Rozmowa z Kariną [Trapezanidou] Skrzeszewską
We wrześniu 2017 roku dała w Warszawie recital śpiewając arie Marii Callas dla uczczenia 40 rocznicy śmierci tej wielkiej artystki. Urodzona w polsko-greckiej rodzinie Karina Skrzeszewska (sopran) przyjechała do Warszawy z Wrocławia, w którym mieszka na stałe. Znalazłyśmy obie trochę czasu, aby porozmawiać o korzeniach Kariny, o Jej pasjach i o marzeniach. Zapraszam do przeczytania rozmowy z Kariną Skrzeszewską.
Karina Skrzeszewska jako Norma [zdjęcie z archiwum Opery Krakowskiej]
Beata Betaki Kuczborska: Urodziłaś się we Wrocławiu w rodzinie polsko-greckiej. We Wrocławiu, jak mnóstwo Twoich rówieśników, chodziłaś do szkoły podstawowej, potem kolejnej i kolejnej… Historia Twojej mamy nie jest tak prosta.
Karina [Trapezanidou] Skrzeszewska: To prawda. Historia mojej mamy, jak i wielu innych Greków, którzy wyemigrowali z Grecji po wojnie domowej, nie jest prosta ani wesoła… Potrzeba wielu godzin, by tę historię opowiedzieć, a wielu lat by ją emocjonalnie objąć, zrozumieć… Mama miała 9 lat, gdy wraz z młodszą siostra Ireną przyjechała pociągiem do Polski. Miało być na chwilę. Została tu do dziś. W tym roku mija 70 lat.
Mieszkała wraz z innymi dziećmi w domu dziecka w Policach. Potem była szkoła podstawowa w Szczecinie, szkoła średnia i studia w Poznaniu. Tato mojej mamy, a mój dziadek Eftimios był partyzantem i zginął podczas wojny. Moja babcia Sofija wraz z najmłodszą córką też musiała emigrować z Grecji, lecz zanim trafiła do Polski, do Bielawy, mieszkała w Jugosławii i Czechosłowacji. Ci ludzie potracili swoje domy, rodziny… To ogromna tragedia, głęboki smutek, rozłąka z najbliższymi, z ojczyzną. Moja mama zobaczyła swoją mamę po raz pierwszy dopiero po 9 latach! Gdy przyjechała do Bielawy wyszedł po nią przystojny mężczyzna z małą dziewczynką: tak mama poznała swego ojczyma i najmłodszą siostrę, Antypi.
Potem koleje życia rzuciły ją do Wrocławia, gdzie poznała mojego tatę i tak pojawiłam się na świecie ja 🙂
Karina Skrzeszewska z mamą [zdjęcie z archiwum artystki zamieszczone przed kilku laty w jednym z tygodników]
Beata Betaki Kuczborska: Pamiętam nasze spotkanie w Warszawie w 2016 roku po Twoim recitalu, który dałaś w ramach Festiwalu Kultury Greków Polskich: przypadkowe spotkanie Twojej mamy z nieżyjącą już dziś Panią Elpiniki Sykala, mamą mojej znajomej – wszystkich nas doprowadziło do łez.
Karina [Trapezanidou] Skrzeszewska: Mama, jak już wcześniej powiedziałam, dzieciństwo spędziła wśród greckich i macedońskich dzieci w domu dziecka w Policach. Nie dziwi mnie, że była z rówieśnikami ogromnie zżyta: przecież te dzieciaki były jedną wielką rodziną. Dzieliły podobny los: obce w Polsce, powolutku adaptujące się do nowej rzeczywistości.
Takie spotkanie po latach koleżanki z lat dzieciństwa przywróciło mnóstwo wspomnień, wyzwoliło wiele emocji. Było to bardzo wzruszające. Wielu Greków powróciło w latach 80-tych do Grecji, ale ci, którzy mieli rodziny mieszane, najczęściej już pozostawali w Polsce. Teraz do nas, kolejnego pokolenia, należy utrzymywanie pamięci o tych zdarzeniach i kultywowanie tradycji obu ojczyzn.
Beata Betaki Kuczborska: Jak wyglądało Twoje dzieciństwo? Było bardziej polskie czy bardziej greckie? Elementy której kultury dominowały w domu? A może dominacji nie było, a oba wątki doskonale się uzupełniały i Cię wzbogacały?
Karina [Trapezanidou] Skrzeszewska: Dzieciństwo miałam bardzo polskie: komunistyczne 😉 Sporo czasu upłynęło zanim zrozumiałam kim jestem. Nasz dom był raczej polskim domem, ale odkąd pamiętam mama udzielała się w Towarzystwie Greków w Polsce: uczyła dzieci języka greckiego. Nie miałam wówczas, jako dziecko, chęci do nauki greckiego, ale chodziłam na zabawy greckie, recytowałam greckie wiersze, śpiewałam piosenki. Mama miała doskonałe podejście do dzieci i zawsze kochała scenę. Nie będąc artystką robiła wszystko, byśmy my, dzieci, rozwijali się artystycznie, byśmy występowali na scenach i czynnie uczestniczyli w życiu naszej mniejszości.
Potem zaczęły się wyjazdy na kolonie do Grecji. To był piękny projekt finansowany przez greckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych dla dzieci emigrantów greckich z całego świata. Mogliśmy pojechać na kolonie do Grecji, potem jako starsze dzieci na objazdowe wycieczki czy kursy tańca. Pamiętam pierwsze kolonie: nie mówiłam po grecku, płakałam i chciałam do mamy… Byłam nieszczęśliwa: miałam 8 lat, pierwszy raz leciałam samolotem i byłam tak daleko zupełnie sama. Taki to był ten pierwszy raz… Każdy następny kończył się histerią, że trzeba już wracać do domu, do Polski. Grecja wtedy to było moje Eldorado: słońce, pyszne jedzenie, morze, muzyka. To wszystko jawiło się tak kolorowo na tle naszej szarej Polski. Grecja była dla mnie rajem! Jestem mamie ogromnie wdzięczna, że o to zadbała: nie miałabym dziś poczucia tak silnej tożsamości, gdyby nie jej starania… Z drugiej strony miałam tatę, który dbał o poczucie polskości, o patriotyzm. Sam będąc partyzantem i działając w Szarych Szeregach bardzo silnie we mnie wszczepił wartości patriotyczne. Jako młodej dziewczynie ciężko mi było te dwa światy połączyć: z jednej strony energia i słońce Grecji, z drugiej duma i waleczność Polski.
Jeśli chodzi o sam dom, to kultywowaliśmy polskie święta, ale mama zawsze przemycała jakieś greckie zwyczaje. Pamiętam, że zawsze na polską Wielkanoc gotowała jaja w skorupach cebuli: nabierały pięknego koloru. A potem przy śniadaniu była „wojna” na jajka. Każdy wybierał sobie jajko i stukaliśmy się nimi wzajemnie: najpierw „dziobem”, a potem „dupką”. Ten, któremu ocalało z jaja najwięcej – wygrywał. To było bardzo emocjonujące!
Tych przemycanych tradycji nie było dużo, a mama bardzo walczyła o swoje miejsce w społeczeństwie polskim. W tamtych czasach na ulicach nie widziało się wielu obcokrajowców, a mama ze swoją urodą od razu rzucała się w oczy. Mówiła pięknie po polsku i chciała się jak najbardziej wpasować w tłum. Nigdy jej to do końca nie udało: do dziś zwraca uwagę swoją nietuzinkową urodą i optymistycznym usposobieniem.
Beata Betaki Kuczborska: Masz nastoletnią córkę: w jakim duchu jest wychowywana? Czy historia babci i jej greckiej rodziny jest jej znana? Czy zna język grecki? Czy to już zbyt daleko, żeby sięgać tak wstecz? A może jest jeszcze na to wszystko po prostu zbyt młoda?
Karina [Trapezanidou] Skrzeszewska: Moja córka ma 13lat. Dostała imię po mojej greckiej babci: Sofija. Od jej urodzenia jeździmy do Grecji na wakacje. Niestety, podobnie jak w moim przypadku, chęci do nauki greckiego jej brak: nawet starania babci w tym temacie przynosiły rezultaty tylko wtedy, kiedy Sofija była znacznie młodsza. Jestem jednak przekonana, że córka sama za moment zapragnie mówić po grecku, a wtedy nic jej nie powstrzyma. Sporo rozumie: gdy ja z mamą rozmawiamy po grecku, Sofija daje nam wyraźnie do zrozumienia, że wie, o czym rozmawiamy. Myślę, że dziś w tym natłoku informacji i nauki ona sama, oczywiście z moją pomocą, musi odnaleźć w sobie tę potrzebę mówienia po grecku.
Z okazji Święta Narodowego Grecji [zdjęcie z archiwum artystki]
Beata Betaki Kuczborska: Ukończyłaś z wynikiem bardzo dobrym Wydział Wokalno-Aktorski (specjalizacja: śpiew operowy) Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego we Wrocławiu i masz za sobą szereg występów na scenach wielu oper i teatrów muzycznych, tak w Polsce jak i za granicą. Wystąpiłaś w roli Donny Anny w „Don Giovannim” Mozarta, zaśpiewałaś między innymi partię Rozalindy w przedstawieniu „Zemsta nietoperza” Johanna Straussa i tytułową partię w spektaklu „Łucja z Lammermooru” Gaetana Donizettiego. Czy gdzieś tam po cichutku marzysz o jakiejś konkretnej scenie, na której staniesz w przyszłości? Kim chciałabyś być stojąc na tej właśnie wymarzonej scenie?
Karina [Trapezanidou] Skrzeszewska: Po raz pierwszy na profesjonalnej scenie stanęłam ponad 10 lat temu. Od tamtej pory zaśpiewałam w ponad 15 krajach i wyśpiewałam ponad 20 ról. Spotkałam mnóstwo wspaniałych osób, otrzymałam wiele nagród, w tym Złotą Maskę, Krzyż Zasłużony dla Kultury, a jeszcze wiele przede mną. Śpiewanie jest moją pracą, daje mi wiele szczęścia, ale i chwile goryczy. Cieszę się, że wychodzę na scenę z radością, że publiczność docenia moje starania. Nie marzę o jakiejś konkretnej scenie. Zdaję sobie sprawę z tego, że, niestety, kariera dziś nie zależy tylko od jakości samego śpiewu, od klasy artysty. Nie zamierzam tracić życia na przepychanki, na walkę, w tym i z wiatrakami. Jak to pięknie ostatnio powiedział mój znajomy dyrygent: staram się oswajać czas.
Beata Betaki Kuczborska: Wiem, że wielką Twoją pasją i wielką miłością jest osoba Marii Callas. Domyślam się, że przeczytałaś na Jej temat wszystko, co jest dla nas dostępne. Skąd ta fascynacja, która jest tak wielka, że masz w swoim repertuarze wiele arii Marii Callas? Nie zaprzeczaj: byłam na Twoim występie w 2016 roku i widziałam w Twych oczach, słyszałam w Twym głosie tę wielką pasję – to się czuje przecież natychmiast.
Karina [Trapezanidou] Skrzeszewska: Maria Callas jest mi bliska z trzech powodów. Po pierwsze: była Greczynką, po drugie: ciężko pracowała na to, kim się stała, a po trzecie: Jej sukces wyrósł na goryczy i smutku. Wszystkie te zjawiska są mi bliskie, wszystko to rozumiem i z tym się identyfikuję. Podziwiam Ją za odwagę, za upór i za prawdę sceniczną. Ona nigdy nie grała na pół gwizdka, a publiczność docenia prawdę i szczere emocje na scenie. Niedawno pojawił się piękny film o niej1. Moja mama obejrzała go pierwsza i tak go krótko zrecenzowała: „Ta osoba, która zrobiła o niej film, musiała ją bardzo kochać”
Karina Skrzeszewska jako Norma w Operze Krakowskiej [zdjęcie z archiwum artystki]
Beata Betaki Kuczborska: W 2017 roku minęło 40 lat od dnia, w którym odeszła od nas Maria Callas. Z tej okazji dałaś w Warszawie wyjątkowy koncert, na którym niestety być nie mogłam. Maria Callas wciąż obecna jest w Twoim życiu, prawda?
Karina [Trapezanidou] Skrzeszewska: Już od pewnego czasu mam w swoim repertuarze wiele ról operowych, które śpiewała Callas, choćby rozsławioną przez nią „Normę” Belliniego. Stworzyłam projekt pt „Callas jakiej nie znacie”, żeby przybliżać słuchaczom jej osobę, odzierać z niepotrzebnych plotek, pokazać dramat i wielkość tej dumnej Greczynki. Była to śpiewaczka, dla której posłannictwo artystyczne grało rolę nadrzędną. Była wielką artystką i niezwykle samotną osobą. Ten talent i dramat połączone razem dawały tak magnetyczny efekt. Warto poświęcić czas i zagłębić się w życie tej tragicznej postaci, niczym heroiny z mitologii antycznej…
Beata Betaki Kuczborska: Czynnie i intensywnie działasz we Wrocławskim Towarzystwie Greków w Polsce „Odysseas”, jesteś inicjatorką i realizatorką wielu przedsięwzięć artystycznych przybliżających nam kulturę i sztukę Grecji, doskonale tańczysz, w tym dla mnie bardzo trudne tańce pontyjskie. W ramach różnych przedsięwzięć występujesz nie tylko w repertuarze operowym, ale śpiewasz również utwory tak znamienitych greckich kompozytorów jak Manos Chadzidakis czy Mikis Theodorakis. Kiedy tylko przyjeżdżam do Wrocławia ducha Twego czuję w powietrzu już na dworcu kolejowym. Kobieta – orkiestra, rzeknę! Kiedy znajdujesz na to wszystko czas?
Karina [Trapezanidou] Skrzeszewska: Nie wiem: „niestety” czy „stety”, ale od jakiegoś czasu moja praca zawodowa nabrała tempa i nie mam zupełnie czasu! Ubolewam nad tym i robię co mogę, by mieć tego czasu więcej, ale efekty póki co są mizerne. Czuję, że zaniedbuję się w pewnych tematach. Plany mam, wsparcie przyjaciół też, tylko czas mógłby się rozmnożyć… Nie chcę tu mówić zbyt wiele o przyszłości, szykujemy z Odyseasem Kostantinopoulosem i Michałem Hrisoulidisem pewien projekt. Jeśli się uda, to będzie wielka rzecz… A na razie szukam tego czasu 🙂
Traviata w Operze na Zamku w Szczecinie [zdjęcie z archiwum artystki]
Beata Betaki Kuczborska: Czemu miałoby się coś nie udać? W takim znakomitym gronie??? Już nie mogę się doczekać i mocno Was duchowo wspieram!
A na koniec naszej rozmowy zostawiłam sobie pytanie o wakacje: piękny temat! Jeśli wyjeżdżasz na wakacje to dokąd najchętniej? Zmierzam oczywiście do jednego: czy do Grecji i tylko tam? Czy też szanując oczywiście swoją dwukulturowość nie zamykasz się tylko na Grecję a poznajesz inne kraje? A jeśli Grecja to wakacyjnie czy też tak jak u siebie, w swoim drugim kraju – jak to czujesz i jak to odbierasz? Czym dla Ciebie jest Grecja dziś?
Karina [Trapezanidou] Skrzeszewska: Tak się złożyło, że mój mąż zakochał się w Grecji. Uff… 🙂 Dzięki mnie był tam pierwszy raz w życiu ponad 10 lat temu i tak co roku jeździmy do Grecji. Jeździmy tam nie tylko dlatego żeby się wygrzać w promieniach greckiego słońca, ale przede wszystkim z uwagi na moją tęsknotę. Nie mam na tyle czasu, żeby pojechać tam i jeszcze gdzieś, choć w zeszłym roku udało nam się wyskoczyć jeszcze do Hiszpanii. Kochamy Grecję: tam czuję się częściowo jak u siebie. Uwielbiam tańczyć, więc nie omijam żadnego panigiri2. W zeszłym roku i moja córka ze mną tańczyła. Jeździmy zazwyczaj co roku i w różne miejsca: staram się pokazać moim najbliższym, że Grecja jest bardzo różnorodna, kolorowa i ciekawa. Często robimy plany dalekich podróży: fascynuje mnie wschód. Chciałabym zobaczyć Indie, bardzo bym chciała! To taka konieczność 🙂 Jak tylko znajdę czas – jedziemy… Takie marzenie 🙂
Beata Betaki Kuczborska: Serdecznie dziękuję za rozmowę i życzę spełnienia się indyjskiego marzenia 🙂
Karina Skrzeszewska z mamą – fot. Dariusz Pawelec [zdjęcie z archiwum artystki]
1- film “Maria Callas” (“Maria by Callas”), reż. TomVolf (Francja 2017)
2- panigiri – z greckiego: lokalny odpust, najczęściej z tańcami