Renaty Palińskiej Lewickiej pięć dni w Atenach [styczeń 2017]

Styczeń za chwilę ma się skończyć, a ja – lecę do Grecji. Po raz dwudziesty pierwszy w życiu – i po raz pierwszy w zimie. Tak dobrze znane mi uczucie podekscytowania i szczęścia, kiedy samolot odrywa się od ziemi, i potem, przy lądowaniu w Atenach. Tym razem to właśnie miasto jest moim celem. Tyle razy byłam na wyspach, tyle razy w Grecji kontynentalnej, ale stolicy mojego greckiego raju nigdy wcześniej nie widziałam. Nieopisane wzruszenie – wreszcie tu jestem! Odbieram samochód z lotniskowej wypożyczalni i po kilkudziesięciu minutach docieram do hotelu. „The Athens Gate” robi doskonałe wrażenie, ale nie zatrzymuje mnie na miejscu zbyt długo. Szybko, szybko, wyjść jak najprędzej, znaleźć się na ulicy, odszukać Plakę, Monastiraki, Omonię, Anafiotikę, Syntagmę (bo Akropol, moją wymarzoną ateńską „wisienkę na torcie”, zostawiam sobie specjalnie na jutro). Knajpki z kolorowymi krzesłami, latarenki, zielone fartuchy na brzuchach szeroko uśmiechniętych Greków, radosne: „Kalimera!”, „Where are you from?”, frappe, gemista, souvlaki, pita, moussaka, tzatziki, mythos, fix hellas…
frappe, gemista, souvlaki, pita, moussaka, tzatziki, mythos, fix hellas

Chłonę to moje wytęsknione miasto Peryklesa i Fidiasza, Kallikratesa i Iktinosa, Platona i Arystotelesa, wszystkimi zmysłami; oglądam, dotykam, smakuję… :) I trwa ten mój „kalejdoskop wrażeń”: evzoni przed gmachem Parlamentu Greckiego w spódniczkach układanych w 400 fałd, 16 – hektarowe Ogrody Narodowe z palmami dotykającymi nieba, imponujący dziedziniec dziewiętnastowiecznego Zappeionu, sięgający swymi początkami czasów Pizystrata monumentalny Olimpiejon, marmurowy Łuk cesarza Hadriana na tle żółci mknących ulicą taksówek, świąteczne dekoracje na wąziuteńkich uliczkach…

Ateńskie kafejki   Ateńskie kafejki
A Akropol? Akropol jest „osobny”, wyjątkowy, szczególny… To taki mój mały „cud” antycznej estetyki, znak, symbol, kwintesencja wszystkiego, co greckie, co klasyczne… Słońce, błękit nieba bez jednej choćby chmurki, prawie 20 stopni ciepła – i najpierw zapierający dech w piersiach widok z jego zbocza na całe miasto, a potem Odeon Heroda Attyka, majestatyczne Propyleje, aż w końcu, wreszcie, na samym szczycie – Partenon.

Partenon   Partenon
Tyle o nim czytałam, tyle o nim wiem, tyle razy opowiadałam o nim swoim uczniom, a staję przed nim po raz pierwszy w życiu… Patrzę w milczeniu na każdy jego szczegół, przyglądam się doryckim kolumnom, jońskiemu fryzowi, przydymionej bieli pentelickiego marmuru; chciałabym móc go dotknąć, poczuć pod dłonią, „zmaterializować” doświadczane wrażenie… Wędruję dalej – Hekatompedon, Świątynia Nike, Erechtejon, Pinakoteka, Ołtarz Ateny Polias, Dom Arrefor, Świątynia Asklepiosa, wreszcie Teatr Dionizosa, który najpierw oglądam z góry, poprzez zieleń wysokiego cyprysu, a potem z bliska, z siedzeń amfiteatru – trwaj, magiczna, niezapomniana chwilo…!

Teatr Dionizosa
Teatr Dionizosa

Kolejne dni to podateńskie miejscowości i plaże – Voula Beach, Varkiza, Asteras Glyfada Beach. Uderza mnie spokój wody i wszechobecna, prawie idealna cisza. Jakże inaczej, niż latem, jest tutaj o tej porze roku…

Voula Beach   Voula Beach
Voula Beach

Patrzę na bardzo wiekowych już Greków pływających w morzu i zastanawiam się, ilu dożyją lat… Zapewne co najmniej stu! :) Odnajduję knajpkę serwującą wyłącznie ryby i owoce morza, w której przy stolikach siedzą sami Grecy... Labraks w cytrusach z sałatką z horty, mule w sosie śmietanowym na bazie winiaku i białego wina, ośmiornica smakująca mi NAPRAWDĘ po raz pierwszy, frappe... Jedzeniowa bajka! :) Frappe wypijam, siedząc na kamieniach tuż przy samej wodzie, i zapamiętuję ten widok, który mam przed oczami, na zawsze, aby go zabrać ze sobą do zimnej, pochmurnej, ale też kochanej Polski. Dwa kraje, dwa serca…

Kwintesencja Grecji i tego, co greckie
Kwintesencja Grecji i tego, co greckie …

Potem jeszcze tylko Ateny i Akropol widziane nocą, podczas wieczornych i późnowieczornych spacerów, zupełnie inne niż za dnia, ciepło rozświetlone blaskiem sodowych lamp.

Wieczorne Ateny   Wieczorne Ateny

I trzeba wracać… Patrzę z góry na biel coraz mniejszego, oddalającego się miasta, na błękit morza przy nim i błękit nieba nad nim, i myślę: „To nic! Przecież znowu tu wrócę! W poprzednim życiu na pewno byłam Greczynką, i to bardzo szczęśliwą Greczynką, więc jak mogłabym nie wrócić??” :)

Tekst i fotografie: Renata Palińska Lewicka [styczeń 2017]