Dorota Jędraś w wiosennej Monemvasii
O podróży do Monemvasii myślałam właściwie odkąd przeprowadziłam się do Aten i co chwilę słyszałam opowieści znajomych o tym pięknym miejscu. Monemvasia znajduje się w południowej części Peloponezu, około 300 km od Aten. Połączenie autobusowe, jak to w Grecji, jest drogie i niezbyt wygodne; dość często greckie biura podróży organizują 2-, 3-dniowe wycieczki do Monemvasii, połączone z innymi atrakcjami regionu, ale zawsze coś akurat mi wypadło i nie mogłam się wybrać, aż wreszcie udało się: nadszedł dzień tej długo oczekiwanej podróży.
Z Aten wyjechałam (samochodem) około godziny 17, więc na miejsce dotarłam wieczorem, po niecałych 5 godzinach. Przypuszczam, że wyjeżdżając o innej porze można zaoszczędzić około 40 minut stania w ateńskich korkach. Na miejsce trafiłam zatem w zupełnych ciemnościach, co sprawiło, że widziałam jedynie zarys skały i na szczęście oświetloną drogę prowadzącą do bramy miasta. Samochód trzeba zostawić przed bramą, poza sezonem spokojnie można zaparkować wzdłuż drogi. W sezonie ponoć ciężko znaleźć miejsce i lepiej skorzystać z jednego z parkingów na „kontynencie”, po czym czeka Was dość długa droga do bram miasta, którą oczywiście można pokonać taksówką.
W tym wypadku pożałowałam, że nie mam bardziej profesjonalnego sprzętu fotograficznego, a jedynie telefon komórkowy i nie mogłam obfotografować Monemvasii nocą, bo trzeba przyznać, że miasto jest przepięknie oświetlone.
Właściciel małego hoteliku obiecywał malowniczy widok z tarasu, w ciemnościach jednak słychać było jedynie szum morza. Zasnęłam więc myśląc o tym, co zobaczę o poranku, czy za dnia Monemvasia jest rzeczywiście tak piękna, jak na zdjęciach, jakie przez ostatnich kilka lat oglądałam w internecie.
Pragnienie ujrzenia Monemvasii w świetle dziennym sprawiło, że wstałam wcześnie rano i szybko wspięłam się na taras, z którego rozciągał się nie tylko widok na spokojne tego dnia morze, ale i przepiękne, kamienne zabudowania miasta.
Okazało się, że do śniadania zostało jeszcze dużo czasu, wybrałam się więc na poranny spacer po mieście. O tej porze roku Monemvasię odwiedza niewielu turystów, a przed godziną 9 na uliczkach miasta nie było nikogo. I taki obraz tego miejsca chcę zachować w mojej pamięci. Ciężko mi wyobrazić sobie ludzi nie spacerujących, a przeciskających się w tłumie tymi wąskimi i urokliwymi uliczkami. Miasto jest naprawdę małe, więc jeszcze przed śniadaniem zdążyłam także zejść na brzeg morza oraz przekroczyć mury miasta i zobaczyć z bliska latarnię morską.
Miasto to sieć wąskich uliczek, zakamarków, tuneli, w każdym kącie można znaleźć stolik z krzesłami, malutkie drzwi prowadzące zapewne do pokoju któregoś z niewielkich hotelików i oczywiście kawiarnie, które w większości oferują poza pyszną kawą, także widok na morze.
Chwilę dłużej postałam przy popiersiu Giannisa Ritsosa, które znaleźć można przy domu, w którym urodził się ten znakomity poeta (zaraz po przekroczeniu bramy miasta, po prawej stronie wspinamy się schodkami). Dom do dzisiaj jest własnością rodziny.
Po śniadaniu nadszedł czas na wspinaczkę do Górnego Miasta. Wybrałam krótszą trasę schodami, choć ponoć można dostać się tam także bardziej naturalną ścieżką, którą można obejść również całą skałę.
Na górze, ze względu na wspaniałe widoki na miasto oraz morze, spędziłam nieco więcej czasu. Mimo, że był kwiecień, około godziny 11 już panował upał. Dzień był zupełnie bezwietrzny co tylko potęgowało odczucie ciepła. Jeśli ktoś wybiera się latem, warto zabrać ze sobą całkiem spore ilości wody.
Jak większość Grecji, tak i Monemvasia pełna jest kotów. Pierwsze z nich przywędrowały na taras już wieczorem i tak do końca pobytu, gdzie się nie obejrzałam, zawsze przemykały mi przed oczami dwa, trzy zwierzaki.
Odniosłam wrażenie, że każdy budynek, każdy nawet najmniejszy pokoik w mieście, został zamieniony na hotel, hostel, restaurację czy kawiarnię.
Wiem, że są osoby, które zatrzymują się w Monemvasii na kilka dni, ja do nich nie należę. Zamiast siedzenia z książką na tarasie wybrałam dalszą podróż na Elafonisos z jedną z najpiękniejszych plaż Grecji (jeśli sprawdzicie wcześniej, o której odpływa prom, po nieco ponad godzinie, możecie opalać się na piaszczystej plaży Simos), do Gytheio i na półwysep Mani.
Czy pojechałabym tam ponownie?
Tak, na pewno tak, za takimi widokami się tęskni, ale odczekam kilka lat i pewnie znowu trafię tam na chwilę, przejazdem, pokazując Peloponez rodzinie lub przyjaciołom.
Tekst i zdjęcia: Dorota Jędraś / www.nowogrecka.com
Ateny [kwiecień 2018]