2001: Korfu

wrzesień 2001: Korfu

Poleciałam we wrześniu na tydzień na Korfu. To pierwsza wyspa w Archipelagu Wysp Jońskich, na której stanęła moja noga. Wyspa jakże odmienna od wszystkich, które do tej pory widziałam. Pierwszy raz zobaczyłam ponadto Morze Jońskie, które choć oczywiście greckie w żaden sposób nie przypomina mojego kochanego Morza Egejskiego.
Z Korfu przywiozłam mnóstwo wrażeń, bo zjeździłam ją nie najgorzej, wszystko oczywiście w ramach moich możliwości.

Wejście do ogrodów pałacu Achilleion

Obejrzałam przeurocze (i w dzień i w nocy) Stare Miasto w mieście Korfu (przypominające miejscami do złudzenia Neapol), zwiedziłam w nim ponad to co należało obejrzeć również Muzeum Pieniądza Papierowego, gdzie dostrzegłam nawet poczciwe złotówki, pochodziłam śladami cesarzowej Sissi w Pałacu Achillion z jego pięknymi ogrodami i ulubioną rzeźbą cesarzowej – umierający Apollo, objechałam wybrzeżem całą wyspą, gdzie najbardziej (w rozumieniu widoków na to, co stworzyła natura) podobało mi się wybrzeże północno – wschodnie z jego pięknymi, miejscami zatykającymi dech widokami na położone znacznie niżej zatoki. Zwiedziłam śliczną Paleokastritsę z jej zatokami i klasztorem Moni Theotoku, bardzo popularną miejscowość na wyspie ale, co ważne, nadal zachowującą typowy grecki klimat, i równie popularne Sidari na północy, które mnie zupełnie rozczarowało, bo Grecji, tej prawdziwej Grecji, już tu bardzo niewiele. Nawet nie udało mi się tutaj wypić kawy, bo nie mogłam znaleźć typowej greckiej kafeterii. Pochodziłam po „Tronie Kaisera” w Pelekas z pięknymi widokami na wnętrze zielonej wyspy, i posiedziałam na tarasie kafejki pobliskiego hotelu wpatrując się w morze i skały. W miarę lubiłam moją Moraitikę, która jak na ofertę na tej wyspie wydawała mi się miejscowością najbardziej grecką w klimacie, choć powoli i ona klimat ten zaczyna tracić: kiedy wieczorami miałam ochotę na posiedzenie w jakiejś sympatycznej (w rozumieniu przede wszystkim atmosfery) kafejce – musiałam jechać do miasta Korfu.

Rzeźba „Umierający Apollo”  w ogrodach Pałacu Achillion

Przerażenie mnie ogarnęło kiedy znalazłam się na chwil kilka (na więcej się nie dało w rozumieniu mojej duszy!) w Cavos – miasteczku na południu wyspy, gdzie już właściwie nic greckiego nie ma (same puby, bary muzyczne, tłumy ciągnących się Skandynawów i Anglików, zewsząd dochodzące dźwięki muzyki typu hip hop), a tylko trochę lepiej ale również nisko z tego samego powodu oceniłam bardzo popularne Benitses na wschodnim wybrzeżu. Zdecydowanie lepiej czułam się na południowym – zachodzie wyspy, gdzie dało się odczuć, że jestem w moim raju.
Odwiedziałam również monastyr Vlacherna, w pobliżu Pontikonisi (Mysia Wyspa). Te dwa obiekty można znaleźć chyba na co drugiej pocztówce z wyspy Korfu. W monastyrze zapaliłam swoją świeczkę. To moja druga w raju: przecież pierwszą kilka lat temu zapaliłam w Salonikach.
Przesiadując późnymi wieczorami w mojej ulubionej kafeterii w mieście Korfu mogłam na własne oczy zobaczyć to o czym wiem od dawna: jak Grecy zmagają się z Albańczykami, którzy tutaj właśnie usiłują wpław dopłynąć do Korfu. Niewielka odległość dzieli tutaj oba te kraje, a kiedy się ściemnia dziesiątki greckich patroli pływa po tej części morza próbując zapobiec nielegalnemu napływowi Albańczyków do Grecji.
W czasie mojego pobytu na Korfu zmarł jeden z artystów greckich, Stelios Kazantsidis.

Galeria