„Bóg mi świadkiem” – Makis Tsitas
Z greckiego przełożył: Michał Bzinkowski
Wydawnictwo Książkowe klimaty [2018].
Jeszcze zanim książka trafiła do moich rąk, jeszcze zanim poszłam na spotkanie z jej autorem, który z okazji jej wydania przybył do Polski – przeczytałam kilka opinii. Nawet nie recenzji, a właśnie opinii. Nie były negatywne, nie były pozytywne, a takie neutralne jakieś, ale dało się z nich wyczytać, o czym „Bóg mi świadkiem” traktuje. I przyznam, że czytając te opinie coraz bardziej bałam się spotkania i z pisarzem i z powieścią, a przecież chciałam, aby te spotkania się odbyły. Z przeczytanych opinii „Bóg mi świadkiem” jawiła mi się jako coś z gatunku zupełnej fikcji, coś, co jest urojeniem chorego umysłu – i byłam prawie pewna, że mnie to nie zainteresuje, więcej: że tej książki nie uda mi się przeczytać.
Już następnego dnia po spotkaniu z autorem, w czasie którego książkę nabyłam, postanowiłam do niej zajrzeć. Tylko zajrzeć. Nie żeby czytać (wszak w tych dniach czytałam coś zupełnie innego), ale spojrzeć na fragmenty, na kartki, które odwracał Andrzej Mastalerz czytając fragmenty powieści na spotkaniu z jej autorem. I stało się tak, że … nagle zaczęłam czytać, a jak zaczęłam – trudno było mi od tej książki odejść i każdą wolną chwilę musiałam jej poświęcić: czyta się ją wyśmienicie.
„Bóg mi świadkiem” to debiut powieściowy Makisa Tsitasa, który od lat z powodzeniem prowadzi w Grecji diastixio.gr – największy grecki portal poświęcony szeroko ujętej kulturze greckiej i jest autorem kilkunastu książek dla dzieci. Jego debiutancka powieść, jak przyznał na spotkaniu, powstawała aż 10 lat. Ta powieść to właściwie monolog.
Mieszkający w Atenach pięćdziesięcioletni Chrysowalandis, mający nadwagę, chory na cukrzycę i jeszcze jakieś przypadłości – traci pracę. W ogarniętej kryzysem Grecji, czego skutkiem między innymi wysokie bezrobocie – utrata pracy nie jest dla Chrysowalandisa zjawiskiem szczęśliwym ani pożądanym mimo, że w podłych warunkach przyszło mu pracować. Rozgląda się za nowym zajęciem, gdzieś tam zaczyna nawet znowu pracować, ale trwa to tylko chwilę. Zadłużony w bankach unika jak ognia wierzycieli. Naiwny tak, że aż trudno uwierzyć, że tacy mężczyźni istnieją, wykorzystany materialnie przez spotkane przez siebie kobiety, których dziś nienawidzi – nie ma grosza przy duszy, a przecież kiedyś stać go było na kosztowne prezenty dla swoich partnerek, kochanek, utrzymanek i dziwek, które w swym monologu aż nadto często wspomina. Zmagający się od dzieciństwa z problemami związanymi z funkcjonowaniem w rodzinie – nadal mieszka w rodzicami i siostrami, choć z żadnym z członków rodziny tak naprawdę od zawsze porozumieć się nie potrafi, a i nawiązać właściwe relacje też mu trudno. Często odwołuje się do Boga, do religii, a myśli jego krążą wokół spowiednika i rad, których ten mu udziela. W głębokiej wierze w Boga upatruje poprawę swego losu marząc o własnym mieszkaniu i spotkaniu kobiety, z którą stworzy rodzinę. Próbuje wypowiadać się poprzez grafomańskie wiersze porównując się do znakomitych i uznanych poetów. W kobietach widzi samo zło i mówi o nich jak o największym złu tego świata , a brak pracy upatruje w cudzoziemcach, którzy, jego zdaniem, Grekom ją zabierają godząc się na pracę za zbyt niskie stawki. Rozmyślania Chrysowalandisa są czasem tak zabawne, przemyślenia i wnioski tak dziecinne, że trudno zachować powagę, a jednak…
A jednak „Bóg mi świadkiem” to powieść szalenie smutna i do głębi poruszająca. „Bóg mi świadkiem” to powieść do bólu prawdziwa. Nawet jeśli Chrysowalandis w swych przemyśleniach jest czasem nieco egzaltowany to i tak myśli jego doskonale malują dzisiejszy obraz greckiego społeczeństwa, społeczeństwa zmęczonego, uszarpanego problemami dnia codziennego, uwikłanego w niekończące się spłaty niekończących się kredytów, poniżonego w swej godności, smutnego, chylącego się coraz niżej i niżej.
Dzięki tej prawdziwości powieści zachowanie Chrysowalandisa nawet nie irytuje, ale i Chrysowalandisa nie da się według mnie polubić. Pozytywnym uczuciem, którym można go obdarzyć jest natomiast głębokie współczucie, mimo, że wielu jego kroków zrozumieć nie sposób. Może można próbować je usprawiedliwiać warunkami w domu, w których przyszło mu się wychowywać? Może wpływ na jego późniejsze zachowania miało niedocenianie go w dzieciństwie, ciągłe karanie, poniżanie, poszturchiwanie i brak jakichkolwiek pochwał czy nagród? Nie wiem, a pojąć tych kroków nie umiem, ale jednocześnie nie ganię kiwając głową z politowaniem w trakcie czytania dość często.
Każdy, kto choć tylko trochę zetknął się z Grekami zmagającymi się z kryzysem, z utratą pracy i niemożnością znalezienia nowej, ze spadkiem dochodów, z ich problemami w utrzymaniu rodzin, z ich wewnętrznym smutkiem, a nie tylko z kolorowymi, najczęściej biało-niebieskimi z dodatkiem różowości bougenwilli folderami biur podróży – pochłonie tę powieść, jak ja pochłonęłam. I choć przewidywalnym jest dokąd zmierza Chrysowalandis, a zakończenie powieści nie zaskakuje, my pozostańmy w nadziei, że droga, którą przebył nie jest i nie stanie się drogą, którą podąży większość greckiego społeczeństwa.
Fotorelacja ze spotkania z Makisem Tsikasem w Warszawie: tutaj.