2013/2014: Ateny
grudzień/styczeń 2013/2014: Ateny
Taki miałam szalony czas w pracy od czasu powrotu z moich wrześniowych wakacji w Grecji, że właściwie nie wiem kiedy nastał grudzień… I już Święta Bożego Narodzenia i już 26 grudnia: tego dnia rano samolot greckich linii lotniczych Aegean Airlines uniósł się w powietrze mając mnie na pokładzie i obrał kurs na Ateny…
Miasto, do którego tak lubię wracać znowu miało być dla mnie otwarte przez jedenaście zimowych dni. Zimowych? Tak, jeśli myśleć o kalendarzu i o odczuciach Greków. Dla mnie, osoby z zimnej północy, te zimowe ateńskie dnie to takie bardziej jesienne choć tak naprawdę o tej porze roku pogoda może być zmienna: nic tu nie jest pewne.
I taka była ta ateńska aura w czasie tych moich wakacji: jeden dzień cały deszczowy, dwa-trzy dni z przelotnymi opadami, reszta cudownie słoneczna z temperaturą w cieniu w granicach 15-16 stopni…. Słońce ateńskie o tej porze roku nie tylko świeci powodując, że widziany świat jest piękny ale i grzeje: kiedy siedziałam ze znajomymi na dachu budynku nad Monastiraki Plateia byłam w samej bluzce i nie czułam absolutnie chłodu. Takie zimowe wakacje mnie, zmarzlakowi z północy, odpowiadają absolutnie.
Z okna samolotu niezbyt dobrze widziałam moją Helladę, bo chmury starały się tego dnia wszystko przesłonić… Starały się ale oczywiście nie było siły na mnie: widziałam tę swoją Helladę oczyma wyobraźni i oczyma duszy… Kiedy tylko samolot obniżył nieco lot chmury zniknęły i oczom moim ukazał się świetnie widoczny port w podateńskiej Rafinie: miasteczku z wieloma doskonałymi tawernami. Tu już widoczność była tak dobra, że dostrzegłam nawet malutki kościółek Agios Nikolaos, którego uwielbiam i do którego mam wielki sentyment: to pierwszy kościółek w Grecji, do którego zajrzałam a miało to miejsce w 1989 roku… To wówczas po raz pierwszy poczułam ten przedziwny ale piękny dla mnie zapach wnętrza greckich kościółków, który zniewolił mnie zupełnie i nie pozwolił o sobie zapomnieć już nigdy …
Ciepło… Znajomi, którzy po mnie przyjechali na lotnisko (choć mówiłam, że od lat radzę sobie całkiem dobrze sama – dojazd do samego centrum niebieskim metrem czy choćby autobusem nie stanowi żadnego przecież problemu a lotnisko oddalone spory kawałek od centrum Aten) odziani byli w same tylko marynarki… To lubię!
Ateny.. Znowu jestem w Atenach.. W tej chwili, stojąc na lotnisku Venizelosa, nawet już nie umiem powiedzieć, który raz tu przyleciałam… – potrzebna mi do tego moja strona:-) Wjeżdżamy do sali odlotów, bo to tutaj znajdują się dekoracje świąteczne, o których wcześniej mówiła znajoma Bliska Dusza a Grecja w świątecznej szacie nie jest przeze mnie tak często oglądana stąd śpieszę, śpieszę zobaczyć te postacie w bajek, w tym z jednej bardziej świątecznych czyli z ”Dziadka do orzechów”. Zadzieram wysoko głowę, bo postaci zwisają z sufitu – ładne! Stopy laleczek oparte są o tekturowe płachty, na których życzenia i po grecku i po angielsku: hara – happiness, agapi – love i wiele innych.
Miło być tu znowu i czuję, że uśmiecham się sama do siebie.. Takie spontaniczne kupienie tego biletu zaraz po powrocie z wrześniowych wakacji okazało się być świetnym pomysłem.
Nie mam żadnych szczególnych planów na te wakacje w Atenach: chcę odpocząć, wyspać się, pospotykać ze znajomymi, dla których wciąż brak czasu kiedy przyjeżdżam na 3-4 dni wracając z wysp, pozaglądać w lubiane miejsca, których tutaj mam przecież całkiem sporo. Bo mimo tej ogólnie panujące opinii, mimo tego co mówi pewnie większość – ja przewrotnie lubię to miasto i lubię tu przyjeżdżać. Spędziłam tu już mnóstwo czasu jeśli spojrzeć w przeszłość a jednak wciąż mi tych Aten brak i wciąż cieszę się kiedy mogę znowu tu być.
W tym czasie kiedy spędzam swoje zimowe wakacje – życie w mieście toczy się powoli i spokojnie: to czas świąteczno-noworoczny, który będzie trwał aż do 6 stycznia, do święta Objawienia Pańskiego (za Towarzystwem Przyjaciół Grecji: τα Θεοφάνεια, τα Θεοφάνια, τα Επιφάνεια albo po prostu τα Φώτα), którego obchodzenia (wrzucanie krzyża do wszelakich wód i jego poszukiwania w głębiach) nie obejrzę, bo mój samolot odlatuje do Warszawy dzień wcześniej….Szkoda, ale nie miałam wyboru.
Chodzę nieśpiesznie po mieście: ciepło, słonecznie, tak jakoś miło… Kawiarniane stoliki okupowane są przez miejscowych, którzy ten czas, kiedy Grecja żyje powoli, wykorzystują na spotkanie z niezliczonymi znajomymi a pogoda przesiadywaniu w kawiarnianych i tawernianych ogródkach przecież sprzyja. Zatrzymuję się przy pięknych wystawach sklepowych: w większości akcenty świąteczne i śliczne dekoracje. Zaglądam na świąteczny kiermasz na Placu Syntagma, tuż przy wyjściu z metra: lubię taką atmosferę. W sklepach sporo ludzi ale to czas kupowania prezentów w Grecji: Agios Vasili rozdaje tutaj prezenty 1 stycznia a nie 24 grudnia jak u nas Święty Mikołaj. Zaglądam do kilku kościółków ale nie zauważam szopek bożenarodzeniowych – pewnie nie ma tutaj takiego zwyczaju (muszę ten temat zgłębić – być może przeoczyłam). Zaglądam również do Megalo Metropolis – ateńskiej katedry usytuowanej przy Place, w której dawno już nie byłam: tonie w rusztowaniach, w tym również w środku a ja mam wrażenie, że coś złego się z tą piękną budowlą dzieje…. Wierzmy, że Grecy zapobiegną powstawaniu szkód.
W sklepach na Place tłumów nie ma ale przyznać muszę, że oferowany tu asortyment w większości sklepów pozostaje niezmienny odkąd zaczęłam tu przyjeżdżać. Oczywiście jest to trochę modyfikowane ale Plaka to zawsze Plaka: taka była 20 lat temu i taka sama jest dziś. Zdecydowanie większą ilość kupujących rejestruję na Monastiraki: tutaj zakupy cieszą się większym powodzeniem. Ja również spędzę więcej czasu w sklepach na Monastiraki niż na Place (po Place w zasadzie tylko się przechadzam), bo to na Monastiraki znajdują się moje ulubione maleńkie sklepiki, takie antykwariaty z niesamowitą ilością starych książek i magazynów, płytami, filmami na dvd… Znowu ból w sercu: dlaczego nie znam greckiego na tyle aby móc czytać książki? Lubię atmosferę tych sklepików stąd z lubością przerzucam kartki niektórych ślicznie wydanych książek. Kupuję nawet jedną: to o Melinie Merkouri z wieloma fotografiami. Przychodzę tu dla atmosfery ,dla poławiania czegoś ciekawego ale i dlatego, że wciąż wierze, że znajdę pewną książkę, którą oglądam ilekroć zasiadam w mojej ulubionej ateńskiej kafeterii, Cafe Melina na Place, a która wydana kilka czy nawet kilkanaście lat temu jest kompletnie niedostępna. Ja wciąż jednak wierzę, że kiedyś tutaj, w tych malutkich sklepikach na Monastiraki, książkę tę właśnie znajdę. Kupuję tu tym razem kilka filmów na dvd: albo greckie albo z Grecją w tle jak poszukiwany od 2011 roku „Nikostratos – pewne szczególne lato” (wolne tłumaczenie greckiego tytułu: „Nikostratos: ena ksechoristo kalokieri”). Obejrzę ten film jeszcze w Atenach: przejmująco opowiedziana historia głębokiej więzi pomiędzy nastolatkiem a pelikanem z niesamowicie pięknymi zdjęciami kręconymi na dwóch Cykladach: Sifnos i Milos oraz w Pireusie. Tyle czasu czekaliśmy w Polsce na ten film i się nie doczekaliśmy – szkoda, że tak piękne filmy nie są wyświetlane w polskich kinach ale wielkim szczęściem, że można je nabyć na dvd choć w pełni zrozumiany (ten) jest tylko dla tych znających grecki i francuski (napisy).
Na Monastiraki tym razem będę wracała kilkakrotnie bez specjalnego powodu i to tutaj umówię się z moimi ukochanymi „Polkami w Grecji”, z którymi spędzę cały dzień szczęśliwa, że mogę sobie na to czasowo pozwolić: zasiądziemy w kafeterii na dachu jednego z budynków nad Plateia skąd niesamowity widok na Likavitos (z jednej strony) oraz dostojny Akropol, Plakę i Monastiraki (z drugiej strony). To jedno z piękniejszych miejsc w Atenach jeśli myśleć o tzw widoku i choć kawa tu drakońsko droga (blisko 5 euro) – nie żal ani jednego centa tu wydanego bo takich widoków się nie zapomina a poza tym co za wielka przyjemność w takim otoczeniu rozmawiać z bliskimi… Na Monastiraki również pójdę któregoś dnia na kolację, bo to tutaj znajdują się takie niepozorne lokaliki, w których można posłuchać autentycznej muzyki rembetiko granej na żywo, nieudawanej, niewyreżyserowanej, takiej granej spontanicznie, ot tak po prostu… – z takich lokalików wychodzić się doprawdy nie chce i można tam spędzić wiele czasu a jeśli jeszcze proponowane potrawy zdają się być doskonałe .. – czegóż więcej chcieć? Odwiedzę również Exarchię, taki nieturystyczny rejon Aten usytuowany w niedalekim sąsiedztwie Omonii, bo mam tutaj jedną z moich ulubionych tawern, pozachwycam się i samą Omonią, która w świątecznej szacie prezentuje się wspaniale. Sprawię sobie któregoś dnia wielką przyjemność bo kiedy dowiem się, że na Placu Omonia otwarto po wielkim remoncie pewien lokal – postanowię tam zajrzeć. To miejsce to jedno z moich szczególnych miejsc w Atenach: pamiętam je doskonale z czasów kiedy tu w 1989 roku mieszkałam. Wielka kafeteria „NEON” – to zapamiętałam: piękne wnętrza, dla mnie (wówczas) symbol luksusu, lokal wtedy dla mnie niedostępny, ale będąc na Placu Omonia zaglądałam tu choć na chwilkę po to aby podziwiać to piękne wnętrze, żeby popatrzeć jak żyją ludzie przesiadujący z filiżanką kawy przy małych stolikach, zajadający przepyszne z pewnością łakocie…. Zazdrościłam tym ludziom i byłam głęboko przekonana, że w Polsce nigdy tak życie się toczyć nie będzie a już na pewno ja takiego wiodła nie będę… Zimno tego popołudnia, deszcz pada stad z przyjemnością zanurzam się we wnętrzach dawnego „NEON-u”, który dziś nazywa się zupełnie inaczej. Cały parter to sklep ale i miejsce skąd kelnerzy odbierają zamówienia: kafeteria mieści się na pierwszym piętrze.. Ależ tu pięknie!!!! Wielość rodzajów ciastek, ciasteczek, czekoladek i czekolad przyprawia o zawrót głowy! Na ścianach mnóstwo czarno-białych fotografii ukazujących stare Ateny: niektóre miejsca nie wprost do poznania! Wszystkie te fotografie obejrzę sumiennie wczytując się w podpisy i podpytując znajomych o pewne szczegóły. Cudowne to zresztą, że mogę tu być ze starszymi ode mnie znajomymi właśnie z Aten: oglądając razem ze mną te fotografie dodają związane z pokazywanymi miejscami i swoje historie co powoduje, iż czuję się jak w czasie jakiejś cudownej wycieczki! To takie pasjonujące! Zasiadam przy stoliku w miejscu, z którego widoczny mam cały dół… Przyglądam się z góry widzianym słodkościom, , podziwiam dekoracje, patrzę na wchodzących i wychodzących… Piękne to miejsce – oby zechciało się utrzymać: z informacji wyczytanych przez znajomych w prasie wiem, że mnóstwo pieniędzy wydano na odrestaurowanie tego lokalu a ceny tu przeciętne. Ile trzeba podać kaw i ciastek, aby koszt się zwrócił? Lokal cieszy się chyba sporą popularnością: w popołudnie pierwszego dnia 2014 roku tylko 2-3 stoliki pozostają wolne.
W mojej ulubionej ateńskiej kafeterii natomiast, w Cafe Melina na Place, dokąd zaglądam innego popołudnia, jak zwykłe tłumy nieprzebrane! Wszystkie stoliki na zewnątrz, na schodkach, pozajmowane a w środku cudem udaje mi się zdobyć wolny. Nie jest to „mój” stolik stąd cierpliwie czekam aż ten „mój” , nazywany „stolikiem w oknie” się zwolni. Mam szczęście i nie czekam długo: siedzę wkrótce w oknie! Uwielbiam to miejsce! Pięknie i klimatycznie tu o każdej porze roku a zimą większego (jak by to było możliwe!) uroku dodają jeszcze śliczna choinka oraz blask jej lampeczek. Z każdej ściany, z każdego kąta, spoglądają na mnie dobre, mądre oczy niezapomnianej Meliny Merkouri, wielkiej Meliny Merkouri! Nie sposób nie zajrzeć tu kiedy jestem a Atenach i choć w moim wieku już niczego nie trzeba robić a można, to przyjście tutaj jest takim „must” właśnie.
Podobne tłumy zastanę na Areopagu. Ten dzień, kiedy po długim spacerze po mojej Anafiotice postanowię na wzgórzu posiedzieć, jest słoneczny i bardzo ciepły. Widocznie podobnie jak ja o odpoczynku w tym miejscu pomyślało mnóstwo mieszkańców Aten i stąd takie niesamowite tłumy a Areopag jest wielce urokliwy. Siedząc na jednym z wielkich kamieni przyglądam się Propylejom: mnóstwo ludzi jak czarne mróweczki wchodzi w górę, pewnie dalej dochodząc aż do niewidocznego z tej strony Partenonu, i schodzi w dół – ładnie to stąd wygląda. Mrówki, czarne mrówki – takie to właśnie skojarzenia. Z drugiej strony najwyższe ateńskie wzgórze, Likavitos, z białym kościółkiem Agios Georgios na szczycie a pomiędzy nim a mną dachy starych ateńskich zabudowań. Z kolejnej strony wzgórze Pnyks tonące w zieleni z dobrze widocznym pomnikiem Filopappossa. Koniec grudnia: siedzę bez płaszcza, cieszę się słońcem, cieszę się tym co widzę, cieszę się, że znowu jestem w tych swoich Atenach i znowu przypominam sobie jak głęboko byłam przekonana w 1989 roku, iż wyjeżdżając stąd – nigdy już tu nie wrócę.
O tej porze roku życie towarzyskie w Atenach, ba, myślę, że w całej Grecji, kwitnie, bo (wspomniałam) czas świąteczno-noworoczny to czas spowolnionego życia zawodowego. Gdziekolwiek nie pójdę do znajomych tam częstują przepysznymi ciastkami jedzonymi w tym właśnie szczególnym okresie: melomakarona i kourabiedes. U mnie na stole też ciastka oczywiście stoją i ktokolwiek nie przyjdzie również jest częstowany – taki to piękny czas. Niezależnie od częstowania i od towarzyskich spotkań – zjadam ich niesamowite ilości: melomakarona po prostu uwielbiam a im wilgotniejsze w środku, im bardziej nasączone tym dla mnie lepsze, smaczniejsze. Zewsząd słychać życzenia: „kali chronia”, napisy z takimi życzeniami widać również na udekorowanych świątecznie ulicach.
Na głównym ateńskim placu, Placu Syntagma, atmosfera bardzo świąteczna. Codziennie odbywają się tutaj różnego rodzaju koncerty i przedstawienia dla dzieci a sam plac jest przepięknie udekorowany. Najważniejsza w tym roku jest nie choinka a wielki statek! Zasadniczo do tradycji greckiej należy dekorowanie statków a nie choinek ale młodsze pokolenia od tego zwyczaju już odchodzą. Statek rzeczywiście robi wielkie wrażenie i mnóstwo tu ludzi, którzy chcą się z nim ale i jego sfotografować. Drzewa na placu toną w kolorowym lampeczkach, z wielkiego budynku, w którym mieści się „Public” (odpowiednik naszego EMPIK-u) spadają w dół całe jednobarwne girlandy świetlne. Radośnie tutaj, krzykliwie, mnóstwo kolorowych baloników, fotograf ze sztucznym reniferem, Mikołaj (Vasili) oraz przechadzająca się Myszka Miki. Tutaj chyba wszyscy, bez względu na wiek, czujemy się po trosze dziećmi i to jest takie cudowne.
W ogóle moje tegoroczne zimowe wakacje są takie bardzo świąteczne. W taki nastrój wprawił mnie już pierwszy wieczór, który urządzili mi znajomi, u których się zatrzymałam: wieczór greckich kolęd. Słuchaliśmy ich wspólnie: niektóre podobały mi się bardziej, niektóre mniej ale wieczór był bardzo udany. To taki naprawdę świąteczny wieczór: był wszak 26 dzień grudnia a ja zabrałam do Aten całą miskę przygotowanych przez moją mamę wigilijnych klusek z makiem: w cieniu Akropolu, przy dźwiękach greckich kolęd smakowały zupełnie inaczej!
Ostatnią noc starego 2013 roku również spędzam w Atenach i to zgodnie z greckim zwyczajem: w kameralnym gronie znajomych. Przez dnie poprzedzające zauważam we wszystkich sklepach, piekarniach i cukierniach mnóstwo okrągłych wypieków: to wasilopity – albo ciasto albo chleb pieczony o tej porze roku w Grecji. Mnóstwo tego wszędzie a wszystkie okrągłe, wypieczone, udekorowane różnie: niektóre skromniej, niektóre bardziej a na większości napis: „Kali chronia 2014” albo „Chronia polla 2014”. Ja już wiem, że w każdej takiej wasilopicie zapieczony został pieniążek: kiedy w okolicach północy pomiędzy starym a nowym rokiem gospodyni pokroi ciasto na części, by podzielić się nim z każdym biesiadnikiem – ktoś w swoim kawałku pieniążek znajdzie i to jemu będzie się szczęścić przez cały rok. Nie znalazłam pieniążka w swoim kawałku wasilopity, którą jedliśmy po uroczystej kolacji a wieczór sylwestrowy różnił się dość mocno od tych, do których jestem przyzwyczajona: takie spokojne rozmowy przed, w czasie i po kolacji, na którą gospodyni nasza podała smakowite mięso pieczone z ziemniakami, sałatkę i doskonale białe wino. W wielu domach tę jedyną taką noc w roku spędza się grając zawzięcie w karty, tawli i inne gry – Grecy potrafią grać tak do rana, bo taka tu tradycja! U nas nikt w karty nie grał ale było bardzo miło. O północy usłyszałam zza okna kilka strzałów…. Nie udało mi się znaleźć nigdzie informacji czy w centrum Aten odbyła się tego dnia jakaś publiczna impreza czy też nie. Początkowo miałam ochotę wybrać się na Pl. Syntagma ale niestety: ateńskie metro w ostatni dzień starego roku już o 22-giej przestaje jeździć, Grecy zasiadają do kart stąd znalezienie taksówki może być trudne a ja nie chciałam znajomych fatygować by jechać do centrum autem.
W pierwszy dzień Nowego Roku Ateny objawiły mi się jak kompletnie wyludnione: w całym składzie niebieskiego metra jechało tylko kilka osób. Ja ten dzień wybrałam sobie na odwiedzenie jednej z nowych dla mnie stacji metra: Agia Marina [niebieska linia]. W ogóle ateńskie metro warte jest zwiększonej uwagi: niektóre stacje są naprawdę bardzo piękne i przypominają małe muzea. Można to zobaczyć na takich stacjach jak Acropoli, Monastiraki czy Dafni. W czasie prac pod ziemią odkryto (i nadal się odkrywa) bezcenne znaleziska i to one właśnie stanowią bardzo piękną dekorację niektórych stacji. Agia Marina to ostatnia stacja linii niebieskiej: albo jest bardzo duża albo wrażenie takie spowodowane było tym, że w zasadzie nikogo tam nie było… Przedziwne to wrażenie wiedząc, że w ciągu roboczego dnia przez stacje ateńskiego metra przewijają się niesamowite tłumy. Agia Marina objawiła mi się jako całkiem ładna a największą atrakcją jest oczywiście wykopalisko: jakiś fragment akweduktu czy wprost urządzenie do przepływu wody – nie bardzo się na tym znam. Dłuższą chwile spędziłam tym razem również na stacji metra Omonia – tu (poinstruowana przez miejscowych znajomych) przyglądałam się starej terakocie zdobiącej ściany z zauważalną kiedy się dobrze przyjrzeć granicą pomiędzy nową a starą.
I tak właśnie wyglądają moje dnie spędzane w Atenach – z uwagi na ilość znajomych i to, że przyjeżdżam tu od blisko 25 lat wiodę w zasadzie życie codzienne ale w takim bardzo przyjemnych zakresie: chodzę z kotem znajomych na spacery i karmię go, robię zakupy, w tym (co uwielbiam) na lokalnym bazarku zwanym laiki, podlewam bananowce i palmy rosnące przy werandzie domu, w którym mieszkam. W czasie spacerów po mieście przyglądam się życiu codziennemu Greków i stwierdzam, że mimo kryzysu nadal tu dobrze i jakoś radośnie, a w niektórych kafeteriach miejsc wolnych brak: taki tutejszy styl życia. Uczestniczę w tym życiu, w jego przyjemnościach ale w chwilach mniej przyjemnych: do takich z pewnością należał mój udział w uroczystościach pogrzebowych kuzyna znajomych, młodego bo raptem 50-letniego Panayotisa, adwokata z Pireusu, którego pokonał nowotwór. To bardzo przykre dla mnie doświadczenia ale cóż: takie to codzienne życie!
Zasadniczo zimowe wakacje spędzałam w Atenach ale na jeden dzień wyjechaliśmy z Aten wybrzeżem aż pod Sounio, do znajomych moich znajomych. Pogoda nie sprzyjała: było zimno, wiało silnie i padał deszcz ale i tak czasem zatrzymywaliśmy się abym taki czy inny mały porcik mogła obejrzeć. Morze o tej porze roku, dodatkowo w tak pochmurny dzień, wygląda zupełnie inaczej niż w lato, a ja miałam na sobie przyzwoitą ciepłą kurtkę, szalik, czapkę i rękawiczki – tylko dzięki temu mogłam w ogóle wyjść z samochodu a chciałam popatrzeć na rozszalałe, szare morze, na wielkie fale i na rozhuśtane przez nie łódki. Zdecydowanie przyjemniej jednak oglądało się to rozszalałe morze przez wielkie okna salonu w domu znajomych moich znajomych: żaden wiatr nie przeszkadzał, blask lampeczek pozawieszanych na prześlicznej, bardzo oryginalnej choince zrobionej przez panią domu z uschniętego pnia drzewa z własnego ogrodu oraz ciepło dochodzące od ognia z kominka i oczywiście na stole melomakarona i kourabiedes – powodowały, że czułam się wyśmienicie. Przy okazji doszłam do wniosku, że tutejsze Święta Bożego Narodzenia wymagają od wszystkich ale szczególnie do dzieci wielkiej cierpliwości: pod choinką leżało mnóstwo pięknie popakowanych prezentów, które musiały czekać do pierwszego dnia 2014 roku. Takie oglądanie leżących prezentów i niemożność zajrzenia do środka musi być dla tutejszych dzieci okrutne! I w taki właśnie sposób mijają moje zimowe wakacje w Atenach – jedenaście dni mija niepostrzeżenie, jak zawsze zresztą. Zupełnie nagle odkrywam, że już sobotni wieczór, że wychodzimy na pożegnalną kolację: wszak mój samolot odlatuje do Warszawy w niedzielę rano. Oczywiście znowu żałuję, że to już, wydaje mi się, że znowu tak krótko tu byłam, że jeszcze miałam w kilka miejsc zajrzeć a nie zajrzałam, żałuję, że z kilkoma osobami się nie spotkałam ale radość moja jest wielka, że z moimi „Polkami w Grecji” mogłam spędzić aż cały dzień: taki czasowy luksus zdarza nam się niezmiernie rzadko! Siedząc już w samolocie zauważam ze smutkiem, że na tych naszych polskich spotkaniach w Atenach („kafffkami” zwanymi) jest nas coraz mniej, bo co jakiś czas któraś z Bliskich mi Dusz opuszcza Grecję a powody tego są różne, choć najczęstsze to te ekonomiczne, niestety. Radosnym z kolei jest to, że po powrocie do Polski Bliskim mi Duszom wiedzie się całkiem dobrze.
I w takim właśnie nastroju czuję jak samolot unosi się szybko w górę kierując się w stronę Warszawy. Patrzę przez okienko: niezbyt dobra widoczność, Ateny moje już niewidoczne ale dostrzegam gdzieś tam w oddali kilka wysp: może to Samos a może Ikaria? Wiem jednak na pewno: ten czubek góry prawie w zasięgu mojej dłoni i w zasięgu mego obiektywu to szczyt Świętej Góry Athos – koniecznie trzeba go sfotografować!