1998: Ateny, Sounion, Korynt, Folegandros
lipiec 1998: Ateny, Sounion, Korynt, Folegandros
Dwa lipcowe tygodnie z mężem i synem w moim raju.
Pierwszy tydzień pod szeroką nazwą: Ateny. Jak dobrze było tu być znowu, przejść dobrze znanymi sobie ścieżkami, znów podumać wieczorem nad swoim życiem na Likavitos. Zwiedziłam antyczny Korynt i Akrokorynt, znów poszwędałam się po małym portowym miasteczku – Rafina, niedaleko od Aten.
Drugi tydzień spędzałam w Grecji pod hasłem: wyspa. Wspólnie z moimi greckimi przyjaciółmi wybraliśmy się na maleńką wyspę na Cykladach: Folegandros. Pierwszy raz płynęłam promem i obejrzałam w sumie z jego pokładu 10 wysp w Archipelagu Cyklady. Do tylu portów płynąc w obie strony zawijaliśmy. Powrotny rejs do Aten celowo wybrałam przez inne wyspy. A Folegandros? Maleńka wysepka położona mniej więcej pół godziny promem od Santorini. Folegandros to raj, raj i raj, nawet w pełni sezonu. Garstka Greków, cisza, spokój, i to niesamowite zestawienie kolorów. Dusiłam się z zachwytu. Bawiłam się wspaniale z moimi greckimi przyjaciółmi i ich przyjaciółmi. Grecy są tacy cudowni! Wzięliśmy wszyscy udział w miejscowej uroczystości odbywającej się na terenie niewielkiego kościółka Agios Jorgos znajdującego się na końcu wyspy. Było tam mnóstwo bazylii, którą mężczyźni wręczali kobietom (ja też dostałam od jednego Greka!). Gospodynie przygotowały stosy specjalnego sera, który był tak słony, iż miałam wrażenie, że jem grudkę soli wprost z Wieliczki (ale nie mogłam odmówić – to by gościnnych Greków z pewnością obraziło). Piłam miejscowe wino ze szklanki, ale nie odważyłam się tańczyć na dziedzińcu kościoła (przecież nie umiem tańczyć) – z wielkim zainteresowaniem za to przyglądałam się, jak to czynią miejscowi przy dźwiękach dwóch ludowych instrumentów.
A towarzyszyło nam zachodzące słońce, które chyliło się ku morzu pomiędzy dwiema widocznymi stąd wyspami: Milos i Kimolos. Uwielbiano nas wszędzie, gdzie się pojawiliśmy. Zaczynałam dawać sobie radę w porozumiewaniu się po grecku, co wzbudzało powszechny zachwyt. Śpiewałam w tawernach z Grekami te greckie piosenki, które już znałam. Jak to Grecy orzekli: „Ty nie pasujesz do zimnej Polski, tu jest Twoje miejsce i tu się powinnaś urodzić”. Wskazałam wówczas jako adresata tych pretensji moją mamę. Folegandros to naprawdę malutka wysepka: jeździ po niej jedna taksówka i raptem jeden autobus raz na godzinę (wystarcza w zupełności). Oczywiście mnóstwo tu osłów i przesympatycznych Greków, których wspominam z wielką sympatią (większość nie wiedziała gdzie leży Polska). Po Kastro w Horze mogłam plątać się godzinami, godzinami mogłam patrzeć na urwiska skalne, a jeszcze dłużej – przyglądać się niebu: pierwszy raz w życiu widziałam tak niesamowitą ilość gwiazd, w tym wiele spadających.
Kończąc tę trzecią podróż do mojego raju już wiedziałam gdzie jest moje miejsce, ale przyrzekłam sobie, że choć będę płakać, że choć będę wciąż tęsknić, to nie wyjadę do raju na stałe, bo wówczas, gdybym wiodła tam normalne, codzienne życie to (być może) raj przestałby być rajem, a tego nie zaryzykuję.
Żegnając Ateny, mówiąc Helladzie „do zobaczenia” wiedziałam wówczas też jeszcze jedno: że nie zrobię remontu łazienki w domu (a tego się domaga!), bo nie będę miała na to pieniędzy, że nie zrobię tysiąca innych rzeczy, a z każdej zarobionej złotówki maleńką część odłożę, żeby wrócić tu raz jeszcze.
Napisałam po powrocie wspomnienia, gdzie zawarłam moje przemyślenia i moje wrażenia, gdzie opisałam wszystko to, co wówczas się zdarzyło.