2014: Ateny (wiosna)
Kwiecień / maj 2014: Ateny
Te tegoroczne dwutygodniowe wiosenne wakacje w Atenach nałożyły mi się na czas poświąteczny: naszej Wielkanocy i greckiej Paschy, łącząc się z naszym długim majowym weekendem.
Poleciałam do Aten wieczorem, w nasz (i grecki) Poniedziałek Wielkanocny i kiedy następnego dnia wybrałam się na wielogodzinny spacer po mieście nadal jeszcze dostrzegałam akcenty świąteczne. Przechodnie nadal pozdrawiali się świątecznie, co mi się bardzo w Grecji podoba: ten miły czas świąteczny rozpoczyna się znacznie przed Paschą a kończy daleko, daleko za nią. Pisałam już wielokrotnie, że Pascha to bardzo piękny czas w Grecji i jeśli tylko mogę (a zdarzyło się już kilkakrotnie) staram się tam być w tym czasie pamiętając, że im dalej od dużych miast tym piękniej. W tym roku nasze Święta nałożyły się na siebie a ja nie chciałam zostawiać w tym czasie rodziny samej stąd świadomie zrezygnowałam z obchodów greckiej Paschy i poleciałam jak poleciałam, czego nie żałowałam zwłaszcza, że planów co do wyjazdu poza Ateny – nie miałam.
W ogóle planów na te wiosenne ateńskie wakacje nie miałam poza jednym: Muzeum Benaki. Przyznam, że najmniej czasu mam w Grecji na muzea właśnie i tak naprawdę, co przyznać muszę, do muzeów greckich nie chadzam ale wciąż obiecuję sobie poprawę. Poza wszystkim – też przyznaję – nie jestem wielbicielką jakichkolwiek muzeów. Jeśli myśleć o Atenach, w ciągu tych 25 lat mego tam zaglądania byłam raptem w starym, nieistniejącym już dziś muzeum na Akropolu oraz w niewielkich muzeach, które znajdują się na terenie Agory Greckie oraz starożytnego cmentarzyska Kerameikos. Czas potrzebny na zwiedzenie Muzeum Archeologicznego jest tak potężny, że mnie to przeraża: wolę zdecydowanie w tym czasie popatrzeć na toczące się życie w mieście. Obiecuję sobie oczywiście, że zajrzę do nowego Muzeum Akropolu, bo wiem, że jest bardzo piękne i koniecznie trzeba je obejrzeć ale póki co zadowalam się opowieściami znajomych i tym, co oglądam w bardzo pięknej książce, którą dostałam od znajomych Greków. W budynku nowego Muzeum Akropolu nawet zdarzyło mi się któregoś razu być, więcej, w miejscowej kafeterii wypiłam nawet kawę, ale obejrzenie wystaw jak dotąd wciąż mam przed sobą. Do tego mojego niechodzenia do ateńskich muzeów przyczynia się i pogoda: ciągle brak mi słońca, tego ciepłego, nawet zimą, powiewu ateńskiego powietrza i z lekką niechęcią myślę o tym, że miałabym dać się zamknąć w zimnych muzealnych murach.
O pójściu tym razem do Muzeum Benaki marzyłam jednak od marca, odkąd wyczytałam o otwarciu pewnej wystawy, wystawy na tyle dla mnie szczególnej, że nie mogłam jej nie obejrzeć. Wszystko to spowodowane było tym, że szóstego dnia marca tego roku minęła 20 rocznica śmierci wielkiej greckiej postaci, Meliny Merkouri. Melina Merkouri, polityk, aktorka i piosenkarka, do końca swych dni walcząca o zwrot zagrabionych Grecji marmurów, o której do dziś Grecy mówią: „ostatnia grecka bogini” – odeszła w Nowym Jorku, gdzie przez ostatnie lata życia mieszkała a Jej odejście w 1994 roku było dla Greków prawdziwą tragedią. Niejednokrotnie przez te wszystkie lata stawałam w Atenach przy grobie Meliny Merkouri na Pierwszym Cmentarzu – ostatnia grecka bogini spoczęła w grobowcu swoich dziadków, niejednokrotnie rozmawiałam ze znajomymi Grekami, którzy osobiście Ją znali a wspomnień o spotkaniach mogę słuchać bez końca, niejednokrotnie wreszcie oglądałam te filmy z Meliną, do których udało mi się różnymi sposobami dotrzeć, a tę okrągłą rocznicę Jej odejścia uczciłam urządzając dla grupy znajomych w marcu tego roku „Wieczór z Meliną Merkouri”.
Z tej właśnie okazji w ateńskim Muzeum Benaki otwarta została w marcu wystawa, na której zgromadzono mnóstwo zdjęć Meliny Merkouri i odkąd o tym wyczytałam – wyjazdu do Aten doczekać się nie mogłam. Będąc już w Atenach, w tych cieplutkich, wiosennych Atenach, czekałam na dzień deszczowy, na dzień pogodowo zły aby do Muzeum Benaki się wybrać. I taki dzień się zdarzył: w pewną niedzielę kiedy się obudziłam zobaczyłam wielkie kałuże, ciężkie nad Atenami chmury i padający deszcz – tak, to był dobry dzień na spędzenie go w Muzeum Benaki. Tamta niedziela to był wielki dzień w moim ateńskim życiu, który pozostanie z mojej pamięci na zawsze: wszak tak pięknie jest realizować nasze marzenia! Dość długo stałam przed Muzeum Benaki, by podziwiać piękny plakat z roześmianą boginią zapowiadający tę wystawę zatytułowaną „Odos Melinas Merkouri” [„Ulica Meliny Merkouri”] – chciałam sobie później taki plakat kupić ale niestety te plakaty nie były na sprzedaż…. I wreszcie przekroczyłam właściwy próg: znalazłam się na ulicy Meliny Merkouri! Znalazłam się w dość szerokiej alei, gdzie na ścianach po obu stronach zawieszono dziesiątki w większości czarno-białych wielkich fotografii a z każdej z nich spoglądała ostatnia grecka bogini: czasem zamyślona, czasem roześmiana, czasem wyraźnie zmartwiona. Spacerowałam tą i kolejną aleją (w sumie chyba trzy) a wszędzie widziałam Melinę Merkouri: rozśpiewana Melina przy mikrofonie na scenie, Melina w fotelu, Melina z tlącym się papierosem, Melina jako Fedra, jako Lia w kadrze z filmu „Nigdy w niedzielę”, Melina jako Stella, Melina w czasie spotkań z wielkimi osobistościami tego świata, Melina na wiecu politycznym… Doszłam do małej, wyraźnie wygrodzonej salki: to garderoba Meliny Merkouri (ponoć zgromadzone tu przedmioty typu podomka, szczotki, lusterka i tym podobne – autentyczne), nieco dalej dwa duże słupki w kształcie piramid: na każdym kartonie tworzącym słupek znajoma twarz – to twarz bogini… Niesamowite to wszystko! Obchodziłam całą dużą salę kilkakrotnie, kilkakrotnie przyglądałam się każdemu zdjęciu, kilkakrotnie wczytywałam w podpisy i za każdym razem dostrzegałam coś nowego, oj, jak w tej gablocie: odznaczenia. Mój wzrok zatrzymał się na orle – taki znajomy!!!! To nr 8 – spojrzałam do opisu: „Order of Merit of the Republic of Poland”. Nie wiedziałam, naprawdę nie wiedziałam, że order zasługi Melina Merkouri otrzymała także od Polski!
Wreszcie zasiadłam w czymś urządzonym na kształt niewielkiej sali kinowej – och, jaka byłam zła na siebie, że dotąd nie nauczyłam się przyzwoicie greckiego! Na moje szczęście większość wyświetlanych tu filmów dokumentalnych miała angielskie napisy, czasem cała rozmowa toczyła się w tym języku… Sporo interesujących wywiadów z Meliną Merkouri przerywanych fragmentami Jej filmów, Jej wystąpień – nawet dużo osób tu przysiadło aby filmy te oglądać. Jak dobrze, że nie śpieszyłam się zupełnie – mogłam tu spędzić dużo czasu, oj dużo! Kiedy czułam się już absolutnie szczęśliwa i absolutnie zaspokojona obeszłam jeszcze raz salę wystawową – te zdjęcia mogłam oglądać bez końca: wciąż cieszyły moje oczy i duszę. Żałowałam i żałuję do dziś, że takiej wystawy nie można obejrzeć w Polsce – po powrocie do Warszawy porozmawiałam w tym temacie z kilkoma znajomymi: nie widzą wielkiej szansy.. .Szkoda!!! Zastanawiam się co z tymi zdjęciami, które już przecież i tak zostały wydrukowane – toż szkoda, aby zadowalały wielbicieli wielkiej Meliny tylko przez raptem dwa miesiące i tylko w Atenach ….
Stwierdzając, że nie rozumiem niektórych poczynań wchodzę do małego sklepiku w budynku muzeum. Jeszcze kiedy czytałam o otwarciu tej wystawy wiedziałam, że nie wyjdę stąd bez pewnej książki – właśnie trzymam ją w swoich dłoniach: wielki, przepięknie wydany album pt. „Melina” a w nim ze dwie setki zdjęć, w tym również te z wystawy! Oglądam album z zachwytem – ciężki niesamowicie ale już wiem, że będzie leciał do Polski w bagażu podręcznym: nie pogodziłabym się ze stratą gdyby mi zaginął! Przyglądam się wszystkiemu: kupuję dla znajomych okolicznościowe koperty z fotografią Meliny, jakieś magnesiki z kadrem z filmu „Nigdy w niedzielę”, dla siebie wreszcie czarny t-shirt, na który trudno mi się zdecydować bo ze dwa (co najmniej!) numery za duży ale wiem, że jeśli go nie kupię będę żałować, bo i Meliny twarz na nim widoczna i z tyłu oznaczenia świadczące o tym, że to z tej wystawy… Nie, muszę go mieć mimo, że taki duży: będę w nim chodziła po domu – postanawiam!
Kiedy opuszczam mury Muzeum Benaki w Atenach już nie pada deszcz choć nadal jest pochmurno. Jadę do mojej ulubionej Cafe Melina – tutaj, otoczona fotografiami Meliny Merkouri patrzącej na mnie ze ścian będę popijała kawę przeglądając nabyty album z Jej zdjęciami… Czy może być mi lepiej? Tutaj obejrzę również po raz nie wiem który książkę wydaną lata temu przez wydawnictwo prasowe Eleftherotipija – tej książki z wieloma fotografiami Meliny Merkouri szukam od dawna w sklepikach antykwarycznych. Póki co jest nie do zdobycia ale nie spocznę i za każdym razem kiedy tylko będę w Atenach szukała jej będę, co zresztą sprawia mi wielką przyjemność.
Przeznaczyłam na te wiosenne wakacje w Atenach aż dwa tygodnie stąd czasu mam dużo i nie muszę się nigdzie śpieszyć. Kilkakrotnie pospaceruję po Ogrodach Narodowych na Zappieo, w których o tej porze roku niezwykle pięknie, bo zielono i świeżo. Mój ulubiony w Grecji wiosenny dzień, dzień 1-ego maja, spędzę na Kesariani, bo dla mnie w Atenach nigdzie wiosną nie jest tak cudownie, jak właśnie tam. Wiem o tym nie tylko ja stąd na ścieżce botanicznej na Kesariani prawdziwe pielgrzymki: całe rodziny z dziećmi, psami i kotami wyległy z murów swoich domów by ten piękny, słoneczny i ciepły dzień spędzić tutaj, wśród zieleni, wśród niezliczonej ilości kwitnących kwiatów. Tego dnia Grecy urządzają pikniki stąd dość często widzę rozłożony na trawie koc a na nim najróżniejsze potrawy, napitki i roześmiani Grecy, którzy ze znoszonych przez dzieci kwiatów plotą wianki i wianuszki. Niektóre z nich są bardzo piękne i Grecy chętnie użyczają ich dla fotografii. Ja wianków pleść nie potrafię, ale zawsze robię sobie wielkie bukiety, którymi również się cieszę. W tym roku znalazłam mnóstwo kwiatów (staram się nie zrywać roślin – zbieram te porzucone przez innych), stąd tego roku zrobiłam aż dwa bukiety: jeden przyczepiłam potem do drzwi wejściowych do domu w Atenach a drugi do drzwi na werandę: pięknie to wyglądało! Tak właśnie tego dnia Grecy stroją swoje domy, ale i również swoje samochody – wszędzie, wszędzie tego dnia można dostrzec wianek bądź bukiet a ten zwyczaj w Grecji bardzo, bardzo lubię.
Z moich rozlicznych tegorocznych spacerów po ateńskich wiosennych kątach moich i nie moich szczególnie zapadnie mi w pamięci ten w okolicach stacji metra Thissieo, gdzieś tak na tyłach Agory Greckiej. Niby dość często jeżdżę do tych Aten ale albo mi to miejsce umknęło albo nigdy nie byłam tam wiosną – tym razem wpadłam w kompletny zachwyt bo znalazłam się na wielkim dywanie pokrytym małymi białymi kwiatkami: to cudowne pole rumiankowe w samym centrum miasta!!!! Nieco wcześniej zachwycać się będę czerwonymi makami i żółtymi malutkimi kwiatkami kwitnącymi na terenie Agory Rzymskiej – tak, na przełomie kwietnia i maja wszędzie w Grecji jest tak kwieciście a później, kiedy już wszystko spali bezlitosne słońce nigdy nie jest już tak pięknie i świeżo.
Cieszę się, że mam aż tak dużo czasu w Atenach: kiedy we wrześniu wracam z wysp z reguły jest to kilka jedynie dni (3, 4 czasami 5) a to mało dla mnie, na moje Ateny bardzo mało. Tym razem czasu mi nie brakuje: mogę zajrzeć na Pierwszy Cmentarz, by chwilę podumać przy grobie Meliny Merkouri i Dimitrisa Mitropanosa, mogę dwukrotnie: i w dzień i nocą wjechać na szczyt wzgórza Likavitos, skąd taki niewiarygodnie piękny widok na całe miasto a widok ten jest piękny o każdej porze dnia choć oczywiście inny. O tej porze roku wiele radości sprawi mi spacer od Obserwatorium Astronomicznego przez Wzgórze Pnyx do Wzgórza Muz i dalej do pomnika Filopapposa, bo wszędzie tam mnóstwo zieleni, a i spacerujące żółwie lądowe się zdarzają, podobnie zresztą jak i w Ogrodach Narodowych. Cały dzień mogę poświęcić na spacer po olbrzymim Pireusie, który bardzo lubię: oglądam zatem i rejon portu gdzie olbrzymie promy, i zatokę Zea z mariną, w której niezliczona ilość jachtów i jachcików….. Kiedy tak spaceruję po Pireusie zawsze przypominam sobie dnie kiedy przyjeżdżałam tu mieszkając w Atenach a wszystko to w rejonie urokliwej zatoki Zea kojarzyło mi się z niezwykłym luksusem, w tym kafeterie oblężone przez Greków i turystów, gdzie mnie wówczas nie było na to stać aby delektować się tu choćby najtańszą kawą….
Dziś wszystko to jawi mi się zupełnie inaczej niż ćwierć wieku temu… Z wielką przyjemnością przechadzam się nabrzeżem w rejonie Mikrolimano, cieszę oczy pięknymi widokami ale znowu przystając myślę, że jest gdzieś tu w szeroko ujętym Pireusie, czy może Faliro albo gdzieś okolicach rejon, w którym kiedyś, kiedyś, z 10 lat wcześniej byłam i od tamtej pory nie mogę tego miejsca znaleźć… Po raz kolejny obiecuję sobie, że kiedyś takimi poszukiwaniami się zajmę tylko jak szukać czegoś czego nazwy nawet się nie pamięta? Czasem liczę na cud, wierzę, że może przejeżdżając nagle odkryję, ze to to… ale cud jakoś się nie zdarza mimo, że często przecież odwiedzam Pireus….
Kilkakrotnie w czasie tych wakacji wybiorę się w rejon starych Aten: to okolice ruchliwej ulicy Athinas, to małe uliczki prowadzące od Omonii w kierunku Psiri i Monastiraki… Lubię tamtędy spacerować, lubię zaglądać do małych sklepików często znajdujących się w pomieszczeniach piwnicznych, do niewielkich warsztacików, które dla mnie stwarzają niepowtarzalną atmosferę miasta, ale których – niestety – z różnych powodów ubywa… W takich sklepikach można kupić wszystko, choć zazwyczaj jakość nie zadowala, ale podotykać, poprzestawiać, pooglądać – czy to nie jest miłe? Najmilsze jednak jest dla mnie zaglądanie do sklepików z przyprawami, w tym mojego (i mieszkańców Aten) ulubionego – to „Bahar” przy ul. Evrypidou w starych Atenach. Kiedy tam nie pójdę muszę odstać w kolejce i nie ma znaczenia pora roku….
Mając tak dużo dni przeznaczonych na Ateny dam się porwać znajomym na dwudniowy wyjazd pod Marathon do ich letniego domu. Jadąc przez góry będziemy się często zatrzymywać: wszak wszędzie wokół całe dywany pięknie kwitnących kwiatów co ja koniecznie muszę obejrzeć z bliska a i przecież sfotografować… Kiedy dojedziemy do urokliwego porciku Agia Marina by w tawernie zjeść lunch – niebo zrobi się prawie czarne i rozpęta się niesamowita burza, a ja tak bardzo boję się burzy! Burza na moje szczęście jest krótkotrwała, ale deszcz wcale nie zamierza przestać padać – w takim padającym ze smutnego nieba deszczu małe, zazwyczaj urokliwe porciki wcale tak urokliwe się nie jawią a szkoda. Znam ten porcik: stąd swego czasu płynęłam na wyspę Eubea (Evia) i taki jego słoneczny jak wówczas obraz staram się zachować w duszy – dziś w strugach padającego deszczu wszystko to wygląda zupełnie inaczej.
I tak właśnie, nieśpiesznie, miną mi te dwa wiosenne tygodnie spędzone w Atenach. Kiedy przyjdzie mi się z miastem pożegnać – znowu jednak odczuję jakiś smutek, jakieś lekkie ukłucie w sercu. Nigdy tego nie zrozumiem: przecież wiem, że tu wrócę, mam już wszak bilet a nawet dwa, a jednak czuję co czuję i dlatego jeszcze ostatniego dnia, jadąc już na lotnisko, wyjdę z domu wcześniej i pojadę metrem kilka stacji w drugą stronę tylko po to, by wysiąść na stacji Monastiraki, wyjść na górę i spojrzeć w stronę Akropolu, mając meczet po lewej stronie a budynek metra po prawej: to jedno z moich ulubionych ateńskich spojrzeń.