Mr Greek Souvlaki – nowe miejsce na kulinarnej mapie Warszawy
Jeszcze mi się nie zdarzyło, abym zdecydowała się na napisanie relacji z miejsca, w którym w Warszawie jadłam kolację: jak dotąd nie widziałam takiej potrzeby. Tym razem postanowiłam jednak to zrobić, bo miejsce, w którym kilka dni temu się znalazłam to miejsce nowe na kulinarnej mapie Warszawy (otwarte zostało cztery miesiące temu: we wrześniu 2019) i zasługuje na pokazanie go szerokiemu gronu.
Mr Greek Souvlaki to niewielka tawerenka na Saskiej Kępie. Usytuowana jest w przyjemnym, zacisznym miejscu u zbiegu ulic: Walecznych i Londyńskiej. Lokalik to dwupoziomowy, a każdy z poziomów poprzez odmienny wystrój ma zupełnie inny klimat: na parterze stonowanie, biało-pistacjowo, w podziemiu zaś: cykladzko na tyle, że myśli biegną w kierunku albo którejś z wysp w tym archipelagu (mnie Paros przyszla do głowy, nie wiem czemu) albo w kierunku… filmu „Mamma Mia!” , bo to tu widzieliśmy ten błękit z bielą przełamane intensywnością różu dorodnej bougenvilli.
Na poziomie pierwszym (poziom parteru)
Do tawerenki przylega osłonięta teraz od zimna i wiatru weranda: myślę, że w lato będzie tutaj ogródek.
Spojrzenie z zewnątrz
Siądnięcie w tawerence w sali na poziomie według naszego wyboru – sprawia, że czujemy, iż trafiliśmy do miejsca niezwykłego. Oba poziomy mi się spodobały, ale siadłam na parterze, bo wolę takie mniej cukierkowe obrazy, choć podziemie jest słodkie i z pewnością znajdzie wielu amatorów.
Porozglądałam się po wnętrzu: ładnie, schludnie a wszystko wykonane perfekcyjnie oraz z wielkim smakiem. Czuć tu rękę fachowca.
– Jestem architektem – powie współwłaściciel Panagiotis, który kilkakrotnie przysiądzie się do naszego stolika. – Wszystko sam tu projektowałem.
Na poziomie dolnym
Pytamy o początki, o to, skąd wziął się pomysł, aby takie miejsce w Warszawie stworzyć.
Panagiotis opowiada o tym, jak był zapraszany do Warszawy, by zaprojektować wnętrze kilku warszawskich restauracji: El Greco, Paros, potem Kavos… Opowiada o swojej znajomości z Polakiem, Tomkiem, który przez wiele, wiele lat mieszkał w Grecji, w tym w Salonikach, zagłębiu tawernianym, i w tych tawernach pracował pobierając nauki co do wszystkiego oraz chłonąc wprost wszystko to, co ważne w kuchni greckiej. Tomek jest drugim współwłaścicielem Mr Greek Souvlaki.
Kiedy w chwili wolnej przysiądzie przy naszym stoliku – powie:
– Panagiotis projektował wnętrza tych warszawskich tawern, a ja robiłem meble, bo jestem stolarzem i to, podobnie jak gotowanie, moja wielka pasja. Któregoś dnia popatrzyliśmy na siebie stwierdzając: projektujemy, wykonujemy dla innych, a może by tak otworzyć naszą tawernę?
Tak narodził się pomył co do Mr Greek Souvlaki, ale od pomysłu do realizacji droga była daleka.
Jeden ze współwłaścicieli: zawsze zajęty Panagiotis
Początkowo Mr Greek Souvlaki miał być barem przekąskowym, takim z suflakami na wynos, jakich w Grecji tysiące, z przyciągającym wzrok wielkim wałkiem mięsa obracającym się przy ogniu. Szybko jednak okazało się, że mieszkańcy miasta wolą przysiąść na miejscu i tu zajadać, aniżeli wychodzić, a choćby i z suflakiem, na ulicę.
– To był dla nas sygnał, że Mr Greek Souvlaki nie powinien być barem przekąskowym, takim „Take away”, a czymś większym, niedużo większym, ale większym. I innego typu niż bar – dodaje Tomek.
Z głośników sączy się muzyka: usłyszymy tu przyjemny smooth jazz, muzykę chilloutową, od czasu do czasu popłynie grecka, stonowana, trafiająca do duszy melodia. Co ważne: muzyka zupełnie nie przeszkadza w rozmowie.
Rozglądam się dokoła: szafki, szafeczki i półki wypełnione są przyprawami, butelkami z oliwą, słoiczkami z miodem i orzechami w miodzie, butelkami z alkoholem: dojrzę tu wino, retsinę („Malamatina” – wspaniale!) oraz różne gatunki ouzo, w tym wysoko oceniane przez Greków „Ploumariou”. Tu i tam zobaczę suszone papryki oraz warkocze dorodnego czosnku. Na stołach butelki z oliwą, jakieś kwiatki, butelki z wodą z cytryną. Wszystko to ładnie komponuje się z otoczeniem: tu doprawdy widać dbałość o każdy szczegół, choć daleko do jakiejś przesadnej i nienaturalnej elegancji.
Elementy wystroju tawerenki
Jest sobotni wieczór: drzwi do tawerenki często się otwierają i dość szybko zajęte zostają na obu poziomach wszystkie miejsca, które można tu również rezerwować telefonicznie.
Na naszym stole pojawia się karafka z białym wytrawnym winem oraz przystawki – meze, tak mówi się na nie w Grecji, jest też koszyk z pitą. Te odpowiedniej grubości placki będę podjadać przez cały wieczór, bo smakują pysznie. Zanurzam pitę w hummusie: smakowite, zanurzam w podanym musie: to taramosalata [mus z ikry dorsza]… Doskonała!
Na naszym greckim stole na etapie meze
Panagiotis podchodzi do nas z kolejnym talerzem.
– To będzie wam smakowało – oznajmia.
– A co to takiego? – pytam patrząc na małe kotleciki, które wyglądają mi na kotleciki z cukinii.
– Nie, nie – zaprzecza Panagiotis. – To rewithokeftedes, placuczki czy kotleciki, jak tam mówicie, z cieciorki.
Cieciorka! Dość rzadko spotykana w polskiej kuchni jest, odkąd zaczęłam jeździć do Grecji, jednym z moich ulubionych warzyw. Zaczynam jeść lekko zanurzając każdy kawałek placuszka w delikatnym sosie jogurtowo-ogórkowo-czosnkowym: to tzatzyki. Ale rozkosz!
Rewithokeftedes czyli kotleciki z cieciorki.
Na stole widzę talerz z bakłażanowymi roladkami, którym przyglądam się ciekawie.
– To melitzanobourakakia – wyjaśnia Tomek. – Bakłażany, a w środku kilka rodzajów sera: i kozie, i krowie oraz oczywiście przyprawy. Danie rozpływa się w ustach, a ja nie wiem co mam powiedzieć: jestem wprost w siódmym niebie!
Melitzanobourakakia: bakłażany, a w środku kilka rodzajów sera: kozie i krowie oraz przyprawy
Siedzę w takim miejscu, z którego doskonale widać kuchnię: odgrodzona jednak od niej szybą nie doświadczam żadnego dyskomfortu z powodu tej bliskości, a wrażenia wzrokowe nie do zapomnienia. Tomek co kilka minut pojawia się przy palenisku, bo przewrócić na drugą stronę kolejne porcje kotletów z siekanego mięsa wieprzowego (to biftekia), szaszłyków zwanych w Grecji suflaki czy też wrzucić dla ogrzania kolejne pity.
Suflaki i biftekia czyli w kuchennym królestwie Tomka
– Z czego robicie suflaki? – dopytuję, bo zwyczajnie lubię wiedzieć.
– Z wieprzowiny, drobiu oraz haloumi – informuje któryś z panów.
Z haloumi… – brzmi ciekawie i działa na moją wyobraźnię!
Sięgam po menu: przejrzyste, czytelne z dokładnym opisem sposobu podania oraz wyjaśnieniem, co jest co: wszak nie każdy koniecznie musi wiedzieć co to takiego biftekia: te, podobnie jak i suflaki, podawane są z domowymi frytkami, pitą oraz sosem tzatzyki.
Na stole widzę zieloną paprykę.
– Jemista. – mówi krótko Panagiotis. – Jemista to faszerowane papryki, choć można faszerować i inne warzywa oczywiście. Tradycyjne jemista są bezmięsne: tylko ryż z przyprawami, ale można przyrządzić i mięsne – wyjaśnia.
Niespiesznie sięgam po kawałek papryki i z prawie namaszczeniem wkładam go do ust: jemista to jedna z moich ulubionych greckich potraw. Odpowiednio to przyprawione, papryka mięciutka…- tak, takie jemista lubię, takie być powinny.
Jemista: faszerowana papryka
Popijając wino wracam do studiowania menu. Zauważam, że sporo tu potraw mięsnych, ale, jak to w greckiej kuchni, i bezmięsnych. Dotyczy to zarówno przystawek, jak i dań głównych. Wzrok mój przyciąga potrawa zwana briam: to warzywa z pieca (cukinia, bakłażan, ziemniak, cebula, papryka) w sosie pomidorowym. Widzę w menu musakę: z opisu wynika, że to tradycyjna grecka zapiekanka z mięsa mielonego, bakłażana, ziemniaka i sosu beszamelowego. Czy ktokolwiek, będąc choć raz w Grecji, nie zetknął się z musaką? To jedno z podstawowych tamtejszych dań, za którym po powrocie z wakacji tęsknimy.
Kiedy obok naszego stolika pojawia się po raz kolejny Panagiotis doglądający dyskretnie czy niczego nam nie brakuje – pada pytanie skierowane do niego o jego ulubione danie z kuchni greckiej. Jesteśmy ciekawe, ot, po prostu.
– Nie widzicie? – słyszymy w odpowiedzi, a Panagiotis poklepuje się po bardziej wydatnym niż u przeciętnego mężczyzny brzuchu.
Wybuchamy śmiechem: odpowiedź ma sugerować, że Panagiotis zwyczajnie lubi jeść!
Patrzymy na niego: zamyślił się jakoś…
– Trudno tak jedno mi wam wskazać, ale jeśli muszę to chyba będzie to giaourtlou.
Proszę, żeby napisał mi na serwetce to słowo, bo pierwszy raz je słyszę.
– Co to takiego? – dopytuję.
– To kotleciki jagnięco-wołowe podane na picie, z pomidorami i jogurtem.
Wyobraźnia moja podpowiada, że to musi smakować wybornie!
– O, musakę lubię! I bakłażany w każdej postaci … – dodaje.
– A jakich przypraw najczęściej używasz w kuchni? – pada z naszej strony kolejne pytanie.
– Niewyszukanych: oregano i tymianek to podstawa u mnie.
Na stole widzę kolejne dania: to zwyczajnie wyglądający brokuł oraz pieczone główki pieczarek czymś faszerowane. Kawałek brokuła ląduje na moim talerzu… Próbuję… Wygląda zupełnie zwyczajnie a smakuje niezwyczajnie! Wielki sukces jeśli chodzi o smakowitość upatruję w tym, że brokuł jest leciutko twardawy: rozgotowany nie smakowałby tak doskonale. Niewiele do niego dodatków: oliwa, sok z cytryny … Takie nic, a takie coś!
Brokuły: takie nic a takie coś!
– A te pieczarki? Co jest w tych główkach? – zagaduję któregoś z panów.
– To tylko feta i oliwa, a z przypraw oregano i tymianek. Polałem to już po postawieniu na waszym stole niewielką ilością oleju z trufli – wyjaśnia Panagiotis.
W każdym daniu, które próbuję, w każdym słowie, które w swych opowieściach wypowiada i Panagiotis, i Tomek – czuć, jak wiele serca wkładają w to, co robią. Nie ma tu nic wymuszonego: jest olbrzymia pasja i olbrzymie doświadczenie – to widać i czuć. We wszystkim.
Podchodzę do kuchni, bo widzę na palenisku jakieś sakiewki. Robię zdjęcia i wracam do stolika wykazując wielką cierpliwość, choć ciekawość moja z każdą minutą wzrasta. Co to takiego może być? – zastanawiam się. To, co przychodzi mi na myśl to kleftiko, ale…
– Nie, to nie jest kleftiko! – prostuje podchodzący z sakiewkami do naszego stolika Panagiotis.
Okazuje się, że to feta bujourdi.
Feta bujourdi
Kiedy Panagiotis delikatnie i powoli otwiera foliową sakiewkę oraz drugą, wewnętrzną, pergaminową – dobiega do mnie feeria zapachów! Ależ to wyśmienicie pachnie! Zawartość sakiewki znajduje się już na talerzu: pomidory, feta, czosnek, pikantna papryczka, sproszkowana papryka wędzona… Nie wiem czy już sięgnąć do talerza widelcem, czy poczekać odkładając przyjemność zjedzenia jeszcze przez chwilkę… Zapach jednak jest tak kuszący, że moje wahanie trwa ułamek sekundy: muszę, po prostu muszę to zjeść! Feta bujourdi smakuje tak, że nie jestem w stanie wypowiedzieć. Wyobraźnia moja zostaje mocno pobudzona: czuję jakbym chodziła po greckich bezdrożach a suchość pełnego rozmaitych zapachów powietrza otulała mnie w każdym calu odurzając całkowicie. Tak właśnie smak tego doskonałego feta bujourdi mi się kojarzy.
Panagiotis zdejmuje z półki jeden ze słoiczków i otwiera go przy mnie: silny zapach oregano aż uderza! Jest szalenie intensywny i to właśnie to oregano dodawane jest tutaj do potraw.
– Zbierane jest na wysokości powyżej 1500 metrów – mówi. – Pochodzi z gór Parnas – uzupełnia.
Panagiotis opowiadający o przyprawach
Nie wiem, co mam powiedzieć: wszystko tu jest na „tak”, co wydaje się aż niemożliwe.
– Nie mamy może wielkiego wyboru w menu – mówi Tomek, – ale nie chcieliśmy ilością przytłoczyć jakości.
Niewielki wybór? – myślę sobie. Wolne żarty! Toż oglądam to menu od dłuższego już czasu i wcale nie wydaje mi się ubogie: potraw jest naprawdę sporo!
– Czasem przyrządzam coś spoza menu, tak jak dziś melitzanobourakakia. Jak mam chwilę wolną, a poczuję wenę… – ciągnie Tomek.
Wiem, co znaczy wena, i wiem, co znaczy kucharz z pasją działający pod jej wpływem: toż to duet znakomity!
W tawerence Mr Greek Souvlaki kucharzem jest także Marcin z praktyką zdobytą w jednej z warszawskich greckich tawern. Nie mam wątpliwości, że to również kucharz z pasją: toż musi pasować do tego duetu, ale nie dana mi przyjemność poznania go: tego dnia Marcina w tawerence nie ma.
Jedna z wielu smakowitości: ser w cieście fylo polany miodem
Obserwuję poziom parteru, czasem schodzę na dół i czerpię stamtąd atmosferę: widzę, jak Panagiotis, podobnie zresztą jak i Tomek zamieniają co jakiś czas kilka słów z klientami. Klienci zadają pytania, dopytują o to czy owo, a to takie ważne, że każdy z panów, mimo, iż przy kompletnym obłożeniu jest mnóstwo pracy – znajduje chwilkę, by wyjaśnić, powiedzieć, oznajmić, zwyczajnie zainteresować się klientem. I to zainteresowanie widać w tej tawerence: tu nikt nie jest pozostawiony sam sobie. Kameralna atmosfera i pogoda ducha współwłaścicieli to jest to, co tutaj cieszy.
Tomek i jego sałatka grecka czyli choriatiki salata
Nie wymagamy zbyt wiele, choć opowieści i Panagiotisa, i Tomka są tak interesujące, że mogłybyśmy słuchać stale, ale niestety: panowie są w pracy i trzeba to zrozumieć. Dziękujemy losowi, że co jakiś czas choć na chwilkę któryś z nich podejdzie do naszego stolika. Rozmawiamy o kuchni greckiej, o tym, co jest jej podstawą, co lubimy jeść. Tomek wspomina o marouli salata. Pytam w jaki sposób ją przyrządza, bo bardzo lubię marouli salata, często jadam ją w Grecji i wiem, że różnorakie są sposoby jej przyrządzenia.
– U nas przyrządza się ją z rzymskiej sałaty, tej młodziutkiej, dodaje się gruby szczypior, koperek, oliwę i trochę soku z cytryny – mówi Tomek, po czym znika do swoich zajęć.
Taką marouli salatę lubię najbardziej, taka jest dla mnie najsmaczniejsza: nazywam ją „kompletną”, bo to tak, jakby zawierała wszystko, czego oczekuję, a nie zawsze w tawernach greckich taka „kompletna” jest podawana.
Tomek wraca do naszego stolika i stawia na nim talerz pełen zieleniny.
– Marouli salata – mówi krótko.
Marouli salata
Jesteśmy po raz nie wiem już który zaskoczone: musimy uważać z mówieniem, co lubimy, bo za chwilę może się to pojawić na naszym stole, a my wcale tego nie oczekujemy przecież! Owszem, przyszłyśmy tu dla poznania bliżej tego miejsca, dla doświadczenia, czy smakowicie nas tu nakarmią, ale to nie oznacza, że musimy próbować wszystkiego i że wszystko musi nam być dane.
Cieszę zmysły marouli salata: od powrotu w listopadzie do Polski jeszcze jej nie jadłam… Zrobiona z młodej rzymskiej sałaty jest taka delikatna. Proporcje idealnie dobrane, wszystkiego jest akuratnie: pyszna!
– I co z tymi szaszłykami? W tym tymi z haloumi? – pyta nagle Tomek. – Zjecie, prawda? – upewnia się.
Zapamiętał kiedy czas jakiś temu o szaszłykach rozmawialiśmy. Czuję, że chyba muszę odmówić, ale w takich miejscach, podobnie jak w Grecji nie odmawia się przecież… Prosimy o przygotowanie naprawdę małej porcji: niech na talerzu znajdzie się wszystkiego po troszeńku, tak, żebyśmy mogły tylko spróbować.
Keftedakia oraz szaszłyki z haloumi
Podane danie wygląda znakomicie i tak też smakuje, choć nie mogę mieć swojego zdania o wszystkim, co na talerzu podano, bo próbuję tylko haloumi: ser przedkładam nad dania mięsne, ale muszę, koniecznie muszę spróbować jeszcze keftedakia: małej mięsnej kuleczki jagnięco-wołowej z miętą. I jej nie mogę nic złego zarzucić.
Rozmawiam ze znajomymi, czasem wyławiam coś z muzyki, na czym się skupiam i tak myślę, czy do końca wszystko będzie tak doskonałe, czy naprawdę nie znajdę tu żadnych minusów i do niczego się nie przyczepię…
Klienci powoli wychodzą: dochodzi północ. Część jednak nadal siedzi przy stolikach: już po kolacji, ale to pora popijania wina czy piwa (dostrzegam czasem butelki z naklejką: Mythos) – i nie widać, aby miała zamiar już, właśnie teraz wyjść.
– Do której tawerenka jest otwarta? – pytam przechodzącego obok Tomka, kiedy na zegarku objawia mi się północ. Zupełnie straciłam poczucie czasu, ale kto w takim miejscu spoglądałby na zegarek.
– Na drzwiach wisi kartka, że do 22-giej – mówi przystając. – Ale nigdy nie wypraszamy nikogo: cierpliwie czekamy jak klienci sami wyjdą decydując o zakończeniu wieczoru.
Dopytuję jeszcze o możliwość kupienia produktów: jest, jest tu i maleńki sklepik. Oliwa, przyprawy – można to kupić.
– Jeśli ktoś czegoś życzy, a u nas nie ma, możemy sprowadzić z Grecji – dodaje Panagiotis.
Na naszym stole pojawia się deser: gruszka w białym winie z cynamonem oraz ciastko kadaifi z przepysznym kremem śmietanowym.
Cymes, co dużo mówić! Znowu nie mam czego skrytykować.
Deserowo
Wiem, że i Panagiotis, i Tomek muszą być bardzo zmęczeni: myślę, że czas opuścić tawerenkę, ale przecież klienci jeszcze siedzą, więc to i tak niewiele da. A może klienci myślą o nas tak samo?
Zamawiamy taksówki, kiedy pierwsza blisko…
Serdecznie żegnamy obu panów.
– Napiszę o tej waszej tawerence, bo zrobiła na mnie wielkie wrażenie – informuję.
– Napisz, napisz, co tylko chcesz – mówią zgodnie.
Bez względu na konsekwencje nie podpisuję własnym nazwiskiem tego, z czym się nie zgadzam, bo czułabym się źle przede wszystkim w stosunku do siebie samej, ale i w stosunku do Czytelników. Jeśli gdziekolwiek coś mi się nie podoba – mówię o tym szczerze dopuszczając zdania odmienne: każdy ma prawo mieć swoje.
Tawerenka Mr Greek Souvlaki stała się już ważnym dla mnie miejscem na kulinarnej mapie Warszawy i wiem, że będę tu zaglądać tak często, jak to będzie możliwe. Zupełnie niedaleko znajduje się park im. Paderewskiego, zwany potocznie Parkiem Skaryszewskim: jaki to świetny pomysł wracając ze spaceru wstąpić właśnie tutaj na lunch. Jaki to świetny pomysł przyjść tu na kolację, tu, gdzie niewyszukanie, schludnie, przyjemnie i tak bardzo, bardzo smacznie. I prosto do tego czyli tak, jak w tawerence greckiej być powinno.
Mr Greek Souvlaki
Warszawa – Saska Kępa
Ul. Londyńska 16 / róg z ul. Walecznych
Tel. 22 404 76 56
Facebook: MR GREEK SOUVLAKI
Tekst i wszystkie zdjęcia: Beata Kuczborska / betaki.pl
styczeń 2020