Ją znali a wspomnień o spotkaniach mogę słuchać bez końca, niejednokrotnie wreszcie oglądałam te filmy z Meliną, do których udało mi się różnymi sposobami dotrzeć, a tę okrągłą rocznicę Jej odejścia uczciłam urządzając dla grupy znajomych w marcu tego roku „Wieczór z Meliną Merkouri”.
Z tej właśnie okazji w ateńskim Muzeum Benaki otwarta została w marcu wystawa, na której zgromadzono mnóstwo zdjęć Meliny Merkouri i odkąd o tym wyczytałam – wyjazdu do Aten doczekać się nie mogłam. Będąc już w Atenach, w tych cieplutkich, wiosennych Atenach, czekałam na dzień deszczowy, na dzień pogodowo zły aby do Muzeum Benaki się wybrać. I taki dzień się zdarzył: w pewną niedzielę kiedy się obudziłam zobaczyłam wielkie kałuże, ciężkie nad Atenami chmury i padający deszcz – tak, to był dobry dzień na spędzenie go w Muzeum Benaki. Tamta niedziela to był wielki dzień w moim ateńskim życiu, który pozostanie z mojej pamięci na zawsze: wszak tak pięknie jest realizować nasze marzenia! Dość długo stałam przed Muzeum Benaki, by podziwiać piękny plakat z roześmianą boginią zapowiadający tę wystawę zatytułowaną „Odos Melinas Merkouri” [„Ulica Meliny Merkouri”] - chciałam sobie później taki plakat kupić ale niestety te plakaty nie były na sprzedaż…. I wreszcie przekroczyłam właściwy próg: znalazłam się na ulicy Meliny Merkouri! Znalazłam się w dość szerokiej alei, gdzie na ścianach po obu stronach zawieszono dziesiątki w większości czarno-białych wielkich fotografii a z każdej z nich spoglądała ostatnia grecka bogini: czasem zamyślona, czasem roześmiana, czasem wyraźnie zmartwiona. Spacerowałam tą i kolejną aleją (w sumie chyba trzy) a wszędzie widziałam Melinę Merkouri: rozśpiewana Melina przy mikrofonie na scenie, Melina w fotelu, Melina z tlącym się papierosem, Melina jako Fedra, jako Lia w kadrze z filmu „Nigdy w niedzielę”, Melina jako Stella, Melina w czasie spotkań z wielkimi osobistościami tego świata, Melina na wiecu politycznym… Doszłam do małej, wyraźnie wygrodzonej salki: to garderoba Meliny Merkouri (ponoć zgromadzone tu przedmi
Garderoba Meliny Merkouri
Wreszcie zasiadłam w czymś urządzonym na kształt niewielkiej sali kinowej - och, jaka byłam zła na siebie, że dotąd nie nauczyłam się przyzwoicie greckiego! Na moje szczęście większość wyświetlanych tu filmów dokumentalnych miała angielskie napisy, czasem cała rozmowa toczyła się w tym języku… Sporo interesujących wywiadów z Meliną Merkouri przerywanych fragmentami Jej filmów, Jej wystąpień - nawet dużo osób tu przysiadło aby filmy te oglądać. Jak dobrze, że nie śpieszyłam się zupełnie – mogłam tu spędzić dużo czasu, oj dużo! Kiedy czułam się już absolutnie szczęśliwa i absolutnie zaspokojona obeszłam jeszcze raz salę wystawową – te zdjęcia mogłam oglądać bez końca: wciąż cieszyły moje oczy i duszę. Żałowałam i żałuję do dziś, że takiej wystawy nie można obejrzeć w Polsce - po powrocie do Warszawy porozmawiałam w tym temacie z kilkoma znajomymi: nie widzą wielkiej szansy.. .Szkoda!!! Zastanawiam się co z tymi zdjęciami, które już przecież i tak zostały wydrukowane – toż szkoda, aby zadowalały wielbicieli wielkiej Meliny tylko przez raptem dwa miesiące i tylko w Atenach ….
Stwierdzając, że nie rozumiem niektórych poczynań wchodzę do małego sklepiku w budynku muzeum. Jeszcze kiedy czytałam o otwarciu tej wystawy wiedziałam, że nie wyjdę stąd bez pewnej książki - właśnie trzymam ją w swoich dłoniach: wielki, przepięknie wydany album pt. „Melina” a w nim ze dwie setki zdjęć, w tym również te z wystawy! Oglądam album z zachwytem – ciężki niesamowicie ale już wiem, że będzie leciał do Polski w bagażu podręcznym: nie pogodziłabym się ze stratą gdyby mi zaginął! Przyglądam się wszystkiemu: kupuję dla znajomych okolicznościowe koperty z fotografią Meliny, jakieś magnesiki z kadrem z filmu „Nigdy w niedzielę”, dla siebie wreszcie czarny t-shirt, na który trudno mi się zdecydować bo ze dwa (co najmniej!) numery za duży ale wiem, że jeśli go nie kupię będę żałować, bo i Meliny twarz na nim widoczna i z tyłu oznaczenia świadczące o tym, że to z tej wystawy… Nie, muszę go mieć mimo, że taki duży: będę w nim chodziła po domu – postanawiam!
Kiedy opuszczam mury Muzeum Benaki w Atenach już nie pada deszcz choć nadal jest pochmurno. Jadę do mojej ulubionej Cafe Melina - tutaj, otoczona fotografiami Meliny Merkouri patrzącej na mnie ze ścian będę popijała kawę przeglądając nabyty album z Jej zdjęciami… Czy może być mi lepiej? Tutaj obejrzę również po raz nie wiem który książkę wydaną lata temu przez wydawnictwo prasowe Eleftherotipija – tej książki z wieloma fotografiami Meliny Merkouri szukam od dawna w sklepikach antykwarycznych. Póki co jest nie do zdobycia ale nie spocznę i za każdym razem kiedy tylko będę w Atenach szukała jej będę, co zresztą sprawia mi wielką przyjemność.
Fragment ekspozycji
Z moich rozlicznych tegorocznych spacerów po ateńskich wiosennych kątach moich i nie moich szczególnie zapadnie mi w pamięci ten w okolicach stacji metra Thissieo, gdzieś tak na tyłach Agory Greckiej. Niby dość często jeżdżę do tych Aten ale albo mi to miejsce umknęło albo nigdy nie byłam tam wiosną – tym razem wpadłam w kompletny zachwyt bo znalazłam się na wielkim dywanie pokrytym małymi białymi kwiatkami: to cudowne pole rumiankowe w samym centrum miasta!!!! Nieco wcześniej zachwycać się będę czerwonymi makami i żółtymi malutkimi kwiatkami kwitnącymi na terenie Agory Rzymskiej – tak, na przełomie kwietnia i maja wszędzie w Grecji jest tak kwieciście a później, kiedy już wszystko spali bezlitosne słońce nigdy nie jest już tak pięknie i świeżo.
Cieszę się, że mam aż tak dużo czasu w Atenach: kiedy we wrześniu wracam z wysp z reguły jest to kilka jedynie dni (3, 4 czasami 5) a to mało dla mnie, na moje Ateny bardzo mało. Tym razem czasu mi nie brakuje: mogę zajrzeć na Pierwszy Cmentarz, by chwilę podumać przy grobie Meliny Merkouri i Dimitrisa Mitropanosa, mogę dwukrotnie: i w dzień i nocą wjechać na szczyt wzgórza Likavitos, skąd taki niewiarygodnie piękny widok na całe miasto a widok ten jest piękny o każdej porze dnia choć oczywiście inny. O tej porze roku wiele radości sprawi mi spacer od Obserwatorium Astronomicznego przez Wzgórze Pnyx do Wzgórza Muz i dalej do pomnika Filopapposa, bo wszędzie tam mnóstwo zieleni, a i spacerujące żółwie lądowe się zdarzają, podobnie zresztą jak i w Ogrodach Narodowych. Cały dzień mogę poświęcić na spacer po olbrzymim Pireusie, który bardzo lubię: oglądam zatem i rejon portu gdzie olbrzymie promy, i zatokę Zea z mariną, w której niezliczona ilość jachtów i jachcików….. Kiedy tak spaceruję po Pireusie zawsze przypominam sobie dnie kiedy przyjeżdżałam tu mieszkając w Atenach a wszystko to w rejonie urokliwej zatoki Zea kojarzyło mi się z niezwykłym luksusem, w tym kafeterie oblężone przez Greków i turystów, gdzie mnie wówczas nie było na to stać aby delektować się tu choćby najtańszą kawą….
Fragment ekspozycji
Kilkakrotnie w czasie tych wakacji wybiorę się w rejon starych Aten: to okolice ruchliwej ulicy Athinas, to małe uliczki prowadzące od Omonii w kierunku Psiri i Monastiraki… Lubię tamtędy spacerować, lubię zaglądać do małych sklepików często znajdujących się w pomieszczeniach piwnicznych, do niewielkich warsztacików, które dla mnie stwarzają niepowtarzalną atmosferę miasta, ale których – niestety – z różnych powodów ubywa… W takich sklepikach można kupić wszystko, choć zazwyczaj jakość nie zadowala, ale podotykać, poprzestawiać, pooglądać – czy to nie jest miłe? Najmilsze jednak jest dla mnie zaglądanie do sklepików z przyprawami, w tym mojego (i mieszkańców Aten) ulubionego – to „Bahar” przy ul. Evrypidou w starych Atenach. Kiedy tam nie pójdę muszę odstać w kolejce i nie ma znaczenia pora roku….
Mając tak dużo dni przeznaczonych na Ateny dam się porwać znajomym na dwudniowy wyjazd pod Marathon do ich letniego domu. Jadąc przez góry będziemy się często zatrzymywać: wszak wszędzie wokół całe dywany pięknie kwitnących kwiatów co ja koniecznie muszę obejrzeć z bliska a i przecież sfotografować… Kiedy dojedziemy do urokliwego porciku Agia Marina by w tawernie zjeść lunch - niebo zrobi się prawie czarne i rozpęta się niesamowita burza, a ja tak bardzo boję się burzy! Burza na moje szczęście jest krótkotrwała, ale deszcz wcale nie zamierza przestać padać – w takim padającym ze smutnego nieba deszczu małe, zazwyczaj urokliwe porciki wcale tak urokliwe się nie jawią a szkoda. Znam ten porcik: stąd swego czasu płynęłam na wyspę Eubea (Evia) i taki jego słoneczny jak wówczas obraz staram się zachować w duszy - dziś w strugach padającego deszczu wszystko to wygląda zupełnie inaczej.
I tak właśnie, nieśpiesznie, miną mi te dwa wiosenne tygodnie spędzone w Atenach. Kiedy przyjdzie mi się z miastem pożegnać – znowu jednak odczuję jakiś smutek, jakieś lekkie ukłucie w sercu. Nigdy tego nie zrozumiem: przecież wiem, że tu wrócę, mam już wszak bilet a nawet dwa, a jednak czuję co czuję i dlatego jeszcze ostatniego dnia, jadąc już na lotnisko, wyjdę z domu wcześniej i pojadę metrem kilka stacji w drugą stronę tylko po to, by wysiąść na stacji Monastiraki, wyjść na górę i spojrzeć w stronę Akropolu, mając meczet po lewej stronie a budynek metra po prawej: to jedno z moich ulubionych ateńskich spojrzeń.