„Jutro może być tylko … feta” – Marjory McGinn
Z angielskiego przełożył Leszek Otrębski
Wydawnictwo Książka i Wiedza [2016]
Tytuł tej powieści był dla mnie tak intrygujący, że sięgnąć musiałam…
Ba, sięgnąć musiałam i dlatego, że to kolejna pozycja na naszym rynku z, jak nazywam, Grecją w tle, a po taką sięgnąć zawsze muszę.
Nazwisko autorki było mi tak obce, jak śniadania Eskimosów – nigdy tego nazwiska nie słyszałam, nie wiedziałam nawet czy ta powieść to debiut czy też nie… Ustalenie tego w dobie internetu okazało się oczywiście banalne: „Jutro może być tylko … feta” to pierwsza powieść Marjory McGinn (będącej z zawodu dziennikarką) i jak dotąd, według mojej wiedzy, jedyna przetłumaczona na język polski, ale autorka ma w swoim dorobku już kolejne dwie powieści. Z dalszych informacji wynikało, że oto mam przed sobą powieść, która zawiera wątki biograficzne, a Grecja jako miejsce, gdzie rzecz się dzieje – wcale nie została wybrana przypadkowo.
Poznałam głównych bohaterów: Marjory (nazwana w Grecji Margaritą) i Jim to para brytyjskich dziennikarzy, którzy mając dość zimy i problemów na brytyjskim rynku prasowym, podejmują decyzję o przeprowadzce do słonecznej Grecji, zabierając ukochanego psa oraz to, co niezbędne do pracy.
Że było już wielokrotnie? Tak, istotnie: tego typu temat stanowi kanwę kilku powieści z Grecją w tle, ale to nie oznacza, że po kolejną z tylko tego powodu już nie sięgniemy. Sięgnijmy: wszak każdego doświadczenia są inne, każdego spojrzenie jest odmienne i niech samo wielokrotne podjęcie tego tematu nie odwiedzie nas od przeczytania kolejnej powieści.
Margarita i Jim podejmują zatem decyzję o przeprowadzce do słonecznej Grecji, Grecji, która ogarnięta jest trwającym od kilku lat głębokim kryzysem, co nie zraża Margarity i Jima: oboje są pełni pozytywnych myśli i najlepszych oczekiwań.
Postanawiają zamieszkać na Peloponezie: w tej jego części, która nazywa się Mani. Tu w jednej z wiosek wynajmują dom i tu powoli wtapiają się w grecką rzeczywistość próbując zrozumieć miejscowych.
Kryzys w Grecji nie przeraża Margarity i Jima, zaś ze zrozumieniem zachowań Greków, których spotykają na swej drodze czy zwyczajów panujących w wiosce i okolicach – mają trochę problemów zwłaszcza, że Manioci okazują się być osobami żyjącymi według dość tradycyjnych zasad.
Te relacje pomiędzy przybyłymi a miejscowymi czasem wyglądają tak, jakby przedstawiciele dwóch odmiennych światów spotkali ze sobą, co oczywiście prowadzi nader często do zabawnych sytuacji. Jednak w książce nie tylko takie sytuacje się zdarzają: jak to w życiu bywa i Margaricie i Jimowi przyjdzie zmagać się z problemami dnia codziennego, a niektóre nie będą wcale zabawne.
Margarita i Jim prowadzą stronę internetową, a tym samym podróżują, by swoim czytelnikom pokazać w jakich warunkach żyją, w jakim terenie się osiedlili i co interesującego znajduje się wokół. A Mani to wyjątkowy rejon Grecji i choć może nie tak niezwykle i głęboko jak w świetnej, słynnej książce Patricka Leigha Fermor’a* Mani ta została tu przedstawiona, to jednak i tutaj możemy tę Mani zobaczyć: wszak miejsca opisywane w powieści rzeczywiście istnieją a ich nazwy nie zostały zmienione. Dziennikarze podróżują po Mani i okolicach, zaglądają do kościołów i kościółków, zaglądają także do niezwykłej Monemvasii, biorą udział w lokalnych uroczystościach przez co i my poznajemy świat, w którym się znaleźli. A świat ten często odmienny jest od naszego: bo któż z nas, poza nielicznymi raczej wyjątkami, brał udział w zbiorze oliwek? Któż z nas uczestniczył w uroczystości zwanej mnimosino?
Z kart powieści wyłania nam się obraz Greków, w środowisku których żyją Margarita i Jim: już wiemy, że Manioci to nieco odmienna grupa niż Grecy z innych rejonów tego kraju. Poznajemy ich jako zamkniętych na nowe doznania i na wpuszczanie do swego środowiska osób obcych. Co prawda w wiosce Megali Mandinia i okolicach Margarita i Jim nie są pierwszymi Anglikami, którzy postanowili tu osiąść, ale nie zmienia to faktu, że Manioci wymagają czasu, aby zaakceptować ich obecność i zacząć okazywać sympatię. Ze zrozumieniem chyba już zawsze będzie problem.
– To pies ma swoje łóżko? – pyta z nieopisanym zdziwieniem któregoś dnia Fotini.
Tak: pies dziennikarzy ma swoje łóżko, czego pojąć Manioci nie potrafią, tak, jak Margarita i Jim nie potrafią pojąć niektórych zachowań Maniotów.
Powieść czytało mi się początkowo dość opornie i nawet nie umiem powiedzieć czemu: brałam ją do rąk, by po przeczytaniu kilku stron odłożyć… Po kilku dniach brałam ponownie do rąk i znowu to samo… I nagle nadszedł taki dzień, że kiedy po raz kolejny sięgnęłam po książkę – już jej nie odłożyłam, póki nie przeczytałam do końca spędzając z nią tego dnia bardzo wiele czasu.
Początkowo drażniła mnie obecność psa w tej powieści: było go chyba zbyt wiele i miałam wrażenie, że wokół niego kręci się cały świat, co mnie nieco irytowało i nużyło, ale widocznie przyzwyczaiłam się do w zasadzie ciągłej obecności czworonoga i w końcu jego obecność przestała mi przeszkadzać. Więcej, przyzwyczaiłam się do obecności psa tak, że kiedy zachorował – czułam szczery niepokój czekając na wyniki badań.
„Jutro może być tylko … feta” to powieść, którą może przeczytać każdy, w tym oczywiście wielbiciel Grecji dla przybliżenia sobie kolejnego rejonu tego kraju i to rejonu mniej przecież znanego. Powinien ją przeczytać natomiast ten, kto wybiera się na Mani na Peloponezie, bo jeśli wierzyć autorce i przyjąć za prawdę to, iż opisywane miejsca rzeczywiście istnieją – powieść może być doskonałą wskazówką co do tego, gdzie na Mani poza tym co sami sobie w przewodnikach, internecie i ze znajomymi ustalimy – jeszcze zajrzeć: tak śladami Margarity, Jima i ich szalonego psa Wallace’a.
Bardzo dziękuję księgarni KsieGRAlnia.pl za nadesłanie mi egzemplarza książki „Jutro może być tylko … feta” na potrzeby niniejszej recenzji. Książkę można kupić w sklepie na stronie księgarni.
*) – „Mani. Wędrówki po Peloponezie”