1999: Halkidiki, Saloniki

wrzesień 1999: Halkidiki, Saloniki

Port w Ouranopolis

To już było szaleństwo. Po powrocie z Rodos i po napisaniu wspomnień znalazłam bardzo tanią ofertę z Last Minute. Tak spędziłam tydzień na Halkidiki we wrześniu. Zawsze sobie wyobrażałam, że Halkidiki to nie rejon dla mnie. Kojarzył mi się głównie z plażami i ciągnącymi się w nieskończoność hotelami, a ja uwielbiam nieco inną Helladę. Mieszkałam w Polichrono, małej wiosce nad samym morzem. Prawie tam nie bywałam, jedynie wieczorami plątałam się po promenadzie, prawie pustej już o tej porze roku. Szwędałam się na tyle na ile moje skromne finanse mi pozwoliły. Objechałam absolutnie przepiękną i nie zniszczoną przez turystykę tę część Halkidiki, która nazywa się Sithonie (gdzieś z okolic Sarti udało mi się dostrzec górę Athos). Próbowałam popłynąć na pobliską malutką wyspę Amouliani, ale niestety prom mi odpłynął i się poddałam (może następnym razem, jak gdzieś tam będę?). Dojechałam i do trzeciego palca Halkidiki, ale z racji płci jedynie do Ouranopolis.

Niewielki porcik w Porto Kouffo na Sithonie

Tu dane mi było przyglądać się, jak trzy starsze ubrane na czarno Greczynki robiły na wielkim stole przed chatką mnóstwo domowego makaronu i strasznie sprawnie im to szło (do dziś nie wiem jednak, dlaczego aż tyle go robiły – może robią raz na jakiś czas i trzymają jako zapasy?). Dalej, na Athos, do Republiki Mnichów, już nie pojechałam (czy raczej: nie popłynęłam), bo tam wstęp dla płci żeńskiej jest zabroniony. Stanęłam pod pomnikiem Arystotelesa w Stagidzie, przeszłam jaskinię Petralona (tu nie wolno robić zdjęć ani filmować!), obejrzałam eksponaty zgromadzone w tutejszym muzeum (tu już wolno filmować i robić zdjęcia), zwiedziłam Saloniki wspinając się na Białą Wieżę oczywiście oraz na absolutnie uroczą część tego miasta położoną jakby nad miastem, z pięknymi budynkami i widokami na dachy zabudowań centrum Salonik oraz zatokę.

Schody na szczyt Białej Wieży w Salonikach

W muzeum zachwycałam się wspaniałymi zbiorami przeniesionymi tu z Verginy oraz podziwiałam rewelacyjną biżuterię (w salach z biżuterią nie wolno filmować). Postałam troszkę pod Łukiem Galeriusza (wówczas cały w rusztowaniach), jeżdżąc po mieście generalnie postałam sobie w niezłych korkach, co mi troszkę (ale tylko troszkę) przeszkadzało, oraz pospacerowałam wieczorem po ślicznej Starówce zjadając wyśmienitą kolację w tawernie „1901”.
Tutaj właśnie, w Salonikach, w Kościele Agia Sofia zapaliłam pierwszą moją świeczkę w Helladzie i doznałam wrażenia uniesienia się mojej duszy. Dotarłam również na sam koniec tego palca Halkidiki, gdzie mieszkałam, czyli Kassandry. Tam, gdzie już nawet dróg nie było, ale gdzie wokół mnie spacerowały całe stada kóz. Na samym końcu Kassandry stanęłam nad brzegiem morza i wrzuciłam do niego jedno z moich zdjęć. Pomyślałam wówczas, że nie mogę tu żyć, nie mogę tu mieszkać, bo mam przecież swój kraj, ale chociaż w ten sposób pozostanę w Helladzie na wieki.

Galeria