2004: Kefalonia, Ithaka

sierpień 2004: Kefalonia, Ithaka, Ateny

Tak mi się życie ułożyło, że w tym roku miałam nie jechać do Hellady, ale los mój lubi sprawiać niespodzianki!
Poleciałam pod koniec sierpnia rejsowym samolotem do Aten, a stamtąd, z moimi greckimi przyjaciółmi, udaliśmy się samochodem na wybraną przeze mnie na te wakacje wyspę: to Kefalonia.
Wiem, że powinnam się cieszyć, iż miałam tak wspaniałe wakacje, wiem, że winna jestem losowi ogromne podziękowania za to, że do tych wakacji w raju w tym roku mogło w ogóle dojść – to wielka niespodzianka od losu i za to mu dziękuję. Wszystko to rozumiem: powinnam się cieszyć, powinnam się uśmiechać na samą myśl o tych wakacjach w raju a nie umiem, po prostu nie umiem. Najchętniej zamykam teraz oczy: cudowny głos Pariosa i muzyka Theodorakisa dociera do moich uszu. Widzę siebie na plaży, widzę siebie w wioskach i miasteczkach, które dane mi było obejrzeć, widzę siebie jeżdżącą tymi niesamowitymi drogami po dwóch wyspach w archipelagu Wysp Jońskich, widzę siebie w kafejkach i tawernach. Widzę siebie na werandzie mego pokoju w Agia Efimia a przede mną taflę pięknego tutaj Morza Jońskiego. Czuję zapachy morza, czuję zapach traw i drzew. Wszystko to jeszcze takie bliskie, takie na wyciągnięcie ręki, a już tak bardzo dalekie.
Parios, Dalaras, Alexiou, Arvanitaki – to muzyka, która mi towarzyszyła przez te 9 dni w Helladzie i na zawsze już pozostanie w moich wspomnieniach z podróży na Kefalonię i Ithakę.
Z Aten pojechaliśmy prosto do Kilini nową rewelacyjną drogą zbudowaną oczywiście w ramach przygotowań do tegorocznej olimpiady. Spojrzałam na nowy most łączący Rio z Antirio: ależ wspaniale się prezentuje! Do tej pory taka przeprawa przez Zatokę Korynckš była możliwa tylko promem, a teraz … Nie jechałam tym mostem, ale go widziałam – jest doprawdy rewelacyjny.

Kastro Agios Georgios na Kefalonii

Z Kilini wkrótce mieliśmy prom na wyspę Kefalonia, do Poros. Niedługi to rejs, nieco ponad półtorej godziny. W Poros zdecydowaliśmy spędzić trzy noce. Wieczorem poszwędałam się po tym niewielkim miasteczku otoczonym z jednej strony wysokimi górami a z drugiej – wodami Morza Jońskiego. Sporo tu tawern, kafeterii i barków, szczególnie wokół dużego skweru, gdzie wieczorem kwitnie życie.
Rano pojechaliśmy do stolicy wyspy: to Argostoli. Wybraliśmy trasę wzdłuż ślicznego wybrzeża. Po drodze minęliśmy miejscowość Skala, gdzie znajduje się duża i bardzo popularna plaża. Generalnie nie było w tym czasie najazdu turystów na wyspę, ale w Skali właśnie widać było wyraźne zagęszczenie. Upał był oczywiście niesamowity i mnóstwo ludzi wędrowało z parasolami na plaże. Wciąż spoglądając na dość łagodne tutaj wybrzeże i na wysokie góry po naszej prawej stronie – dojechaliśmy do stolicy wyspy, która powitała nas wielkim korkiem. Czy ja już kiedyś pisałam, że duże miasta zaczynają mnie w Helladzie męczyć? Mnóstwo tu samochodów, mnóstwo ludzi, sklepów, hałasu, korki, klaksony, postoje w zupełnie dowolnych miejscach (typowe dla Grecji). Nawet nie chciałam wjeżdżać do miasta: zatrzymaliśmy się nad zatoką przy porcie i tu spacerowałam. Po drugiej stronie zatoki widziałam tę górzystą część Kefalonii, dokąd ze stolicy można się przemieścić mostem przerzuconym przez zatoczkę.
Wyspa jest niesamowicie zielona i … kolorowa – tak to odebrałam. Oczywiście co typowe dla wysp jońskich przeważają kremowe domki z pomarańczowymi dachami (okiennice często zielone) co przepiękne komponuje się z mocną zielenią niesamowicie bogatej roślinności, ale widziałam wiele domków pomalowanych zupełnie dowolnie: różowe, czerwone, żółte a nawet niebieskie (niebieskie jakoś mi do tego rejonu Hellady nie pasowały).
Pojechaliśmy na koniec tej części tego rejonu, który nazywa się Lassi – do miejsca, które nazywa się Katavothres. To bardzo zaniedbane miejsce, choć mogłoby prezentować się doprawdy wspaniale: to kilka jakby sadzawek z wodą oraz wielkim młyńskim (dziś nie działającym oczywiście) kołem. Mnóstwo tu śmieci, w tym również w tych zbiorniczkach, które nazywam sadzawkami i doprawdy trudno orzec dlaczego nikt tego nie posprząta. Znacznie bardziej zachwyciłam się sąsiednim niewielkim lasem iglastym – zapach żywicy (chyba żywicy!) sprawiał mi wielką przyjemność, podobnie jak dźwięki cykad. Zupełnie niedaleko obejrzałam latarnię morską Agia Teodori oraz pogapiłam się na niezmiernie popularne tu plaże: Makrys Gialos i Platys Gialos, gdyż tą właśnie trasą, przez Lassi, Minię, Kaligatę, a następnie przez góry zdecydowaliśmy wrócić do naszego Poros.
Zatrzymaliśmy się oczywiście, pnąc się wcześniej pod górę, przy Kastro. Usytuowane na dość wysokim wzgórzu zachwyca sobą nawet wtedy kiedy patrzy się na nie z dołu. Niestety, Kastro Agios Georgios) dane mi było obejrzeć tylko z zewnątrz – teren zamku (jego ruin w zasadzie) otwarty jest tylko do 15-tej. Zasiadłam na murku małego tarasu znajdującego się w pobliżu Kastro. Jakiż piękny widok stąd się roztaczał: pode mną sporo dachów wioski Peratata, dalej prześliczne w swym kolorze wody Morza Jońskiego. Nieco po lewej stronie widać było kontury wyspy Zakynthos.
Tu muszę napisać kilka słów o Morzu Jońskim.
Kiedy bodajże trzy lata temu wywędrowałam na jońskš wyspę Korfu – Ionio rozczarowało mnie zupełnie i takie je zapamiętałam. Nie umiem powiedzieć dlaczego tak je wówczas odebrałam: być może pełna zachwytu nad widzianym wielokroć Morzem Egejskim nie chciałam zrozumieć, że kolor wód morskich zależy od wielu czynników, w tym podłoża geologicznego na przykład, stąd Ionio jest takie jakie jest i bardzo daleko mu do boskiego Aegeum. Nie wiem dlaczego tak, ale fakt: rozczarowało mnie mocno w ramach naszego pierwszego wówczas spotkania na wyspie Korfu. Wokół Kafalonii (i Ithaki zresztą również) Morze Jońskie jest zupełnie inne niż to, które zapamiętałam i chwała mu za to! Ionio jest tu cudowne, choć oczywiście nie da się go porównać do Aegeum, bo tamto ze swym nieprawdopodobnym groźnym granatem jest jedynym takim na świecie. Dostrzegłam wśród kolorów tego morza i jasną zieleń, i ciemną zieleń, i kolor niebieski, chwilami nawet mocny granat, a w niektórych miejscach – zupełnie białą (przezroczystą ) wodę. Wygląda to rewelacyjnie szczególnie wtedy kiedy spogląda się na morze z góry, a ja czyniłam to dość często w czasie tych wakacji w raju. Tutaj Morze Jońskie sprawiło moim oczom wielką niespodziankę i dzięki naturze za to! Ionio jest w mojej opinii znacznie delikatniejsze od Aegeum – Aegeum określam jednym mocnym słowem „passionate”, które mówi o boskim Egeo wszystko.

Fiskardo na Kefalonii

Następnego dnia drogą przez góry (nie przez Skalę) wybraliśmy się ponownie do stolicy wyspy – Argostoli, do portu. Stąd promem przedostaliśmy się na półwysep Paliki, do miasta Lixouri. Znalezienie się na tym półwyspie było jednym z moich marzeń jakie mną zawładnęły przed tą podróżą do raju, a przecież tak pięknie jest realizować nasze marzenia!
To bardzo skalista część wyspy Kefalonia. Górskimi, chwilami wąskimi drogami (ach, ich stan techniczny!!!) mijając wioski Soulari, Vouni, Chavriata, dojechaliśmy do miejsca na zachodnim wybrzeżu, które nazywa się Kipoura. Znajduje się tu Monastyr Kipouron. Sam monastyr może nie zachwyca w sposób szczególny, ale usytuowany jest w takim miejscu, że wspaniałe widoki stąd na zachodnie, poszarpane i skaliste wybrzeże wyspy zatykają, po prostu zatykają. Obejrzałam tutaj latarnię z końca XIX wieku (myślę, że gazowa) oraz weszłam do pomieszczenia, które bardzo przypominało prywatne. Pomieszczenie było niesamowite: pełne starych zdjęć pozawieszanych na ścianach, starych rycin, wiekowych mebli. Nikogo tu nie było. Nie będąc pewną czy mogę tu być stałam jak zaczarowana na środku tego pomieszczenia i … wdychałam nieprawdopodobnie piękny zapach. Wspominałam wielokroć, że są w Helladzie takie miejsca (małe kapliczki na przykład), gdzie mogę stać godzinami, bo coś specyficznego jest w zapachu wnętrza. Tak było i tutaj: nie umiałam stąd wyjść!
Przez Havdatę, Rifi, Agia Tekli, nadal górskimi drogami, skąd widok na Lixouri, zatokę i stolicę wyspy zachwycał – wróciliśmy do Lixouri, gdzie postanowiliśmy wracając do naszego Poros – objechać całą zatokę. Przejechaliśmy przez Agios Dimitrios, Livadi, Kardakatę, Farsę do stolicy wyspy, do której wjechaliśmy przez most. Po prawej stronie (jadąc mostem do Argostoli) dostrzegłam samotny obelisk Drapano znajdujący się w morzu. Piękna to droga wokół tej zatoki i aż żal, że nie zawsze można było się zatrzymać.
Poros pożegnaliśmy następnego dnia rano udając się zupełnie na północ wyspy. Droga, szczególnie w północnej już części wyspy była rewelacyjna: pełna wzniesień, ostrych zakrętów, z pięknymi widokami na zachodnie wybrzeże wyspy oraz na góry i doliny. Zatrzymaliśmy się nad niesamowicie popularną plażą Myrtos. Patrzyłam w dół, bardzo bardzo w dół i sama nie wierzyłam, że tu jestem. To kolejne z takich miejsc w Helladzie, które od lat widziałam na pocztówkach czy w przewodnikach a nigdy tam nie byłam. Doznaję w takich miejscach przedziwnych uczuć: byłam czy nie byłam? Jestem czy tylko moja wyobraźnia? Dziś nie zjeżdżaliśmy na plażę Myrtos – przyglądaliśmy się jej jedynie z góry. Zachwycająco piękny kolor ma tutaj woda w zatoce! A piasek na plaży jest niewiarygodnie jasny i jest naprawdę piaskiem, choć przy samym brzegu wody sš kamyczki. Nieczęsto spotykam takie plaże w Helladzie: większość z nich jest kamienistych bo taki urok tego boskiego kraju. Patrzyłam w dół na prowadzącą na plażę drogę: wiła się niewiarygodnie i wciąż w dół i w dół i w dół. Wspaniałe miejsce na wyspie Kefalonia!

Mini rejs łódką po jeziorze Melissani

Zupełnie wkrótce zobaczyłam to co chciałam na tej wyspie zobaczyć przez całe moje życie: to Assos, niewielka wioska, wąski odcinek drogi i coś w rodzaju półwyspu wpuszczonego daleko w morze, z fortecą na szczycie. Stałam przy drodze, którą tu przyjechałam, patrzyłam w dół i wiedziałam, że oczy moje są zupełnie okrągłe z zachwytu. Tak, naprawdę tak cudownie jest realizować nasze marzenia. Zjechałam z góry do Assos wspaniałą bodajże czterokilometrową wąską drogą z nieprawdopodobnymi zakrętami i wspaniałymi widokami na wciąż przybliżającą się wioskę. Zasiadłam w sympatycznej kafejce nad brzegiem zatoki otoczonej ślicznymi budynkami i dumałam, a ta część, na szczycie której znajduje się forteca górowała znacznie nad wszystkim co mnie tu otaczało. Kilka łódek leniwie kołysało się na wodzie, z kafejki dochodził do mnie lekki jazz, przede mną stała szklanka z ouzo oraz talerz z meze i .. w tym wszystkim ja: byłam w raju, naprawdę byłam w raju.
Zamieszkaliśmy zupełnie na północy wyspy – w miasteczku Fiskardo. Miasteczko jest rewelacyjne: kojarzy mi się z miasteczkiem artystów, choć to błędne skojarzenie. Brakowało mi tutaj tylko malarzy siedzących nad brzegiem morza ze swymi sztalugami. Mogłam godzinami wędrować wąskimi chodniczkami czy wokół niewielkiego portu przyglądając się wspaniałym jachtom i kolorowym niewielkim budynkom. To jedno z niewielu miejsc na wyspie Kefalonia, które nie zostało zniszczone tragicznym w swych skutkach trzesięniem ziemi w latach 50-tych, stąd sporo tutaj ślicznych budynków wzniesionych w XVIII wieku. Mogłabym godzinami siedzieć na balkonie swojego pokoju w niewielkim hoteliku, który to balkon wychodził tuż nad morze: pode mną były tylko pnące się winogrona, niewielka skała i już morze! Stojąc na balkonie wpatrywałam się w znajdującą się w zasięgu ręki wyspę Ithaka, w leniwie kołyszące się w zatoce żaglówki. Często do portu zmierzały niewielkie promy i statki powracające z sąsiednich wysp: Lefkada i Ithaka. Ech, ależ tu było wspaniale!
W nocy długo długo siedziałam na balkonie zachwycając się urokiem tego miejsca. Była pełnia księżyca, który rzucał światło na lekko falujące wody morza, pomiędzy moim balkonem a wyspą Ithaka zacumował na noc niewielki statek, a jego światełka w ciemności wyglądały bosko. Gdzieś tam nawet dostrzegłam światełka jakiejś niewielkiej wioski na wyspie Ithaka. Cisza porażała swym pięknem. Ech, Hellado Hellado – od wieków wiedziałam, że gdziekolwiek bym nie była zawsze będzie przepięknie. Czasami większa fala uderzała o skałę i to był jedyny hałas, który docierał do moich uszu, wspaniały hałas. Miasteczko Fiskardo działało na moje zmysły w sposób wielce szczególny. Ech, to raj, to właśnie raj.
Rano poszwędałam się po Fiskardo, bo uroczo wyglądało tak w dzień jak i wieczorem, patrzyłam na jachty i promy, a potem pojechaliśmy do wiosek położonych na stokach gór, przemieszczając się z zachodniego wybrzeża na wschodnie, mniej więcej na wysokości plaży Myrtos. Mój przyjaciel usiłował znaleźć wioskę, w której urodził się w XIX wieku jego dziadek, ba, marzył, że znajdzie również tamten dom. Wioski były doprawdy prześliczne, choć tak naprawdę nic szczególnego w nich nie było. A może właśnie to, że były niewielkie, że domki otoczone były kwitnącymi kwiatami, że cisza i spokój niewiarygodny wokół, że przesympatyczni ludzie – sprawiało, iż odebrałam je jako prześliczne?
A później pojechaliśmy na plażę Myrtos. Zjechałam z góry tą śliczną drogą i dusiłam się z zachwytu. Skąd taki kolor ma tutaj morze? A kolor tego piasku, taki zupełnie jasny, biały? Wysokie góry – skały wokół zatoki, ten niewiarygodny kolor wody, dwa niewielkie jachty zupełnie niedaleko od brzegu … Sporo ludzi tutaj było, ale i plaża jest doprawdy spora, więc nie odebrałam wrażenia tłumu, choć problemem było znalezienie na dole miejsca dla samochodu.
Rano objechaliśmy tę północną część wyspy, gdzieś w okolicach wioski Tselentata znalazłam przepięknš zatokę z niewielką plażą otoczoną wysokimi drzewami i zupełnie zieloną wodą, a potem żegnając już Fiskardo drogą przez góry i wioski: Plagia, Karya, Neochori dotarliśmy do miasteczka Agia Efimia i tu mieszkaliśmy już do końca wakacji (trzy noce). Jak tylko znaleźliśmy hotel – pojechaliśmy realizować moje dwa następne marzenia, które ze sobš tu przywiozłam: oba miejsca znajdują się bardzo blisko siebie, w pobliżu miasteczka Sami.
Pierwsze z tych miejsc to jezioro Melissani: ależ tu było dużo ludzi! Stałam w czymś w rodzaju korytarza schodzącego w dół i czekałam w kolejce do łódki. Nie było to uciążliwe w żaden sposób zwłaszcza, że ślicznie było widać w dole fragment jeziora z przepięknym kolorem wody (prawie lazur) a poza tym było tu znacznie chłodniej niż na zewnątrz. Zasiadłam w łódce i opłynęłam to niewielkie ale doprawdy przepiękne jezioro zachwycając się kolorem wody oraz pionowymi wysokimi skałami je otaczającymi. Woda przybierała tu wszystkie kolory, które woda przybrać może: od granatu przez lazur i zieleń do zupełnie przezroczystej (myślę, że ma to związek z różną głębokością jeziora). Piękne miejsce na wyspie Kefalonia.

W miasteczku Assos

Zupełnie w pobliżu kolejne wymarzone przeze mnie miejsce: to jaskinia Drogarati. Schodzi się do niej po wielu schodkach a pierwsze wrażenie jest oszałamiające: nagle widzi się jakby wielką salę otoczoną najprzeróżniejszymi rzeźbami. Oczywiście to nie rzeźby jako takie tylko dużych rozmiarów stalagmity i stalaktyty. Jaskinia nie jest duża, a temperatura w niej nie przekracza 18 stopni. W którymś z moich przewodników wyczytałam, że z uwagi na doskonałą akustykę w tej sali czasami odbywają się koncerty. Hm, puściłam wolno swą wyobraźnię i słyszałam jak rozbrzmiewa tutaj właśnie cudowny głos uwielbianej przeze mnie greckiej artystki Haris Alexiou.
Wracając posiedzieliśmy w kafejce w porcie w Sami przyglądając się promom. Sami to spore miasteczko na wyspie, choć według mnie niczym szczególnym się nie wyróżnia. Mnie wielką frajdę sprawia gapienie się na porty, na przepływające promy a ponieważ ruch tu spory – stąd moje wrażenia nie są złe, choć tak naprawdę mieszkać w Sami bym nie chciała.
Dzień kolejny to wyprawa na niewielką sąsiednią wyspę Ithaka. Popłynęliśmy z portu w Sami do zupełnie niewielkiego na wyspie Ithaka Piso Aetos na zachodnim wybrzeżu (króciutki to rejs). Niektóre promy płyną prosto do stolicy i trzeba się nad wyborem dobrze zastanowić: stolica Ithaki znajduje się na jej wschodnim wybrzeżu stąd rejs trwa nieporównywalnie dłużej (opłynięcie całej wyspy) niż do maleńkiego Piso Aetos.
Ithaką jestem zachwycona: jest tak krajobrazowo piękna, że trudno to wyrazić słowami. Oczywiście, podobnie jak Kefalonia, jest niezmiernie zieloną i bardzo górzystą wyspą. Ma bardzo specyficzny kształt, stąd genialne widoki można tu podziwiać. Drogi widokowo sš rewelacyjne choć technicznie oczywiście miejscami pozostawiajš wiele do życzenia. Wiją się wśród gór, nieraz pod sporymi skosami, z bardzo ostrymi zakrętami, a to co w dole (skaliste wybrzeże na przykład bądź zatoki) wygląda rewelacyjnie.
Z tego maleńkiego porciku pojechaliśmy na północ. Duże wrażenie zrobił na mnie przejazd przez tę najwęższš część wyspy Ithaka: śliczna droga i wspaniale widoki na oba wybrzeża. W Stavros zatrzymaliśmy się tylko na chwilę, ale już w sympatycznym Frikes spędziliśmy znacznie więcej czasu. Coś urokliwego i cudownie rozleniwiającego było w niewielkim porciku w tej wiosce. Może to, że było dość wcześnie rano i załogi stojących tu jachtów dopiero powoli się budziły? Jakoś tak bardzo leniwie wygląda tu życie, nawet w sezonie. Sporo tu kafejek i tawern wokół porciku, sporo ludzików siedziało w kafeteriach i sączyło kawę, a cicho było niesamowicie. Rybacy wracali z morza ze swoimi zdobyczami, sporo sieci suszyło się tu i ówdzie. Coś ciepłego i bliskiego sercu było w klimacie tego miasteczka a może lepiej: większej wioski.
Odjechaliśmy do miasteczka Kioni podziwiając po lewej stronie śliczne zatoki. Do Kioni zjeżdża się ze sporej góry. Zatrzymaliśmy się na górze: ależ pięknie wyglądało to miasteczko! Położone jest na stokach jakby dwóch wzgórz a pośrodku – zatoka. Stąd objechaliśmy na tyle na ile się dało całą północną część wyspy, oczywiście po górach, z fatalnymi miejscami drogami, od czasu do czasu tylko mijając jakąś wioskę czy osadkę. Drogą przez góry (tam gdzie wioska Anogi) zmierzaliśmy do stolicy. Dość wysoko w górach znaleźliśmy miejsce, z którego roztaczał się piękny widok na stolicę wyspy – Vathi. Przepiękna zatoka otoczona niewielkimi budynkami, z dwiema maleńkimi wysepkami mniej więcej pośrodku. Stałam tu dość długo zachwycając się tym, co dane mi było oglądać. A widok to przepiękny! Zjechaliśmy z gór do stolicy i spacerowaliśmy dość długo wokół zatoki (to spory obszar).
Zauważyłam, że wielką frajdę w czasie tych wakacji sprawiało mi wpatrywanie się z gór w dół, a szczególnie zachwycały mnie miejscami drogi: kojarzyły mi się z torem wyścigowym. Były takie miejsca i na Ithace również, że można było zobaczyć trzy- cztery fragmenty tej samej drogi, jeden pod drugim. Cieszyłam się takimi widokami jak dziecko.
Ostatni dzień na wyspie Kefalonia spędziłam w części w stolicy wyspy, z którą się pogodziłam, jadąc tam jeszcze zupełnie inną drogą niż dotąd: przez Sami i Razatę. Z tej strony ślicznie wygląda to miasto kiedy patrzy się na nie z góry i widzi most, a potem wjeżdża się na ten most i już do centrum. Nie jest to wg mnie jakieś zachwycające miasto (pomijam tutaj mój osobisty stosunek do dużych miast w Helladzie), ale być tam chciałam w końcu no to się poszwędałam (kościółkiem przy głównym deptaku ze sklepikami się zachwycałam, w tym oczywiście zapachem). Do naszego miasteczka Agia Efimia wróciliśmy też inną drogą: przez Farsę, Nifi, Agonas, i potem w dół przez wioski, po których się szwędaliśmy kilka dni wcześniej.
Wszędzie w czasie naszych rozjazdów spotykaliśmy kozy, w tym również nieraz rozpłaszczone zupełnie na drodze (urokliwe to obrazki), tak naprawdę nie spotykałam tu ludzi na osłach, widziałam natomiast mnóstwo drzewek oliwkowych.

Ithaka – zatoka w malutkim porcie Piso Aetos

Na obu wyspach nie było tłumów, mimo, że jeszcze sezon a pogoda doprawdy wspaniała.
Żegnając wyspę odpłynęliśmy promem z Sami do Patras na Peloponezie – to trzygodzinny rejs. Coś dziwnego się ze mną działo, kiedy oddalała się ode mnie Kefalonia: zmierzałam docelowo do Aten, do miasta, które uwielbiam, ale tym razem nie odczuwałam radości. Smutkiem przepełniona była moja dusza: w zasadzie moje wakacje w Helladzie dobiegły końca wraz z opuszczeniem wyspy, na którą w mych wspomnieniach będę wracać często, bardzo często. Spędziłam na niej kolejne wspaniałe wakacje w raju i jest mi tak bardzo przykro, że już mnie tam nie ma i oczywiście znowu nie wiem kiedy pojadę teraz o Hellady i czy w ogóle pojadę. Odkąd sobie to na promie uświadomiłam stałam się smutna wewnętrznie.
Poparzyłam na Patras z górnego pokładu promu: ależ to olbrzymie miasto (trzecie w Grecji) a jakiż olbrzymi jest tamtejszy port! Do portu wpłynęły równocześnie trzy wielkie promy, w tym nasz. Wielkim problemem było wydostanie się z portu do miasta.
Drogę do Aten wspominam jak koszmar: z każdym przejechanym kilometrem wskutek upływu czasu Hellada oddalała się ode mnie. Nie interesowało mnie otoczenie, nawet do ślicznego mostu z Rio do Antirio podeszłam inaczej niż jadąc tydzień wcześniej do Kilini, a na Kanał Koryncki ledwo spojrzałam.
W Atenach poszłam na Plakę i na Monastiraki. Pochodziłam dobrze znanymi sobie szlakami, powspominałam poprzednie pobyty w tym mieście. Postałam na Syntagmie patrząc na ewzonów. I pierwszy raz tak się zdarzyło, że nie weszłam na wzgórze Likavitos – nie bardzo miałam na to czas. Ale stojąc na Syntagmie przez dłuższy czas patrzyłam na widoczny na szczycie maleńki kościółek Agios Jorgos. Tym razem całe moje miasto widziałam jedynie oczyma mojej duszy, no bo skoro nie wdrapałam się na Likavitos….
Unosząc się samolotem w górę patrzyłam na tysiące światełek oświelających moje miasto. Łzy zakręciły mi się w oczach: ech, Ateny, ech Hellada.
Ja do Raju jeszcze wrócę, na pewno wrócę, choćbym tam miała dojść piechotą.
Już w Polsce uświadomiłam sobie, że ani na Kefalonii ani na Ithace nie zapaliłam świeczki w kościółku czy jakiejś kapliczce. Po prostu zapomniałam i jest mi bardzo przykro. Wierzę mocno, że nie jest to żaden zły znak.

Galeria