1999: Rodos, Simi

lipiec 1999: Rodos, Simi

Jelonki w porcie Mandraki

Dwa lipcowe tygodnie spędzone z moim synem na prześlicznej wyspie Rodos. Pojechaliśmy z oferty Last Minute. Na nic więcej nie było nas stać a i tak cieszyliśmy się jak dzieci. Serce moje skakało z radości: oto znowu lecę do mojego raju. Mieszkaliśmy w niewielkim hoteliku Rhodian Sun pomiędzy Paradisi a Theologos, a wszyscy Grecy w hotelu, począwszy od właścicieli, poprzez barmana aż do ogrodnika uwielbiali nas od pierwszego dnia. To z nimi i ich znajomymi poznawaliśmy wyspę Rodos, siostra właściciela zawiozła nas do uroczego Lindos z pięknym Akropolem, a potem na wspaniały prawdziwie grecki obiad do miasta Rodos, do domu swojej matki, mocno starszej kobiety całej w czerni, choć był upał. Ta wspaniała kobieta na moje pytanie (po grecku oczywiście) czy zna Polskę odpowiedziała, że nigdy o takim kraju nie słyszała. Zachwycona była natomiast kiedy potrafiłam wymienić nazwy wszystkich potraw, które postawiła na stole. Mnóstwo takich właśnie ludzi spotykam na swoich drogach w moim raju i to jest również cudowne.

Akropol w Lindos

Ze znajomym barmana, który to barman do dziś jak twierdzi mój syn – jest jego największym przyjacielem, popłynęliśmy na przepiękną malutką, położoną w sąsiedztwie wysepkę Simi (przeszkadzał mi tam trochę tłum ludzi, o których się obijać musiałam, no ale lipiec to pełen sezon a i wysepka popularna w rozumieniu wycieczek z Rodos), zwiedziliśmy antyczne Kameiros i Dolinę Motyli w Petaloudes. To niesamowite miejsce – moja wyobraźnia spowodowała, że czułam się jakbym się przeniosła do miejsc z bajki o Jasiu i Małgosi, a to z powodu wyglądu starych drzew (poskręcane konary, wychodzące z ziemi korzenie), magiczne (w mojej wyobraźni magiczne) przejścia drewnianymi mostkami nad strumykami i małymi „wąwozami”, czasami wydzieliśmy umykającą kozicę, a czasami obracający się okrąg z motyli (a może to były ćmy?).
Plącząc się po mieście Rodos zachwycaliśmy się Starówką, zamkiem, wiatrakami i nawet jelonkami na kolumnach przy wejściu do portu Mandraki. To niesamowite, bardzo trudne do opisania uczucie: znać takie miejsca od lat z wielu książek, przewodników, opowiadań Greków, oglądać mnóstwo fotografii przez tak wiele lat i nagle być. Tak trudno jest mi zawsze w to uwierzyć – w to, że znowu jestem w moim raju.

Poławiacz gąbek i jego gąbki na Simi

Synowie właścicieli hotelu Rhodian Sun i barman uczyli nas wieczorami i nocami tańczyć, ale mizerne efekty w swych naukach osiągali mimo starań (do dziś niestety nie umiem tańczyć po grecku), barman zapoznawał mojego syna ze sztuką układania komboloi (też z mizernymi efektami) i nauczył nas grać w tavli (to Mu się udało – czasami i dziś gramy w domu w tę grę). To bardzo popularna w Grecji gra.
Pełni wrażeń i smutni wewnętrznie wróciliśmy do kraju, ale ja i tak wiedziałam, że muszę tu jeszcze wrócić. Po prostu muszę. Napisałam wspomnienia – zawsze piszę. Pamięć co do szczegółów bywa zawodna, a jak pragnę pamiętać o każdej chwili spędzonej w moim raju.

Galeria