2023: Kreta (Rethymno), Ateny
październik/listopad
Tegoroczne posezonowe wakacje miały być bardzo proste i niewymagające żadnych trudniejszych działań: byłam zmęczona po sezonie, przybita zmianą miejsca zamieszkania w kolejnym sezonie i zwyczajnie nie chciało mi się szukać promów, mieszkań i myśleć, gdzie chcę wakacje spędzić.
Postanowiłam urządzić je sobie bardziej towarzysko i w miejscach, które lubię, a dotarcie do których nie wymaga starań.
Wakacje w Rethymno: być turystką w swoim mieście
Jeszcze przez tydzień po sezonie zostałam w Malii* ciesząc się codziennością i obcowaniem z bliskimi oraz żegnając ich najserdeczniej jak umiałam. Świętowałam jeszcze z okazji imienin Agios Dimitrios, patrona małego kościółka na platija w Starej Malii, nie zapominając oczywiście o pożegnaniu bliskich w Limenas Chersonissos, w tym w szczególności kiriosa Giannisa i Jego kafenijo, o którym można poczytać tutaj.
W jednej z uliczek Starego Miasta w Rethymno
Na kolejny tydzień pojechałam do Rethymno, po czym nocnym promem odpłynęłam z Heraklionu do Aten, gdzie zostałam również przez tydzień.
Przez cały czas moich wakacji sprzyjała mi pogoda jak nigdy dotąd. Nawet miejscowi i na Krecie, i w Atenach byli nią zaskoczeni. Ja mówiłam, że październik w połączeniu z listopadem oddaje to, co zabrał nam maj: tegoroczny maj był przecież wyjątkowo brzydki, a Pani Wiosna – kapryśna.
W cudownym gaju oliwnym gdzieś na południu Krety
W Rethymno zamieszkałam w starym domu z czasów weneckich. Od jakiegoś czasu mieszkanie w takich domach sprawia mi przyjemność. W tym roku nie doświadczyłam zimna: w tych mieszkaniach jest cudownie, kiedy jest ciepło. W przypadku deszczu i załamania pogody – jest jednak nieprzyjemnie, czego doświadczyłam w roku poprzednim. W tym roku słońce mi świeciło cały czas, a temperatury oscylowały w okolicach 27-28 stopni. Dla turystów było to zupełne lato.
W jednej z licznych kafeterii na Starym Mieście w Rethymno
Na plaże pełne turystów nie chadzałam, ale wiele spacerowałam po Starym Mieście w Rethymno, czym ogromnie się cieszyłam. Lubię, naprawdę lubię te wąskie uliczki i spacerowanie nimi wciąż sprawia mi wielką przyjemność. Tu usiadłam, wypiłam kawę, tam spotkałam się ze znajomą/znajomym, pospacerowałam znowu, tu siadłam, by wypić kawę czy coś zjeść… I tak naprawdę w ten sposób spędzałam swoje wakacje w Rethymno.
Spacerując wąskimi uliczkami mojego Rethymno
Dużo radości wnosiła w moje życie kirija D., którą odwiedzam od kilku lat kiedy tylko mogę: Ona twierdzi, że to ja jestem radością jej życia. Odwiedzam ją sama, ot tak wstępuję na kilka minut, na coś słodkiego (bo kirija D. zawsze ma jakieś łakocie dla mnie, choć, biedna, słodkości jeść nie może), ale i często w gronie moich znajomych z Rethymno. Kiedy już pozamykają sklepy, urządzamy w mieszkaniu kirii D. prawdziwą ucztę przynosząc różności z tawern. Kirija D. jeszcze do niedawna wychodziła z nami, ale teraz ma już problemy z chodzeniem, stąd tak sobie radzimy ucztując i biesiadując w Jej cudownym mieszkaniu na Starym Mieście.
W tym roku po raz pierwszy obejrzałam całe mieszkanie kirii D.: Ona korzysta tylko z parteru czyli z jednego poziomu: z uwagi na schody. Mieszkanie pnie się jeszcze na trzy tak naprawdę kondygnacje. Muszę powiedzieć, że te mieszkania w starych weneckich domach są bardzo, ale to bardzo niefunkcjonalne: metrów mają bardzo dużo, ale wiele przestrzeni to schody oraz przestrzenie otwarte i nie ma ich jak wykorzystać na sypialnie. Przy większej rodzinie może być problem. Schodów tu dużo, załomów, łuków, małych tuneli, pomieszczeń bez okien – wygląda to przepięknie i bardzo tajemniczo. Czuć tu ducha przeszłości, ale żyć tutaj jest trudno. Z mieszkania można wyjść aż na dach, skąd ładny widok oczywiście, a samo mieszkanie jest wąskie i długie. I tak na każdej kondygnacji. Przypomina tramwaj, na każdym poziomie tramwaj. Oglądałam kilka lat temu rysunki, namalowane przez kuzynkę kirii D., plastyczkę, pokazujące mieszkanie i cały dom taki, jaki był kilkadziesiąt lat temu: z ładnymi balkonami, o których już dawno świat zapomniał. Uwielbiam te mieszkania oglądać! W każdym, jak to w greckim domu, mnóstwo fotografii rodzinnych i jeszcze więcej fotografii rodzinnych: cała masa fotografii! Podobnie jak kiedyś kirija W., tak i kirija D. pozwoliła mi wszystko obfotografować. Obiecałam oczywiście, że te zdjęcia zostawię wyłącznie dla siebie: to są prywatne mieszkania przecież.
Spacerując wąskimi uliczkami mojego Rethymno
W Rethymno w czasie tych wakacji miałam wszystko: dużo wolnego czasu na niespieszne przesiadywanie w kafeteriach, co pasjami uwielbiam, miałam piękną pogodę, miałam sporo znajomych, bo mam ich przecież tutaj w Rethymno, niemało, miałam wreszcie swoje ukochane laiki, gdzie mogłam kupować granaty i szarony (kaki), a to pora ich dojrzewania, stąd mają smak wyjątkowy. Podobnie zresztą czyniłam później w Atenach: wiem, że najeść się na zapas nie można, ale wiem, że w Polsce i granaty, i szarony (kaki) są drogie w porównaniu do tutejszych i mają nieco inny smak, więc ile mogłam – zajadałam.
Z zadowoleniem stwierdziłam, że wszystkich moich znajomych zastaję w dobrym zdrowiu, za wyjątkiem dwóch osób, ale cóż… W starszym wieku to się zdarza. Jestem jednak dobrej myśli!
Cudowne wieczory w moim Rethymno: jeszcze trochę turystów, ale już bez tłumów
W czasie sezonu bywałam w Rethymno i na bieżąco spotykałam się ze znajomymi, ale były to spotkania bardzo szybkie i krótkie, czego nie lubię, choć lepsze takie niż żadne. Teraz dopiero miałam czas na wspólne picie kawy, na lunche, spacery i kolacyjne biesiadowanie, a to takie ważne przecież.
W Rethymno odwiedziłam, jak co roku, Muzeum Historyczne i Folkloru: od lat uwielbiam tu szczególnie jedną salę, która pokazuje Rethymno jak z czasów młodości Pantelisa Prevelakisa.
Kiedy mieszkałam w Rethymno (w sezonach 2018 – 2019) muzeum to dla tej sali odwiedzałam kilka razy w ciągu sezonu: jestem tym miejscem naprawdę zachwycona. Siadam na krzesełku i tak siedzę przyglądając się odwiedzającym, którzy tylko zaglądają tu i za chwilę wychodzą. Przedziwne dla mnie: takie niezwykłe miejsce i tyle za tymi szklanym szybami wspaniałości! No cóż… Pewnie i nie wszyscy czytali „Kronikę pewnego miasta”, pewnie niektórzy w ogóle o tej magicznej książce nie słyszeli.
W Muzeum Historycznym i Folkloru w Rethymno
O sali w Muzeum Folkloru, będącej uliczką w Rethymno czasów Pantelisa Prevelakisa – można przeczytać tutaj pocztówkę.
Wielkim moim szczęściem było, że po raz pierwszy mogłam uczestniczyć w Święcie kasztana odbywającym się corocznie w wiosce Elos [gr.: Έλος] w pobliżu znanej i popularnej plaży Elafonissi (Lafonissi, jak mówią miejscowi). Wioskę Elos znam zupełnie nieźle i bardzo ją lubię: to piękna wioska, szczególnie w porze jesiennej, bo wiele tam przebarwiających się drzew, w tym i kasztanowych oczywiście, ale Święto kasztana co roku mi uciekało: albo mnie już nie było na Krecie, albo nie miałam z kim pojechać… Zawsze coś!
W wiosce Elos
W tym roku udało się pojechać z całkiem sporym gronem znajomych i ich znajomych: nasz stół w Elos przygotowany został na kilkanaście osób! Tak się świętuje w Grecji, tak się świętuje na Krecie! Takich stołów było bardzo dużo, a ludzi nie brakowało: to popularne w zachodniej Krecie, głównie w rejonie Chanii, święto.
Stosy mięsiwa pieczono w szczególny, typowy dla Krety, sposób zwany antykristo [gr.: αντικριστό]: to szczególna metoda będąca, podobnie jak i raki, wizytówką Krety.
Pieczenie mięsa w czasie Święta kasztana w Elos
Przygotowaniu mięsa służy ognisko, wokół którego znajduje się metalowa konstrukcja z hakami, na których wiesza się płaty mięsa, z których tłuszcz nie kapie na ogień. Wygląda to dość niecodziennie i jest popularne na całej Krecie. Mówi się, że ten sposób przyrządzania mięsa został wymyślony przez pasterzy, którzy nie mając żadnych udogodnień musieli sobie jakoś w życiu radzić. Tak upieczone mięso smakuje wybornie, ale to podawane w czasie świętowania przyrządzane było na wiele sposobów: ja zachwycona byłam mięciutką jagnięciną w sosie cytrynowym. To zresztą jedno z moich ulubionych mięsnych greckich dań. Wino lało się oczywiście strumieniami, a raki, jak to na Krecie, nie brakowało.
Muzycy na Święcie kasztana w Elos
Biesiadowaniu towarzyszyła muzyka: najpierw pokazy tańców, a potem, jak zwykle bywa, tańce dla wszystkich a chętnych było wielu.
Część muzyczna Święta kasztana
Ja za zgodą towarzystwa, z którym bawiłam, pospacerowałam po wiosce Elos, która, jak wspomniałam, w jesiennej odsłonie bardzo mi się podoba. Po sezonie spędzonym tak naprawdę nad morzem – zawsze spragniona jestem obrazów jesiennych, a wioska Elos w takiej szacie mi się prezentowała. Podobnie zresztą jak i rok temu.
I prezentowała się cudownie!
Spacerowałam pomiędzy świętującymi, przyglądałam się drzewom, bawiłam kasztanami…
Niczym dziecko zachwycałam się nawet kolczastymi łupinami! Robiłam zdjęcia przebarwiających się liści i potężnemu, uznanemu za zabytek, akweduktowi.
Akwedukt w wiosce Elos
Elos to nieduża wioska znajdująca się przy drodze prowadzącej wzdłuż wąwozu Topolia na plażę Elafonissi, niedaleko od miasta Chania: to odległość [niecałe] 60 km.
Pocztówkę z wioski Elos można przeczytać tutaj.
W słoneczny jesienny dzień w wiosce Elos jest niezwykle pięknie: kasztany na drzewach i mnóstwo leżących na ziemi liści – to pokazuje, że i jesień może się podobać.
Festiwal (święto) kasztana odbywa się w wiosce od lat 60-tych: zawsze pod koniec października. Ważnym produktem wioski są kasztany, a tutejsza nalewka kasztanowa smakuje wyśmienicie. Nieźle tu karmią: ja zachwycona jestem tawerną „Kastanofolia”, nie tylko z uwagi na tegoroczne świętowanie.
W czasie Święta kasztana w Elos
Dla naszej grupy zakończenie świętowania miało miejsce na plaży Elafonissi, która o tej porze roku jawi się przecudownie i tak, że chciałoby się ją zawsze taką spokojną widzieć. Z uwagi na doskonałą pogodę jeszcze pod wieczór widziałam kilkoro plażujących: w ciągu dnia musiało być ich sporo.
Plaża Elafonissi końcem października: po zachodzie słońca
Od ubiegłego roku, kiedy to zawitałam końcem października na tę plażę – wiele się zmieniło. Już nie można podjechać do plaży: znacznie wyżej urządzono parking. Nie ma wyjątków: i auta osobowe, i autokary nie mogą zjechać niżej. Z tego co mi mówili znajomi wynika, że jedynie niepełnosprawni mogą korzystać w sezonie z małego busa, który zwiezie ich na sam dół. Poza tym ograniczono liczbę leżaków i parasoli: jest ich teraz niewiele w porównaniu do lat minionych, a już na pewno w porównaniu do liczby turystów przybywających tu codziennie. Już w latach poprzednich brakowało w sezonie leżaków i parasoli.
Co teraz tu się będzie działo?
Na plaży Elafonissi: cudownej o tej porze roku
Wszystko to ma służyć lepszej ochronie tego miejsca, które, tak jak mu podobne typu laguna Balos czy wysepka Chrissi, jest wręcz zadeptywane przez tłumy turystów. Może dzięki takim działaniom tak piękne, zjawiskowe wręcz miejsca, będą służyły jeszcze dalszym pokoleniom?
Droga na plażę Elafonissi: tu w pobliżu wioski Elos
W Rethymno po raz kolejny zastał mnie Dzień OCHI (OXI/ gr.: 'Οχι). To jedno z dwóch najważniejszych narodowych świąt w Grecji (tym drugim jest Dzień Niepodległości obchodzony 25 marca).
O Dniu OCHI (OXI/ gr.: 'Οχι), przypadającym 28 października, można poczytać tutaj.
Uzbrojona w grecką flagę oczywiście wybrałam się na uroczystą paradę, na którą przybyły tłumy: i Kreteńczyków, i turystów.
W drodze na paradę
Nawet nie wiedziałam, że w Rethymno znajduje się aż 16 szkół podstawowych: wszystkie prezentowały się w paradzie, podobnie jak i młodzież z wyższych szkół i uczelni, a oprócz tego wojsko i policja oraz przedstawiciele różnych zawodów. Największy entuzjazm wzbudzało przejście Kreteńczyków poubieranych w tradycyjne, malownicze stroje, a najsilniejszych wzruszeń dostarczyło przejście niepełnosprawnej młodzieży. Niejedna dłoń ocierała łzy z policzków, moja też.
W czasie parady w Rethymno
Czas przeznaczony na wakacje w Rethymno minął bardzo szybko i nawet żałowałam, że nie zaplanowałam być tu dłużej, ale Ateny też przecież lubię, i do Warszawy już chciałam jechać … – jakoś ten czas musiałam podzielić.
W jednej z uliczek Starego Miasta w Rethymno
Bez żadnych problemów dotarłam autobusem KTEL do Heraklionu, gdzie dworzec autobusowy znajduje się blisko portu. Moja walizka nie była już tak ciężka: wszak sporo rzeczy zawsze zostawiam u znajomej w Rethymno. Podobnie jak rok temu i wcześniej – do Pireusu płynęłam wielkim promem linii MINOAN. Bardzo lubię te promy, a w czasie nocnego dziewięciogodzinnego rejsu śpię znakomicie. W tym roku miałam łóżko w kabinie: kosztowało jedynie 20 euro więcej niż sam bilet na pokład. Podróżowałam niemal luksusowo i w Pireusie, korzystając z kabinowej łazienki, stawiłam się wypoczęta i odświeżona po prysznicu.
Na pokładzie promu
W tym roku, po raz pierwszy od kilku lat, nie zatrzymałam się w moim ulubionym mieszkanku w ateńskiej nadmorskiej dzielnicy Paleo Faliro: było zajęte. Miałam wynajęte przyzwoite duże, bo dwupokojowe mieszkanie w dzielnicy Neapoli. To prawie samo centrum, z którego już trochę wyrosłam, jeśli chodzi o Ateny, ale skoro wyboru nie miałam – cieszyłam się tym miejscem na tyle, że w końcu uznałam, że ta lokalizacja nie jest wcale taka zła. Mogłam z samego centrum wracać późnym wieczorem, bo blisko, a rano czasami chodziłam pieszo do Syntagmy. Przechodziłam przez sąsiednią dzielnicę Eksarchia, którą bardzo lubię i korzystałam tam z niewielkich barków i kafeterii, w których piłam pyszną kawę oraz jadałam smakowite śniadania czy lunche – zależy, o której godzinie przechodziłam.
Spacerując po Eksarchii
O dzielnicy Eksarchia można poczytać tutaj.
Spojrzenie na ateńskie dachy z Eksarchii
Tak, po raz kolejny stwierdziłam, że Eksarchia to jednak bardzo klimatyczna dzielnica, choć dla początkującego przybysza może wydać się dość szokująca, w tym nawet zdewastowana, a na pewno bardzo zaniedbana.
W niewielkich barkach na terenie Eksarchii można zjeść smakowite śniadania
W Atenach czas spędzałam ze znajomymi spacerując tu i tam, wspólnie popijając kawę czy biesiadując. W ciągu dnia chadzałam zapyziałymi uliczkami Starych Aten, bo zwyczajnie lubię. Zaglądałam do kafenijo, w którym przyrządzają smakowitą kawę eliniko w rozgrzanym piasku,
chłonęłam atmosferę hali Agora, która jest w Atenach miejscem szczególnym. Przychodzę tu od ponad 30 lat i wciąż mi się tu podoba. To bardzo greckie miejsce i cieszę się, że mimo zmian, mimo upływu czasu, hala Agora nadal jest tą samą halą Agora jak przed laty.
O hali Agora można poczytać tutaj.
Na terenie hali Agora (sektor rybny)
Oczywiście, że będąc w Atenach chadzałam na laiki. Te uliczne bazary mają w sobie tak wiele uroku, że nie sposób ich nie odwiedzać. Chadzam na nie bardziej dla atmosfery aniżeli po zakupy, ale oczywiście coś tam kupuję: głównie sery oraz o tej porze roku granaty i szarony. Odkryłam, że sobotnie laiki w dzielnicy Eksarchia, na które trafiłam zupełnie przypadkowo, są cudowne, duże i pełne kolorytu. Miejsce obowiązkowo do zapamiętania!!!
Sok z przepysznych o tej porze roku granatów wyciskany na laiki
Spacerując po Eksarchii chciałam wejść na wzgórze Strefi, bo prawdę powiedziawszy na samej górze nigdy nie byłam, ale wycofałam się w pewnym momencie: byłam sama, widziałam obok policjantów, podobnie jak i przy laiki, stąd wywnioskowałam, że tak do końca samotnie nie warto chyba tam iść mimo białego, choć pochmurnego dnia. Doszłam tylko do pewnego miejsca, a gdy zobaczyłam tu niekompletnie ubranych dwóch mężczyzn – utwierdziłam się w przekonaniu, że lepiej będzie wracać na dół.
Że też zawsze w tych Atenach musi mnie coś zaskoczyć!
Spacerując uliczkami dzielnicy Eksarchia
Bez żadnych natomiast obaw wędrowałam ulicami ulubionych dzielnic typu Psirri czy Monastiraki rejestrując zmiany. Wszędzie było mnóstwo ludzi, szczególnie pod wieczór w tak popularnych miejscach jak właśnie Psirri.
Bardzo lubię tę dzielnicę: jest taka modna od kilku czy nawet kilkunastu już lat. Pełna knajpek, barów, kafeterii i tawern przyciąga prawdziwe tłumy. Można tu znaleźć knajpki z kuchnią wielu narodów, posłuchać mniej bądź bardziej ciekawej muzyki i to niekoniecznie greckiej, a na murach, czasem zdewastowanych budynków powypatrywać, podobnie jak na Eksarchii, ładnych rysunków. Bohomazów też tu jednak sporo.
Spacerując po Starych Atenach
Wybrałam się i na Anafiotikę**: to mój ukochany ateński teren i kiedykolwiek jestem w Atenach muszę się tam znaleźć.
O Anafiotice można poczytać tutaj.
Krążąc po Anafiotice
Ta wspaniała kolonia mocno ponadstuletnich domków przyciąga rzesze turystów. Kiedyś, kiedy zaczęłam przychodzić na Anafiotikę czyli w 1989 roku – byłam tutaj sama, dziś, żeby zobaczyć urok tego miejsca, trzeba przyjść wcześnie rano, bo nawet w listopadzie po godzinie 10-tej już nie jest się tu samym. Łatwo sobie wyobrazić, co dzieje się tutaj w sezonie. Przychodzi tu tak wiele osób, że pojawiły się kartki z prośbą o zachowanie ciszy i spokoju oraz uszanowanie faktu, że tu jednak mieszkają ludzie. Podobne kartki zauważyłam w tym roku w Oii na Santorini: mieszkanie w takich popularnych miejscach musi być bardzo uciążliwe.
Krążąc po Anafiotice
Ciszy szukałam na Pierwszym Cmentarzu. Lubię to miejsce i kiedy zdarzyła się niedziela, gdzie do centrum przybyły tłumy z uwagi na wiele wydarzeń, w tym wspaniałe i bogate w ofertę Święto miodu na Zappieo, ale i wolny wstęp do stanowisk archeologicznych i muzeów – zwyczajnie uciekłam na cmentarz: po sezonie potrzebuję odpoczynku od tłumów i hałasu.
Na Pierwszym Cmentarzu w Atenach
Lubię to miejsce: pełne ciszy, zadumy, moich refleksji nad przemijaniem… Spacerowałam niespiesznie, zatrzymywałam się często, robiłam kolejne zdjęcia poszerzając i aktualizując swoje archiwum. Złożyłam białe róże na grobach Meliny Merkouri, Dimitrisa Mitropanosa i rodzinnym znajomych – to taka moja tradycja. I po raz pierwszy stanęłam przy grobie Tolisa Voskopoulosa (gr.: Τόλης Βοσκόπουλος). Ten bardzo popularny i lubiany artysta: aktor i piosenkarz, legenda współczesnej muzyki greckiej, zmarł niedawno: w 2021 roku.
Przy grobie Tolisa Voskopoulosa
Korzystając z pięknej pogody pojechałam na ateńskie plaże: chciałam zobaczyć, jak tam wygląda tegoroczny listopad. Oniemiałam! Na plaży przy przystanku tramwajowym EDEM opalało się wiele osób, również wiele pływało, w tym małe dzieci. Podobnie wyglądała mniejsza, ale chyba bardziej urokliwa plaża Kalamaki: tu można było odebrać wrażenie tłumów, a działo się to w zwykły roboczy dzień. Obie plaże bardzo lubię, stąd chętnie się tam wybrałam: także i dla wypicia kawy z tak zwanym widokiem.
Ateńskie plaże listopadową porą: wyjątkowo ciepła jesień!
W Atenach miałam chęć czuć się zupełnie swobodnie, pójść, dokąd w danym dniu będę miała ochotę, siedzieć z kafeteriach tyle czasu, ile będę chciała, porobić niespiesznie zakupy w tym, jak każdego roku, kupić sobie jakieś jesienno-zimowe ubrania, a może i buty. Zazwyczaj kupuję sobie coś na zakończenie sezonu na ateńskiej ulicy Ermou – najbardziej handlowej z tych handlowych.
O ulicy Ermou można poczytać tutaj.
Planów zatem na Ateny nie miałam, ale wiedziałam, że chcę jedno miejsce odwiedzić koniecznie: jeszcze na Krecie postanowiłam, że nie wyjadę z Aten, póki nie zwiedzę Muzeum Marii Callas.
W muzeum Marii Callas
Muzeum otwarto raptem dwa tygodnie wcześniej i to było moim wielkim szczęściem! Tak długo czekałam na ten dzień, kiedy to muzeum powstanie, a o planach czytałam już kilka lat temu. I nareszcie stało się!
Wspaniale urządzono to muzeum: myślę, że diva może być w pełni szczęśliwa i bardzo zadowolona, choć zdarzają się głosy krytyczne: niektórzy podnoszą, że tak wielka artystka zasługuje na muzeum znacznie większe.
O Muzeum Marii Callas można poczytać tutaj.
W muzeum Marii Callas
Do ostatniego dnia moich wakacji w Atenach pogoda była iście letnia. Zasadniczo nigdy nie narzekałam na pogodę w czasie moich listopadowych wakacji w stolicy Grecji, ale w tym roku lato wyraźnie nie chciało opuścić tego kraju. I na Krecie temperatury dochodziły do 30 stopni w cieniu, nawet miejscowi spędzali czas na plażach, zwłaszcza, że sezon turystyczny już się przecież skończył i wszyscy mieli nareszcie czas na plażę. Oczywiście, że turyści na Krecie, podobnie jak i w Atenach, jeszcze byli, ale to już nie tłumy przecież. Cieszyli się wspaniałą pogodą, choć grecka ziemia rozpaczliwie prosiła o wodę. Niestety…
Tegoroczny maj był wyjątkowo brzydki: deszczowy i zimny (tak na Krecie), październik i listopad w całej Grecji nadzwyczajnie ciepłe i zupełnie bez deszczu.
Wciąż powtarzałam, że jesienne miesiące oddały tam to, co zabrał maj: ciepło, pogodne i słoneczne dni. Krótsze, to prawda, ale za to cudownie ciepłe.
Na terenie uwielbianych przeze mnie Starych Aten nie brakuje sklepików ze starociami oraz malutkich lokalików, często poukrywanych, gdzie doskonale karmią
Wyjeżdżając na podateńskie lotnisko zapakowałam do walizki, oprócz słoików z ukochanym miodem kasztanowym kupionym na Zappieo w ramach Święta miodu – sporo słońca i ciepła. Po ładnej jesieni zrobiło się w Polsce bardzo zimno. Wszyscy pragnęli już słońca. Zabrałam je z Aten: po moim wyjeździe pogoda w stolicy Grecji się popsuła.
Kiedy czekałam na mój samolot i patrzyłam na płytę lotniska, po raz kolejny dumałam o tym, jak bardzo zmieniło się moje życie. Kiedyś, przez całe lata, te chwile oczekiwania na samolot były dla mnie przeraźliwie smutne, żeby nie rzec: bolesne. Oto wkrótce miałam opuścić grecką ziemię.
Dziś cieszyłam się, że wkrótce stanę na polskiej ziemi, że przywitam moją Warszawę, bliskich, znajomych, swoje zakątki i swój ciepły dom z ukochaną biblioteką, którego w okresie jesienno-zimowym bardzo potrzebuję.
Na lotnisku nie było słońca, pojawiły się chmury, a kiedy samolot wznosił się nad Atenami zobaczyłam na szybie krople deszczu… Niemożliwe – pomyślałam.
Już niech ta Grecja nie płacze tak za mną: przecież byłam tu wiele miesięcy i pewnie niedługo znowu wrócę.
Patrzyłam na oddalające się Ateny, na Schinias, gdzie kiedyś spędzałam tyle czasu, patrzyłam i na zachodzące słońce, kiedy samolot przebił się przez warstwę chmur…
Patrzyłam i marzyłam o swoim warszawskim fotelu.
Do zobaczenia Grecjo moja: teraz czas na polską część mojego życia – tak mówiłam machając w kierunku okienka.
Do zobaczenia!
Na tę chwilę nawet nie przypuszczałam, że na greckiej ziemi stanę już wkrótce, ba: gdyby mi o tym ktoś w tym momencie powiedział – popukałabym się w głowę: przecież tak bardzo chciałam znaleźć się w Polsce i cieszyć się życiem codziennym w Warszawie.
Stanęłam na greckiej ziemi jednak ponownie jeszcze w 2023 roku, ale to już temat na kolejną opowieść.
Tekst i wszystkie zdjęcia: Beata Kuczborska / betaki.pl
*- przenosząc z języka greckiego winno się mówić: TE Malia, a nie jak przyjęło się mówić w języku polskim TA Malia. Zaznaczam to dla zainteresowanych, świadomie używając nazwy TA Malia (i odmiany), jak większość wydawnictw w języku polskim.
**- Anafiotika – wychodząc z języka greckiego: „te Anafiotika”, a nie „ta Anafiotika” jak przyjęło się w Polsce mówić, ale z większością walczyć trudno: niech już i u mnie będzie „ta Anafiotika”.