2022: Kreta [Chania, Paleochora/Pascha, Rethymno]
(kwiecień)
Wiosną tego roku postanowiłam urządzić sobie przedsezonowe wakacje. Właściwie urządzić je musiałam czując ogromne psychiczne zmęczenie toczącą się za naszą wschodnią granicą wojną. Wielka fala uderzyła w nasz kraj, w tym i w moją Warszawę, na dworcach kłębił się tłum bezradnych ludzi, głównie kobiet z dziećmi, a ja zaangażowałam się w pomoc i zwyczajnie nie dałam rady psychicznie: podupadłam mocno. Czując, że nie nadaję się do pracy z ludźmi – postanowiłam wyjechać przed sezonem na wakacje.
To była szybka decyzja, a to, co umyśliłam nie wymagało większych przygotowań: do tych nie byłam psychicznie gotowa. To musiało być coś prostego. I było: dwa tygodnie na Krecie. Postanowiłam zrealizować swoje marzenie i spędzić tydzień w niewielkim miasteczku na południu Krety.
To Paleochora.
Na drugi tydzień wybrałam Rethymno, bo w sezonie odwiedzam to miasto tylko jednodniowo (na więcej nie mam czasu), a to coś zupełnie innego przecież. Tak, Paleochora i Rethymno – jawiły się jako piękne miejsca wakacyjne, miejsca, które miały pomóc mojej psychice odpocząć i nieco się wyrównać.
Dodatkowo tydzień zaplanowany na Paleochorę pokrywał się z Wielkim Tygodniem w Grecji. To również mnie cieszyło: przygotowania do Paschy są cudownym czasem, a apogeum w postaci atmosfery Wielkiego Piątku nie da się porównać z żadnym innym dniem.
Ta chwila, kiedy samolot za moment oderwie się od ziemi obierając kierunek lotu na południe, a w magazynie pokładowym widzisz motto: „All you want is Greece” („Wszystko, czego potrzebujesz, to Grecja”).
Zdecydowałam polecieć na Kretę greckimi liniami Aegean Airlines, co wydawało mi się najkorzystniejsze. Z przesiadką w Atenach, co mnie nie przerażało, bo lotnisko ateńskie bardzo lubię i zawsze mam tam co robić. To poza tym pierwszy czas, poza pokładem samolotu, kiedy już mogę czuć moją Grecję, mogę pomyszkować w sklepie i przeglądać książki czy prasę, mogę wypić kawę i zjeść bougatsę, która, mimo, że nie najwyższej tu jakości – zawsze tak bardzo kojarzy mi się z Grecją.
Podróżowałam w słoneczny dzień i widoczność miałam doskonałą. Cieszyłam się tym, co widziałam za oknem: tak w locie do Aten, jak i popołudniowym z Aten do kreteńskiej Chanii. Grecja widziana z lotu ptaka jest taka piękna i bardzo różnorodna.
Grecja widziana z samolotu
W Chanii miałam pozostać krótko: tylko przez jeden wieczór i noc, stąd znalazłam hotel w samym centrum, na Starówce, a niedaleko dworca autobusowego KTEL. Mój bagaż był dość pokaźny i było to dla mnie ważne. Kiedy właściciel hotelu urządzonego w starym, pięknym budynku zobaczył mój bagaż – aż złapał się za głowę.
– A ja ci dałem pokoik na poddaszu, dokąd prowadzą wąskie schody… – ubolewał.
Ha ha, no tak: nie spodziewał takiego bagażu na jedną noc. Wyjaśniłam, na jaki czas przybyłam na Kretę i jakoś sobie poradziliśmy z walizkami.
W ostatnich latach zaczęły mi się bardzo podobać w miastach niewielkie hoteliki urządzone w tej gęstwinie czy to chanijskich, czy rethymnowskich uliczek i zabudowań. Tak naprawdę podobały mi się od wielu lat, ale jakoś nigdy nie mieszkałam w takich hotelikach czy pensjonatach. Po ubiegłorocznym posezonowym zachwycie, kiedy to w Chanii zatrzymałam się w hotelu „Smaragdi” i było mi tam przecudownie – postanowiłam nieco zmienić swoje przyzwyczajenia i na ile się da – w takich właśnie hotelikach pomieszkiwać.
Miałam przed sobą do spędzenia w Chanii wieczór i kilka godzin o poranku. Do Paleochory jechały trzy autobusy KTEL: wybrałam ten po 12-tej, aby rano w Chanii wypić spokojnie kawę oraz jeszcze trochę pospacerować. Kiedy mieszkałam w Rethymno – przyjeżdżałam do Chanii w czasie sezonu na jeden dzień. Z mojej Malii było za daleko, stąd wiedziałam, że to jedyna szansa w tym roku, aby Chanię pooglądać.
W zaułkach Chanii wieczorową porą w drugiej połowie kwietnia
W Chanii nie było jakichś wielkich tłumów, a w moich ulubionych uliczkach, trochę oddalonych od portu weneckiego, nie spotykałam niemal nikogo. W porze kolacyjnej tawerny zapełniły się turystami. Pogoda sprzyjała siedzeniu w ogródkach, ale w kurtkach i marynarkach. Podobnie było następnego dnia rano: rześko, ale potem, w słońcu, już bardzo przyjemnie i na krótki rękaw
W zaułkach Chanii wieczorową porą w drugiej połowie kwietnia
Zachwycił mnie mój poranny spacer: wstałam bardzo wcześnie, co mi się rzadko zdarza, i miasto dopiero budziło się do życia. Gdzieś tam przystanął samochód dostawczy, wszystko było jeszcze pozamykane i czuć było leniwie rozpoczęcie dnia. Cisza i spokój – to zarejestrowałam. Zaglądałam do ogródków i cieszyłam się wiosennymi kwiatami, w tym kuflikami, których było mnóstwo, przyglądałam się rybakom, którzy właśnie wrócili z morza i siedziałam w porcie weneckim, gdzie popijając kawę dziękowałam losowi, że mogę żyć tak jak żyję.
W Chanii o poranku: w niskich partiach wyspy, w tym i w mieście – mnóstwo pięknego kwiecia, ale na szczytach gór – nadal śnieg
W autobusie jadącym do Paleochory nie było tłumów. Miałam po raz pierwszy jechać tą drogą prowadzącą na południe. Wiele o Paleochorze czytałam, wiele zdjęć oglądałam, wielokrotnie i znajomi namawiali mnie na taki wyjazd, ale miasteczko wciąż było mi nie po drodze, a apetyt rósł z roku na rok coraz bardziej. Teraz już nic nie mogło mi przeszkodzić!
Już w autobusie KTEL: to ostatni etap podróży do wymarzonej Paleochory
Stało się coś niesamowitego: odkąd przybyłam na Kretę wojna, jej okrucieństwo i tragedia tych ludzi oddalały się ode mnie z każdym krokiem. Tu zupełnie nie odczuwało się wojny. Rozmawiałam w Chanii z kilkoma znajomymi osobami, ot, tak, jak rozmawia się po przyjeździe, i słyszałam od nich pochwały w naszym, Polaków i Polski, kierunku: za nasz stosunek do uchodźców z Ukrainy. Kiedy rozmawiałam z nieznajomymi – o wojnie nie słyszałam ani słowa. No tak: każdy obszar ma swoją wojnę – pomyślałam.
Jechałam ładną i bardzo interesującą drogą: z wybrzeża północnego na wybrzeże południowe. Przez góry. Czasem zauważałam tereny mi znane, o, jak choćby wioska Anoskeli: tu kiedyś zatrzymywałam się w winiarni. Drogowskazy wskazywały drogę do Vouves, a w Ano Vouves przecież stare drzewo oliwne, tak dobrze mi znane. Gdzieś mignęła tablica z napisem, że do Kantanos nie tak daleko… Kandanos/Kantanos (gr.: Κάνδανος/ Κάντανος): raz tylko w tej wiosce byłam. Znana jest z tragicznych wydarzeń w czasach II wojny światowej: została przez Niemców zrównana z ziemią w 1941 roku, a blisko 200 mieszkańców i zwierzęta gospodarskie – zamordowano. Wioska miała nigdy nie zostać odbudowana: stało się inaczej. Dziś istnieje: warto poczytać o tej tragedii – i pamiętać.
Podglądając zza szyby autobusu lokalne życie
Autobus wjeżdżał do niektórych wiosek, by przystanąć na przystanku, inne omijał, oplatał jak wąż, a ja już umyśliłam sobie marzenie: chciałabym kiedyś tę drogę pokonać samochodem, aby móc zatrzymać się tu i tam, a choćby w niektórych wioskach właśnie, czy przy gaju oliwnym, których tu, po obu stronach drogi, bardzo dużo, czy przy jakimś samotnym kościółku, których tu nie brakowało, albo choćby przy kościółku w Parku Christou Polenta, obok którego przez dwa lata co tydzień przejeżdżałam i przejechałam teraz. Przy tej drodze zwraca uwagę stosunkowo duża ilość platanów: oznacza to, że znajdują się tu źródła wody. I rzeczywiście: przyglądając się baczniej, zobaczymy koryta strumieni (choć miejscowi pewnie powiedzą, że to rzeki), w kwietniu pełne wody. Być może część z nich w miarę upływu czasu wyschnie, co jest często spotykane w Grecji, by ponownie napełnić się wodą w zimę, w zależności od opadów.
I tak właśnie, jadąc wygodnym autobusem, poznałam jedną z ładniejszych krajobrazowo kreteńskich dróg, którą znałam tylko do pewnego momentu: dalsza część, ta bliżej południa, nie była mi dotąd znana.
Na dworcu autobusowym w Paleochorze
Dworzec autobusowy w Paleochorze zaskakuje bardzo! Lubię takie miejsca, przyznaję, ale nie spodziewałam się, że jeszcze taki dworzec gdziekolwiek istnieje. Właściwie powinnam dodać cudzysłów pisząc słowo „dworzec”, bo dworca to miejsce zupełnie nie przypomina. Przyznam, że chciałam jechać jeszcze dalej, kiedy autobus zatrzymał się w miasteczku: ot, odkrycie, że właśnie jesteśmy już na dworcu!
Cudowny ten dworzec: przychodziłam tu czasami na kawę. Dla mnie to bardziej proste kafenijo, gdzie mężczyźni od rana grają w karty i piją swoją eliniko, z kącikiem, gdzie sprzedaje się bilety autobusowe. A kawa eliniko tu doskonała! Jak to w kafenijach przecież. Zaskakujące, ale piękne miejsce z klimatem, jakiego już powoli ze świecą szukać w tej mojej, oddającej się coraz bardziej turystyce, Grecji.
Doskonałe eliniko przyrządzane w kafenijo na dworcu w Paleochorze
Mój niewielki, otoczony ogrodem hotel, z którego byłam pod każdym względem bardzo zadowolona, znajdował się blisko dworca. Specjalnie taki wybrałam: ten przepaścisty bagaż zdecydował przecież!
Przez cały Wielki Tydzień napawałam się urokiem Paleochory. Pogoda mi sprzyjała: druga połowa kwietnia, ale w słońcu mogłam spacerować z krótkim rękawkiem. Szczyty gór pokrywały śniegi: kiedy patrzyłam na nie z Chanii czy z drogi dojazdowej – śniegu było bardzo dużo, ale od strony Paleochory, od tej południowej strony, było go już znacznie mniej.
Jedna z plaż Paleochory
Spokojnie tu było, choć ludzi z każdym dniem przybywało: nadchodziła przecież Pascha (Święto Zmartwychwstania). Odniosłam wrażenie, że mieszka tu sporo Skandynawów i to nawet na stałe.
Szybko zorientowałam się, że jestem w pięknym miasteczku!
Główna ulica Paleochory, pełna sklepików, tawern i kafeterii
Niska zabudowa, ładnie to wszystko utrzymane, i górujące nad miasteczkiem Kastro, Selino Kastelli – wpadałam w zachwyt każdego dnia, o ile to możliwe. O wojnie zapomniałam już niemal zupełnie. Przypominali mi o niej jedynie miejscowi, którzy w rozmowach, wiedząc, że jestem Polką, dziękowali, nawiązując do tego tematu. Jak daleko od Paleochory toczyła się ta wojna, przekonałam się pewnego dnia, kiedy spotkałam tu Polkę mieszkającą w wiosce niedaleko miasteczka.
– Co się u was dzieje na dworcach? – zapytała.
– Co pani ma na myśli? – dopytywałam nie rozumiejąc pytania.
– Musiałam pojechać na trzy dni do kraju i byłam teraz niedawno w Krakowie. Ile ludzi na dworcach koczuje!!! Kto to taki?
Ech, każdy obszar ma swoją wojnę… Tak właśnie: tu, w południowej części Krety, o tej wojnie niemal się nie mówiło.
Kwiecista wiosna na południu Krety
W Paleochorze chadzałam na plaże. Ta ładna, nawet bardzo ładna to piaszczysta, długa na niemal kilometr i szeroka Pachia Ammos. Na jej końcu znajduje się coś w rodzaju bardzo sezonowego (zamkniętego wiosną) miejsca dla osób o duszy hippisowskiej. To w tej części również plaża dla naturystów: widać ich było nawet w kwietniu. Po miasteczku plątało się kilku osobników w stylu hippisowskim, takich bardzo i jeszcze bardziej zaawansowanych wiekiem, najwyraźniej szukających wspomnień z lat młodzieńczych, przez co do myśli wpadała mi od razu Matala, ale przecież i Paleochorze taka kultura nie jest (lepiej: nie była) obca.
Przed sezonem na plaży Pachia Ammos
W morzu woda oczywiście zimna, ale spacery bardzo przyjemne. Fale tu spore, ale z dnia na dzień spacerowiczów przybywało. Pod koniec mojego pobytu w miasteczku, woda była na tyle ciepła, że pojawili się pływacy spragnieni morza po zimowej przerwie. A przecież w Wielki Piątek było tu załamanie pogody: wiał silny, zimny wiatr. Tak zimny i tak silny, że w czasie wieczornej procesji nie można było utrzymać światła świecy.
Już o tej porze roku działał tu, na plaży, bar (może całoroczny?) i można było pić kawę czy zjeść lunch. Kafeteria po drugiej stronie zatoki, z bardzo ładnym widokiem, bo przecież na wzgórzu – była jeszcze niestety zamknięta.
W przyjemnej kafeterii na plaży Pachia Ammos w Paleochorze
Druga plaża, Chalikia, podobała mi się znacznie mniej, ale i tam chadzałam na spacery. Tu bardziej dziko. Wyobrażałam sobie, że w sezonie spokojniej. Pierwszego popołudnia morze tu szalało, kolejnego było spokojne i to wówczas, po raz pierwszy w Paleochorze, zapachniało mi morzem, zapachniało mi Grecją… Właśnie tu, od tej strony, poczułam ten cudowny zapach Grecji. To jest ten zapach, który zapada w naszej pamięci, ale przekazać go, zapisać, opisać również, nie potrafimy. Morski zapach: jedyny taki! Któregoś dnia trafiłam jeszcze na trzecią plażę: to plaża Methexis. Jest bardzo malutka, ale położona w przyjemnym miejscu.
Paleochora widziana z Kastro / Selino Kastelli
Z plaży Chalikia niedaleko do cmentarza. Nie jest duży: stojąc u bram można objąć wzrokiem cały teren, a wzrok zatrzyma się na niewielkim kościółku. To Agios Georgios. Właściwie chyba powinnam nazwać budowlę tę kaplicą, bo przecież miejscowy ksiądz twierdzi, że w Paleochorze jest tylko jeden kościół: niech więc będzie, że na cmentarzu znajduje się kaplica. Zazwyczaj na cmentarzach w Grecji większość nagrobków to nagrobki z białego marmuru: tutaj ta ilość to 99,9%. Jedynie 2-3 nagrobki są inne. Miejscowi przedświątecznie myli nagrobki, zapalali lampki oliwne, oplatali wonnym dymem nagrobki czyniąc kadzidłem znak krzyża. Przyjemny ten cmentarz i bardzo, bardzo zadbany. Sporo czasu na nim spędziłam: lubię przyglądać się fotografiom, a tych na cmentarzach jest dużo. Jest coś urokliwego w twarzach starych (starych: z szacunkiem!) ludzi o pooranych zmarszczkami twarzach: mężczyzn – często w czapkach, kobiet – w chustkach. Wiek zmarłych: 80-90 lat to w Grecji często spotykane, ale przy grobie 101-letniej kobiety przystanęłam na dłużej. Trzycyfrowy wiek zmarłego zdarza się tutaj, ale nie tak często, i zawsze zatrzyma mój wzrok.
Na terenie Kastro / Selino Kastelli
W miasteczku i okolicy wszędzie kwitły kwiaty, niezliczona ilość kwiatów. Tak, Paleochora kojarzyła mi się będzie z niezwykle piękną wiosną, którą zawsze się w Grecji zachwycam, ale tutaj? Bajkowe obrazy! W ogrodach przeróżne rośliny, ale i dziko rosnących nie brakuje. Największe wrażenie robiły na mnie całe nasturcjowe kobierce: coś wspaniałego! Przystawałam w takich miejscach, by wąchać nasturcje, a zapach ten kojarzył mi się z dzieciństwem. Również cały teren Kastro porastały kwitnące kwiaty: taka piękna łąka z niezliczoną ilością fruwających nad nią motyli! Mogłam tam zaglądać codziennie! Dla widoków także!
Jeden z wielu zakątków nasturcjowych
Kastro, Selino Kastelli, to ruiny zamku weneckiego, prawdziwe ruiny. Trzeba potężnej wyobraźni, aby zobaczyć, co to była za budowla. Wzniesiono ją jako fortecę w XIII wieku, którą trzy wieki później zniszczył słynny pirat Barbarossa, o którym legendy krążą po całej Krecie (i nie tylko Krecie).
O tej porze roku niewielu było tu takich łazików jak ja. Ci, którzy przyjechali, by spędzić tu Paschę, to w większości Grecy, którzy przesiadywali raczej w licznych tawernach, barach i kafeteriach czynnych nawet i po północy. Miejsc, w których można tu wypić kawę jest taka ilość, że, nie zapominając o nasturcjowych kobiercach – nazwałam Paleochorę kawiarniano-nasturcjowym miasteczkiem i taką przykleiłam jej łatkę, łatkę w dobrym tego słowa znaczeniu.
Główna ulica miasteczka z kawiarnianymi stolikami
Wiem z rozmów z miejscowymi, że zimą Paleochora nie wygląda tak przyjemnie: wieje tu dość silnie i niemal wszystko jest pozamykane. „Jest depresyjnie” – tak miejscowi charakteryzują Paleochorę w zimowej odsłonie. Takie jest życie tych mniejszych wyspiarskich ośrodków w całej Grecji: sezonowość. Inaczej w dużych miastach, szczególnie uniwersyteckich, ale takich miasteczkach jak Paleochora? Dwa różne światy, co miejscowi mówią wyraźnie, i poza turystyką, która zaczęła się tu rozwijać od lat 70-tych, zajmują się rolnictwem. Całe hektary wokół miasteczka pokrywają szklarnie: w nich głównie pomidory oraz ogórki.
Na głównym nadmorskim deptaku miasteczka, po lewej stronie pełnym tawern i kafeterii. Wyobrażam sobie, jak popularne musi być to miejsce w sezonie
W niektórych miejscach, które chciałam obejrzeć, było tak pusto, że czułam się niemrawo i bardzo niepewnie. Takim miejscem był port: wcale nie taki mały. Usytuowany nieco w oddaleniu od terenów zabudowanych powodował, że w samotności nie czułam się tam bezpiecznie. Poszłam tam jednak, by poprzyglądać się kutrom rybackim: tych drewnianych ubywa i staram się cieszyć nimi oczy, kiedy tylko mogę i gdzie tylko mogę.
W przyjemnym porciku Paleochory
Miasteczko Paleochora z uwagi na panującą tu atmosferę oraz rodzaj sklepów plasuje się wyżej niż typowe turystyczne miasteczka. Wiele z tych sklepików to małe galerie, w których znaleźć można sporo pięknych rzeczy. Nie odniosłam wrażenia zalania Paleochory tanimi produktami z Chin, co bardzo mnie cieszyło.
Takich urokliwych zakątków można znaleźć w Paleochorze wiele
Główną ulicą miasteczka przechadzałam się wielokrotnie: tak od dworca autobusowego KTEL do Kastro i z powrotem. Często spacerowałam również i nadmorskim deptakiem. Tu, podobnie jak przy głównej ulicy ulokowały się tawerny oraz kafeterie. Tu, jak łatwo się domyśleć: z widokiem na morze. Czasem w którejś z nich zasiadałam, by wypić swoją eliniko, i cieszyłam oczy morskimi falami, morzem i nie tak bardzo odległymi górami. Kiedy porozmawiać z miejscowymi okaże się, że częściej polecają jadać w tawernach nieco oddalonych od nadbrzeża.
O zmierzchu na nadbrzeżu, w pobliżu przystani promowej
Tutaj, od strony najstarszej części Paleochory, znajduje się przystań, z której odpływają statki do, między innymi, Sougii, Loutro oraz Agia Roumeli. Nabrałam ochoty, by popłynąć, tak jednodniowo, do Agia Roumeli, gdzie nie byłam od ponad dwudziestu lat, ale zanim podjęłam decyzję – rejsy zawieszono z uwagi na silne wiatry. Nic złego się nie stało: wszak umiałam zorganizować sobie czas w miasteczku.
Jedna z licznych kafeterii Paleochory
Najstarszą część Paleochory znalazłam nie od razu: weszłam w ten obszar przypadkowo, a kiedy go odkryłam – przepadłam! To dzielnica Gawdiotika. Tu osiedlili się po II wojnie światowej ci mieszkańcy niewielkiej wyspy Gawdos, którzy zdecydowali oddać swoje tamtejsze ziemie za możliwość osiedlenia się na Krecie.
W zakątkach starej dzielnicy Gawdiotika
Godzinami mogłam łazikować wąskimi chodniczkami wśród starych, czasem rozwalających się domów. Niewielkich, jak ulepionych z gliny. Z suszącym się lichym praniem i biegającymi umorusanymi dziećmi. Lubię takie miejsca: są do bólu prawdziwe, ale współczuję tym, którzy zmuszeni są tu mieszkać. Warunki muszą być bardzo trudne: wyobrażam sobie, że wilgoć w tych chatkach ogromna, a i powierzchnia nie za duża przecież. Jak z warunkami sanitarnymi – nie mam pojęcia. Gawdiotika skojarzyła mi się z taką enklawą, którą jest i Anafiotika w Atenach: mają w sobie coś podobnego. Mieszkańcy Gawdiotiki mówią, że trzeba dużo środków, aby teren ten odrestaurować, ale podobno są takie plany. Dobrze, że niektóre miasta i miasteczka zachowują te stare części, tak pełne uroku. Źle, że wszystko to w takim mizernym stanie i właściwie nigdy nie wiadomo, czy przetrwa.
W zakątkach starej dzielnicy Gawdiotika
Wielką niespodzianką było dla mnie w Paleochorze to, że w Wielki Piątek o poranku każdy mógł znajdować się w kościele Evangelistias (gr.: Εκκλησία της Ευαγγελίστριας), w którym tworzono Grób Pański (epitafio/s/). O szczegóły tego wydarzenia dowiadywałam się u księdza już w wieczór poprzedzający: wszak bardzo, ale to bardzo chciałam przyglądać się pracom. Zaskoczeniem było i to, że tu, odmiennie niż w epirskim Metsovie, Grób Pański kobiety tworzyły o 9-tej rano, a nie bladym świtem jak w Epirze. Naprawdę trudno mi było uwierzyć w szczęście, które mnie spotkało!
Prace przy tworzeniu w Wielki Piątek Grobu Pańskiego
Pomocnik ze mnie żaden, to oczywiste, ale czasem coś wyniosłam, coś podałam, zamiotłam podłogę – w zależności od potrzeb. Przede wszystkim jednak przyglądałam się pracom: sprawne, spracowane ręce kilku kobiet tworzyły tę piękną konstrukcję, która miała przez cały dzień stać na środku kościoła i być podziwiana przez mieszkańców, a pod wieczór prowadzić procesję ulicami miasteczka.
Prace przy tworzeniu w Wielki Piątek Grobu Pańskiego
Kobiety pracowały w radosnej atmosferze: wciąż coś opowiadały śmiejąc się wielokrotnie. Ktoś przyniósł dla wszystkich kawę oraz obwarzanki, koulouri, a sympatyczny ksiądz częstował loukoumi: małymi galaretkami obsypanymi obficie cukrem pudrem.
Wieczorem w Wielki Piątek przy Grobie Pańskim
Na najważniejszą w Grecji mszę w roku, Anastasi, kupiłam sobie lambadę: prostą, białą świecę, którą nieco udekorowałam dzięki pomocy kobiety z miejscowej kwiaciarni, która nie chciała ode mnie za wstążkę żadnych pieniędzy.
Nie wiem skąd przed północą w sobotę przybyli tu ci wszyscy ludzie. W kościele i wokół niego zgromadziło się ich naprawdę dużo. Przez jakiś czas byłam wewnątrz kościoła, ale jeszcze przed północą z niego wyszłam, co było doskonałą decyzją także i dlatego, że mogłam zdjąć maskę. Na zewnątrz, dzięki głośnikom, wszystko było doskonale słychać, a ponieważ stanęłam na podwyższeniu: wszystko doskonale widziałam, w tym także lambady zapalane od światła głównej świecy. Spojrzałam na dzwony idealnie w momencie, kiedy ksiądz krzyknął: Christos Anesti [„Χριστός ἀνέστη„]. Zaczęły bić w tonach radosnych całą swoją mocą, a kolorowe fajerwerki poszybowały ku niebu! Tylko ja wiem, co czułam w tej chwili. Radość rozsadzała moje serce! Ta radość biła nie tylko od dzwonów, biła i od tych ludzi, którzy wyraźnie ją okazywali ciesząc się zmartwychwstaniem Chrystusa.
W Wielką Sobotę wieczorem, w czasie Anastasi
Tak, Christos Anesti! – Chrystus Zmartwychwstał!
Alithos Anesti! [„ Aληθώς ανέστη”) – Prawdziwie powstał!
Spojrzałam za innymi w stronę Kastro! Co to takiego????
Ogromny ogień trawił, wydawało się, zbocze wzgórza!
Pożar wywołany został celowo: to płonął przygotowany wcześniej stos z ogromną kukłą Judasza!
Palenie kukły Judasza to zwyczaj, który budzi sporo kontrowersji, a i co do terminu tego wydarzenia – nie ma jednolitej praktyki. Kukła Judasza czasem płonie w niedzielny wieczór, czasem w sobotnie popołudnie, zdarza się i w innej porze, a wszystko to w zależności od rejonu Grecji. Tu spłonęła ku radości wszystkich tuż po północy, w czasie Anastasi.
Palenie kukły Judasza
Główną ulicą Paleochory powoli płynęła rzeka ludzi: wszyscy z płonącymi lambadami. Pogoda sprzyjała: było bezwietrznie. Kafeterie, tawerny – pootwierane i pełne cudzoziemców.
– Christos Anesti ! – wciąż od kogoś słyszałam.
– Alithos Anesti! Chronia polla! – odpowiadałam z jakąś radością w duszy.
Jakież to wzruszające!
Powrót z Anastasi
Właściciele hotelu nie spali, kiedy wróciłam z zapaloną lambadą. Starsza pani, zupełnie zaskoczona, zapaliła świecę od światła mojej, a ja szybko pobiegłam do pokoju, skąd przyniosłam czerwone jajka. Tak, kupiłam je sobie, żeby były na moim stole od Wielkiego Czwartku (kiedy to zgodnie z grecką tradycją jajka maluje się na kolor czerwony), jak i w czasie Paschy.
Starsi państwo byli kompletnie zaskoczeni. Według ich tradycji czerwone jajka tłucze się w niedzielę. Według mojej tradycji: po przyjściu z Anastasi. Tak było wszędzie dotąd, gdzie świętowałam w Grecji, a wiele razy się przecież zdarzyło. Na Krecie co prawda dotąd nie świętowałam: może tu jest inaczej, ale …
– Tora, tora – krzyczałam rozentuzjazmowana.
No to tora!!!
Rozdałam jajka obecnym: zaczęliśmy uderzać węższymi czubkami w jajka sąsiadów. Skorupka mojego jajka najdłużej pozostała cała: miałam prawo przypuszczać, że czeka mnie szczęście i dobry czas!
Kalo Pascha! Kali Anastasi!
Co za magiczna noc!
Z pomalowanymi jajkami i jeszcze nieudekorowaną lambadą
W niedzielę od rana spacerowałam uliczkami miasteczka: w wielu ogródkach piekło się mięsiwo. W skupionej, gęstej zabudowie zapach przyjemnie pieścił zmysły. Czasem nad ogniem kręciły się całe barany, czasem kokoretsi: odpowiednio przyprawione podroby owinięte jelitami baranimi.
Niemal w każdym ogródku Paleochory w Święto Zmartwychwstania
I tak naprawdę te dwie rzeczy dominują nad ogniem w niedzielny poranek w całej Grecji, ale tutaj, w Paleochorze, jest jeszcze coś, co jest bardzo popularne: antichristo. Widziałam tego bardzo dużo. Antichristo jest popularne na Krecie: ja poznałam to w Argyroupoli kilka lat temu. Tam wypytywałam i o konstrukcję złożoną (najczęściej) z grubszego drutu, i o mięso. Teraz widziałam, jak się przygotowuje antichristo: Kreteńczycy pouczali mnie, że tylko sól i tylko zwykłe czerwone wino (bez oliwy!). Tym smaruje się płat mięsa i wiesza na konstrukcji opiekając ogniem z jednej i drugiej strony. Ciekawie wyglądają takie płaty mięsa zwisające z drutów: dużo tego w tawernach przy źródłach w Argyroupoli (między innymi tam). Dla odmiany obracające się nad ogniem całe barany smaruje się od czasu do czasu oliwą: na to zwrócił mi uwagę jeden z mieszkańców miasteczkach.
Piekące się smakowite mięsiwo
Tu i tam częstowano mnie mięsem, winem, raki, zapraszano do stołu, ale raczej nie siadałam, a dziękując za poczęstunek, po zjedzeniu, ot tak, na stojąco – szłam dalej. Nie udało mi się jednak odejść z pewnego miejsca, gdzie dzieci tworzące kukłę Judasza uznały mnie za atrakcję biesiadowania i nie sposób było odmówić ich zaproszeniu. Zasiadłam zatem z ich bliskimi przy stole, racząc się pysznym baranem oraz smakowitym winem.
Kalo Pascha! Kali Anastasi!
Świąteczne biesiadowanie: dziękuję!
Pod wieczór, poinstruowana przez właścicieli hotelu, wybrałam się do wskazanej tawerny („Samaria”), by zjeść magiritsę / magieritsę (gr.: μαγειρίτσα): zupę z podrobów baranich gotowaną tylko na Paschę, która dzieli Greków, bo nie wszyscy ją lubią. Uwielbiam magieritsę i bez względu na cenę musiałam ją zjeść. Była droga, to prawda (9 e). Takiej magieritsy jeszcze nigdy nie jadłam, ale i nie byłam dotąd na Krecie w czasie Paschy. Zupełnie odmienna od tych, które miałam szczęście dotychczas zajadać, a przecież wszystkie były pyszne! To, co tu stało przede mną wprawiło me oczy w stan szoku. A smak jaki… Poezja! Kroiłam wszystko nożem na małe kawałki i delektowałam się smakiem tego, niespiesznie przeżuwając. Chciałam, aby ta przyjemność trwała wiecznie! Ale cymes!
Najdziwniejsza magieritsa jaką przyszło mi zjeść to właśnie ta w Paleochorze
Kiedy tak uczestniczyłam w wydarzeniach związanych z tegoroczną Paschą, przypominałam sobie wszystkie poprzednie moje Paschy w Grecji, w tym przede wszystkim tę, którą spędzałam w Meteorach. Anastasi odprawiana w żeńskim monastyrze zrobiła na mnie tak wielkie wrażenie, że mimo upływu tylu lat, mimo, że wielokrotnie uczestniczyłam w przepięknych Anastasi, w niezwykłym, rodzinnym świętowaniu, jakie urządzili mi przyjaciele czy to pod Koryntem, czy w Metsovie, czy w Atenach – nie umiem zapomnieć o tamtej Anastasi. Czy sprawiły to śpiewy mniszek, czy magia Meteorów? Tego nie wiem i już nigdy się nie dowiem, ale takich doznań jak tam zapomnieć nie sposób.
W świątecznym nastroju w Paleochorze
W dniu wyjazdu z Paleochory uznałam, że było mi tu bardzo dobrze, że Paleochora to jedno z najładniejszych wakacyjnych miejsc na Krecie i że chętnie tu za jakiś czas wrócę. W pojęciu „najładniejsze” mieści się nie tylko to, co oczy me widziały, ale także to, czego tu doświadczyłam. Takiej gościnności nie spodziewałam się zupełnie. Zawsze powtarzam, że Pascha jest w Grecji wspaniałym świętem pod warunkiem, że mamy znajomych Greków, którzy nas ugoszczą. Przyjeżdżając samotnie do Paleochory, gdzie nie znałam zupełnie nikogo, nie spodziewałam się takiego biesiadowania jakiego doświadczyłam, nie spodziewałam się, że zjem tak doskonałą magieritsę, że doznam tak wielu ciepłych uczuć jak doznałam.
Dziękuję mieszkańcom miasteczka!
Nad Paleochorą, wśród soczystej zieleni
W wyznaczony sobie dzień dojechałam do Chanii wczesnym popołudniem. Zostawiłam bagaże w przechowalni przy dworcu KTEL postanawiając do Rethymno odjechać jednym z ostatnich autobusów: chciałam trochę pobyć w Chanii, wiedząc, że w tym roku już tu nie przyjadę.
A Chania jest takim miastem, które bardzo lubię i które ogromnie mi się podoba. Oczywiście w zestawieniu z Rethymno – u mnie przegrywa, bo zawsze wybiorę Rethymno, ale lubię tu być, lubię tu przyjeżdżać.
W cudownych zakątkach Chanii
Chania zaoferowała mi piękny, słoneczny dzień. Spacerowałam wąskimi uliczkami miasta i to niekoniecznie tuż przy porcie weneckim, gdzie sporo ludzi, a co za tym idzie gwar i hałas. Zagłębiałam się w zakątki oddalone nieco od portu weneckiego, gdzie, mimo iż tak blisko do portu, znaleźć można zupełnie inny świat, taki, który mi się podoba. Widziałam podsypiających na krzesełkach mieszkańców miasta: starałam się tak cicho przejść obok, by nie zbudzić ich ze snu. Przyglądałam się tej pięknej zabudowie, wypatrując detali: a to jakaś balustrada, a to grafika, a to inny ozdobnik w postaci na przykład kołatki, czy też po prostu ładny szyld. Oczywiście czasem przemknęła mi przez głowę myśl: „Można byłoby tu trochę posprzątać czy to uporządkować”, ale nie zawracam sobie tym głowy, nie wypatruję śmieci w Grecji, nie szukam minusów. Cieszę się tym, co piękne, i to staram się dostrzegać.
W spokojnych zakątkach wiosennej Chanii
Moje Rethymno zobaczyłam w świetle zachodzącego słońca: cóż to za wspaniały obraz, kiedy wjeżdżać do miasta od zachodniej strony! Przypomniały mi się moje powroty z wycieczek na Elafonissi i Balos z czasów, kiedy mieszkałam w Rethymno: często o zachodzie słońca wjeżdżałam do miasta przyglądając się fortecy.
Spacerując uliczkami mojego Rethymno
Szybko dotarłam do mojego mieszkania i niemal biegiem rzuciłam się w uliczki Starego Miasta. Ależ rozkosznie być tu znowu! – myślałam. Coraz więcej ludzi przybywało na Stare Miasto: zbliżał się czas kolacji i tawerny powoli zapełniały się turystami. Rethymno przybrało już wieczorny strój: wszystko oblane ciepłym światłem niezliczonych latarni wyglądało wcale nie gorzej niż w ciągu dnia. Takie miejsca, jak Stare Miasto w Rethymno zachwycają zarówno za dnia, jak i nocą.
Spacerując uliczkami mojego Rethymno
Czas przeznaczony na Rethymno wypełniły mi spacery, odwiedzanie znajomych_nieznajomych, picie kawy w ulubionych miejscach oraz oczywiście spotkania ze znajomymi, w tym wieczorne biesiadowanie. Objadałam się świeżym zielonym groszkiem, którego niemało znalazłam na laiki, na które musiałam pójść, bo przecież kiedy przychodzi czwartek a ja jestem w Rethymno – to niemal obowiązek. Końcem kwietnia na laiki zachwycać się można dorodnymi karczochami, ale również smakowitymi truskawkami: to ich czas. W Missirii, gdzie piękna, ogromna łąka z niezliczonymi kwiatami, plotłam wianki i składałam kolorowe bukiety. Maj ma swoje prawa, a pierwszy dzień maja to w Grecji dzień szczególny: święto kwiatów/święto wiosny! Co za radosne święto, co za radosny dzień!
Święto kwiatów / Święto wiosny na Krecie
Kiedy skończył się czas moich wiosennych wakacji i z Rethymno, udekorowanym niesamowitą ilością wianków, pojechałam do Malii, na drzwiach, balustradach, barierkach balkonowych zobaczyłam to samo: tak, wianki w Grecji od pierwszego dnia maja to coś, co przyciąga nasz wzrok.
Malia przystrojona wiankami i bukietami kwiatów
Nie smuciłam się z powodu wyjazdu z Rethymno: wiedziałam, że w tym roku zajrzę tu jeszcze kilkakrotnie przecież. Miałam spędzić na Krecie pół roku. Jak każdego roku.
Jakkolwiek brzydko by to zabrzmiało: w czasie tych wakacji zapomniałam zupełnie o toczącej się za naszą wschodnią granicą wojnie. Postanowiłam w tym stanie trwać przez cały sezon. Postanowiłam nie czytać wiadomości, nie słuchać nikogo. Miałam też nadzieję, ba, wierzyłam mocno w to, że kiedy po sezonie przyjadę do Polski – wojna dawno się skończy.
Po raz pierwszy w moim życiu z wakacji nie wracałam samolotem. Autobusem KTEL prosto z Rethymno, z przesiadką w Heraklionie, pojechałam do Malii, w której miałam rozpocząć część czwartą codziennego życia na Krecie, ale to już temat na zupełnie inną opowieść.
W mojej ukochanej starej Malii, jeszcze przed rozpoczęciem sezonu
Tekst i wszystkie zdjęcia: Beata Kuczborska / betaki.pl