Rozmowa z Magdą Knedler
Z twórczością Magdy Knedler po raz pierwszy zetknęłam się kilka lat temu, kiedy sięgnęłam po powieść „Szepty z wyspy samotności”. Sięgnęłam po nią ze zrozumiałych przyczyn: trzypłaszczyznowa powieść – za tło dwóch płaszczyzn obrała grecką wyspę Spinalonga, często nazywaną „Wyspą trędowatych”.
Uwzględniając bogaty dorobek pisarki – uznałam, że z Grecją niewiele Ją łączy, że ta Spinalonga tak trochę przypadkiem zakradła się do Jej twórczości. Ale kiedy po kilku latach w słowie „Od autorki”, zamieszczonym w retellingu „Pani Labiryntu” wyczytałam, że pasją pisarki jest Kreta – postanowiłam zamienić z Magdą Knedler kilka słów i wypytać o tę Kretę w Jej życiu.
Magda Knedler [zdjęcie pochodzi z prywatnych zbiorów pisarki]
Beata Betaki Kuczborska: No właśnie! W słowie „Od autorki” w „Pani Labiryntu” przyznała Pani, że (cytuję): „Piękna Kreta pozostaje moją ulubioną destynacją podróżniczą”. Jak to się stało, że trafiła Pani po raz pierwszy na Kretę? Przypadek czy działanie przemyślane?
Magda Knedler: Muszę to nieco skorygować, czy może raczej rozwinąć. Kretę uwielbiam, ale moją drugą równie ważną i równie ulubioną destynacją podróżniczą są Włochy. Celowo nie wskazuję konkretnego miejsca, bo Włochy uwielbiam ogólnie, jestem też na tym terenie bardziej kompetentną „zwiedzaczką”, bo czytam regularnie włoską literaturę, interesuję się kulturą i językiem na bardziej zaawansowanym poziomie. Grecja zaś nie jest dla mnie równie fascynująca jako całość – mam swoje ulubione obszary, do których lubię wracać fizycznie i w myślach. Na przykład rejon starożytnej Arkadii czy właśnie Kreta. Kreta najbardziej. To miejsce naprawdę mnie fascynuje, ale jestem też bardzo świadoma swojej ograniczonej wiedzy, tego, że ciągle się uczę tego miejsca i o tym miejscu. Na Kretę dotarłam za sprawą przemyślanych i celowych działań 😀 Po prostu bardzo chciałam tam pojechać. W końcu! Po tylu książkach, filmach, artykułach, mitologii…
Beata Betaki Kuczborska: I ile tych podróży na Kretę już za Panią? Czy można już mówić o jakimś Pani ulubionym obszarze Krety, może mieście, miasteczku czy wiosce?
Magda Knedler: Dopiero dwie. Jeszcze nie skończyłam. To znaczy wiadomo – możemy sobie planować różne rzeczy, a życie czasem planuje dla nas inne, ale bardzo bym chciała wrócić na Kretę na dłużej, spędzić tam więcej czasu niż tylko urlop. I pojechać na przykład późną jesienią albo wczesną wiosną. Najbliżej jesieni byłam na Krecie we wrześniu i podobało mi się. Czuć było już jakąś ulgę w powietrzu. Kiedy pewnego dnia w południe przy dwudziestu ośmiu stopniach powiedziałam, że jest gorąco, Ritsa, Kretenka, która oprowadzała mnie po Knossos, szczerze się uśmiała. Najbardziej lubię chyba, póki co, Agios Nikolaos.
„Szepty z wyspy samotności” [fot. Beata Kuczborska / betaki.pl]
Beata Betaki Kuczborska: Agios Nikolaos może się podobać, więcej: podoba się wielu, stąd upodobaniu Pani się nie dziwię. A czy znane są Pani inne greckie wyspy? Jak Pani myśli: co takiego odmiennego ma w sobie Kreta, że przyciąga jak magnes? Co Panią tam wzywa?
Magda Knedler: Naksos! Też związana z mitem o Ariadnie, przepiękna wyspa. Co do Krety – czuje się w niej po prostu jakąś odrębność, inność. Niby Grecja, ale jakoś tak nie do końca. Historycznie również: Kreta była przecież bardzo długo wenecka, turecka, to również jest widoczne, choćby w architekturze. Nie znam greckiego, ale jako filolożka i logopedka z wykształcenia jestem bardzo wyczulona na języki i ich brzmienie, na fonetykę. I kreteński dialekt również brzmi dla mnie inaczej. Czy może powinnam powiedzieć – kreteński język?
Beata Betaki Kuczborska: Dialekt, dialekt kreteński, a ja jestem pod wrażeniem, jak szybko wychwyciła Pani tę inność Krety i to nie tylko przecież językową. Myślała Pani kiedykolwiek o przeprowadzce na Kretę? Tak wiele osób zachłystując się tą wyspą marzy o tym, aby na niej zamieszkać. Czy i Pani należy do tego grona?
Magda Knedler: Myślałam o przeprowadzce do wielu miejsc, a trudno jest mi wyprowadzić się z mojego rodzinnego Wrocławia nawet do innego polskiego miasta 😀 Mam naturę podróżniczki, jestem z zamiłowania antropolożką, na studiach filologicznych wybrałam zresztą specjalność antropologiczno-kulturową, więc jest we mnie ciągła chęć i potrzeba oglądania miejsc, ludzi, przedmiotów (przedmioty mogą powiedzieć tak wiele!), słuchania, analizowania, rozkładania wszystkiego na pojedyncze elementy. Jestem podglądaczką. I podsłuchiwaczką. I nie umiem usiedzieć w miejscu, ciągle planuję jakieś podróże. A jednak zawsze wracam do domu, do swojego kawałka trawy, nawet jeśli jest tak bardzo nieidealny. Niemniej na pewno chciałabym, jeśli nie wyprowadzić się na Kretę na stałe, to na niej pomieszkać. Przez jakiś czas. Wtedy umiałabym stwierdzić, czy chcę tam zostać na zawsze, czy raczej tyle mi starczy.
Magda Knedler na Krecie [zdjęcie pochodzi z prywatnych zbiorów pisarki]
Beata Betaki Kuczborska: Świetnie Panią rozumiem! Kiedyś wciąż brakowało mi tej Grecji, ale odkąd mogę pozwolić sobie na mieszkanie na Krecie przez pół roku w każdym roku, a to już tak od 6 lat – jak na skrzydłach wracam po sezonie do mojego portu, jak nazywam mieszkanie w Polsce. A przecież ogromnie cenię sobie tę kilkumiesięczną codzienność na Krecie, za którą jestem wdzięczna losowi. Nie będę ukrywać: mam wrażenie, że czujemy podobnie.
Przyznałam wcześniej, że pierwszą książką Pani autorstwa, po którą sięgnęłam, była „Szepty z wyspy samotności”. Wielu osobom z kręgu wielbicieli Grecji czy tylko Krety, bliska jest wyspa Spinalonga ze swoją dramatyczną historią. Źródeł, uwzględniając i te obcojęzyczne, mamy niewiele, a to co mamy – pełne jest sprzeczności. Reportażowa książka Małgorzaty Gołota wnosząca wiele w temacie jednego z ostatnich w Europie leprozorium ukazała się później niż „Szepty z wyspy samotności” Pani autorstwa. Co spowodowało, że mimo tak niewielu źródeł zdecydowała Pani napisać taką właśnie powieść? Czy ogromny sukces powieści „Wyspa” Victorii Hislop sprzed (na tamten czas) ponad 10-ciu lat nie powodował obaw w Pani co do tego, jak powieść ta zostanie przyjęta. To dla mnie było bardzo odważne. Czy czuła Pani podobnie?
Magda Knedler: Kiedy odwiedziłam Spinalongę, nie znałam książki Hislop. W ogóle nic nie wiedziałam o tym miejscu, jeśli mam być szczera. Dla mnie Kreta wiązała się z Knossos, z Heraklionem, z archeologią i mitologią, a także z „Grekiem Zorbą”, bo przecież akcja tej książki toczy się na Krecie właśnie. Spinalongę odkryłam przypadkiem, moim celem było Agios Nikolaos. Historia Spinalongi jednak wbiła mnie w ziemię, dosłownie nie mogłam stamtąd odejść (odpłynąć). W zasadzie mogę powiedzieć, że Spinalonga zepsuła mi nieco wycieczkę, która w zamyśle miała być luźna, rekreacyjna, chciałam głównie pływać w zatoce, aż sól zeżre mi skórę, bo woda jest tam tak czysta, że dla kogoś wychowanego przy Bałtyku i polskich jeziorach to istny raj. A ja bardzo lubię pływać. I pływałam. Ale walory naturalne zatoki mi umykały, bo myślałam cały czas o Spinalondze. Oczywiście z wody było ją widać. To była moja pierwsza poważniejsza refleksja na ten temat. Że kiedyś ludzie też chodzili do zatoki, żeby pływać, a na skałach Spinalongi mieszkali trędowaci. Oni musieli się nawzajem widzieć. Dla chorych na trąd to musiało być traumatyczne doświadczenie. Później zaczęłam szperać. Znalazłam film dokumentalny „Kreta bez bogów”, który rozłożył mnie na łopatki. Później materiały o samej Spinalondze, o trędowatych, ich losie po opuszczeniu wyspy. Materiały są, tylko rozproszone i sprawy nie ułatwia język. Musiałam się natrudzić, by się z nimi zapoznać, bo jak wspomniałam, nie znam greckiego. A sama książka musiała poczekać. Czekała… cztery lata. Zaczęłam pisać. Przestałam. Później do tego wróciłam. Miałam mnóstwo obaw i wątpliwości, także co do tego, o czym w ogóle powinna być ta opowieść. Bo mogła być po prostu o trędowatych na Spinalondze. A jest o różnych rodzajach izolacji, która nie zawsze wiąże się z chorobą. Albo – nie zawsze wiąże się z chorobą fizyczną.
Wyspa Spinalonga [zdjęcie pochodzi z prywatnych zbiorów pisarki]
Beata Betaki Kuczborska: Ochhh, tego, jak odebrała Pani Spinalongę słuchałam wstrzymując oddech. To niezwykłe miejsce, w którym dla mnie mówią kamienie. Powtarzam wybierającym się na tę wyspę, jak ważne jest, by poznać wcześniej jej historię albo pójść z przewodnikiem – inaczej mury nie przemówią, a tak istotne jest przecież, aby nie były stertą kamieni, jak niektórzy je, niestety, widzą.
Kreta Kretą – to na pewno interesuje czytelników mojej strony, ale podpytam Panią trochę o codzienność czyli o książki i o pisanie. Na półki w polskich księgarniach trafiło dotąd dwadzieścia kilka powieści Pani autorstwa. Jak dla mnie ogromna ilość! Gratuluję! Wiem, przy tej liczbie to niedużo, ale udało mi się, poza tym, co z Grecją w tle, sięgnąć po „Grudniowy dom”, który czytało mi się bardzo dobrze. To taka przyjemnie ciepła powieść, w sam raz na zimowy, świąteczny czas (tak odebrałam), ze wzruszającą relacją pomiędzy babcią a wnuczką (gratulacje za wymyślenie ścieżki prowadzącej do wyjaśnienia tajemnicy rodzinnej!). Na półce stoi wyczekana przeze mnie „Medea z wyspy wisielców”, którą będę teraz czytała. W obu za tło obrała Pani tereny dolnośląskie, swoje tereny: wszak Wrocław to Pani miasto. Część innych powieści z tego co wiem, również ma za tło te tereny. Czy to jest tak, że osadzając powieści w swoich terenach – wkłada Pani w tworzonych przez siebie bohaterów cząstkę swojego życia czy życia bliskich?
Magda Knedler: Mam wrażenie, że zawsze tak trochę jest. Doświadczenia życiowe są dobrym narzędziem pisarskim, im więcej wiemy o sobie i ludziach, tym chyba lepsze wychodzą nam o nich opowieści. Niemniej kiedy piszę książkę historyczną, zawsze zastanawiam się, na ile ludzie żyjący sto-dwieście lat temu faktycznie różnili się od nas. Co można wybaczyć i usprawiedliwić kontekstem historycznym, a co jest trudne do zrozumienia i wytłumaczenia. Interesują mnie też procesy społeczne, emancypacje różnych grup społecznych, mniejszości itd. Jak to wygląda na tle historycznym, o czym decyduje wielka historia, na co człowiek ma wpływ, a na co nie bardzo. Czasami moje własne doświadczenia są przydatne. Czasem też nie wystarczają i muszę obserwować. Znowu podglądać 😀
„Pani Labiryntu” [fot. Beata Kuczborska / betaki.pl]
Beata Betaki Kuczborska: Cudowne jest to Pani podglądanie! Okazuje się, że tak przyziemne zachowanie może służyć ważnym celom i przy okazji nam wszystkim. To wspaniałe przecież! Ma Pani moją dożywotnią akceptację podglądania!
Tematyka powieści Pani autorstwa jest szeroka. Mamy i czasy powstania warszawskiego („Narzeczona z powstania”), mamy Ravensbrück („Moje przyjaciółki z Ravensbrück”), Auschwitz („Położna z Auschwitz”) i okupowaną Warszawę („Łączniczka”), mamy Spinalongę z fragmentem Krety i tereny wrocławskie, mamy Wenecję („Pewnego razu w Wenecji”) i świat wokół Fryderyka Chopina („Narzeczone Chopina”), że wymienię tylko tych kilka. Rozrzut obszarowy ogromny, ale i tematyka bardzo rozległa. W jaki sposób powstaje taka czy inna powieść? Skąd taki a nie inny wybór? Siada Pani i myśli, że może tu…? A może wcale nie tak? Może pomysły rodzą się na skutek jakiegoś wydarzenia?
Magda Knedler: Te książki mają ze sobą coś wspólnego. To są powieści o ludziach na tle historii. Czyli mimo że tło się zmienia, ta część zawsze jest stała. Nie napiszę książki z gatunku SF, nie napiszę książki o gangsterach, mafii, kosmosie, nowoczesnych technologiach, bo na tym po prostu się nie znam. Więc ten rozrzut jest chyba tylko pozorny. Tak naprawdę piszę wciąż o człowieku, związkach, problemach codzienności, miłości, przyjaźni, śmierci. O rodzinach. O rodzinach chyba najczęściej. Interesuje mnie dynamika w rodzinie, więzi, relacje, to, co się na kanwie rodziny wytwarza, również te złe zjawiska, jak przemoc, uzależnienie emocjonalne, wykorzystywanie, manipulacja. I dobre także, jak najbardziej. Każda moja książka w zasadzie jest o tym. Tylko dekoracja się zmienia.
Beata Betaki Kuczborska: Już wiem po tym co Pani mi mówi, że zostanę Pani wierną czytelniczką, choć nawet o tym nie myślałam, kiedy sięgałam po „Szepty z wyspy samotności”.
Wiele z Pani powieści dotyka historii. Nawet w ten, wydawałoby się, lekki i przyjemny „Grudniowy dom” wplotła Pani wydarzenia sprzed dziesięcioleci, co było dla mnie zaskoczeniem, zwłaszcza, że opowieść nie została przytłoczona tą historią jako taką, choć przecież sięgamy daleko, daleko wstecz. Czy historia jest czymś ważnym dla Pani?
Magda Knedler: Tak. Wspomniałam już wcześniej, że właśnie historia, bliższa lub dalsza przeszłość, jest spoiwem dla moich książek. To moja pasja, nie ukrywam. Lubię odkrywać przeszłość, dowiadywać się o niej wciąż nowych rzeczy. To nieprawda, że przeszłość już się wydarzyła i jest czymś zamkniętym. Ona wciąż dzieje się na nowo, wpływa na ludzi obecnie, zmienia się na jej temat myślenie, wyciągane są różne elementy z tła, które wcześniej pomijano – na przykład teraz wyciągamy opowieści tych, których głos był uciszany, kobiet, mniejszości, chłopów. To fascynujące. To wciąż ta przeszłość, o której myśleliśmy wcześniej, a jakby inna. Myślę, że jeszcze wiele można odkryć. To się chyba nigdy nie skończy.
„Grudniowy dom” [fot. Beata Kuczborska / betaki.pl]
Beata Betaki Kuczborska: Wróćmy do powieści „Pani Labiryntu”. Przyznałam moim czytelnikom, że w czasie czytania tej powieści zastanawiałam się, czy jest gdzieś granica swobody wyznaczona dla pisarza, której nie powinien przekroczyć. Czy w ogóle taka granica istnieje. Zaskakująco odmienne od tych nam znanych wydają się losy stworzonej przez Panią Ariadny. Mimo, że mit o Ariadnie jest mi dobrze znany, mimo, że nieco wcześniej przeczytałam retelling „Ariadna” Jennifer Saint, w Pani powieści pojawiła mi się zupełnie inna Ariadna. Skąd taki pomysł? Skąd pomysł na aż takie zmiany tego, czego nas nauczono?
Magda Knedler: Ogólnie staram się mieć zawsze dystans do tego, czego się nas uczy 😀 A tak serio – zawsze miałam w głowie taki obraz Ariadny. Zawsze miałam w sobie dużo niezgody na to, jak potoczył się jej los po opuszczeniu Krety. Ja wiem, że jedna z wersji jest bardzo korzystna dla Ariadny, wychodzi za Dionizosa i tak dalej, ale mnie chodzi o sytuację, w której Ariadna, sprawcza, decydująca, buntowniczka, nagle na Naksos pozbawiona jest głosu i prawa wyboru. Decyduje za nią Tezeusz, decyduje za nią Dionizos… Wnerwia mnie to. Poza tym fascynowała mnie zawsze fabularność tego mitu. Nie każdy grecki mit jest tak fabularnie rozbudowany i spójny, czasem dostajemy historie ledwie naszkicowane, szkieletowe, rozproszone. A tu jest soczysta opowieść. Poza tym istnieją różne wersje tego mitu. U Gravesa choćby można przeczytać taką, w której Tezeusz nigdy nie opuszcza Ariadny i na dodatek zabiera ją nie na Naksos, lecz na Cypr. Na Cyprze Ariadna umiera przy porodzie i to dlatego Tezeusz nie zabiera jej do Aten. Ta wersja mocno mnie kusiła, muszę przyznać. Ale później dotarłam do jednej z „odnóg” mitu o labiryncie i Minosie, przeczytałam o bracie Ariadny, Glaukosie, który zgubił się w podziemiach pałacu Knossos i sprowadzono na Kretę wieszcza Poliejdosa, by ten go odnalazł. I Poliejdos odnalazł Glaukosa – z głową w dzbanie miodu, utopionego. Poliejdos przywrócił życie chłopcu, a Minos nakazał wieszczowi nauczyć go całej swojej sztuki. Poliejdos nie bardzo miał wybór, Minos zmusił go do tego, by zarówno ożywił Glaukosa, jak i mu mentorował: „Zamknę cię w grobowcu razem z ciałem Glaukosa i mieczem i pozostaniesz tam tak długo, dopóki nie wykonasz moich rozkazów” (Graves, s. 265). Poliejdos ożywił chłopca magicznym zielem, potem go uczył, ale kiedy wsiadał już na statek, by odpłynąć do domu, poprosił Glaukosa, by ten napluł mu do ust. Glaukos spełnił prośbę i zapomniał o wszystkim, czego Poliejdos go nauczył. W mojej książce Glaukos co prawda zostaje odratowany przez Poliejdosa, ale jest w śpiączce. A Minos zmusza rzeczonego Poliejdosa, by ten pozostał w Knossos i się nim zajmował. Postać wieszcza, Argiwczyka, mocno utkwiła mi w głowie i pewnego dnia pomyślałam, że on i Ariadna powinni się spotkać… Jak widać, moja książka aż tak bardzo nie odbiega od mitów. Odbiega być może od tych najbardziej znanych i utrwalonych w powszechnej świadomości wersji.
Beata Betaki Kuczborska: Tak, od tego, czego nas w tej podstawowej wersji mitu o Ariadnie nauczono – tak. Myślę, że chyba jednak najczęściej opieramy się na tym micie i na Parandowskim, a po Gravesa i innych sięga już niewielu.
Jak wspomniałam, w najbliższym czasie: jutro, pojutrze, sięgnę po powieść „Medea z wyspy wisielców”, o której tyle wiem, ile wyczytałam z krótkich opisów wydawniczych. Myślę, sugerując się tytułem (co może wyprowadzić mnie na manowce), że powieść nawiązuje do mitologii, bo przecież w jakimś celu pojawiła się Medea. Czy Pani zdaniem, zanim sięgniemy po tę powieść, powinniśmy przypomnieć sobie wszystko to, co związane z Medeą? Książka nie jest retellingiem z tego co wiem, skąd więc ta Medea? Czy mamy wątki mitologiczne, czy też jedynie luźne nawiązania do postaci mitologicznych? I na ile znajomość mitu jest tu ważna?
Magda Knedler: W książce pojawia się oczywiście nawiązanie do mitu Medei. To jest mit, który fascynuje mnie na równi z mitem Ariadny, a Medea jest jeszcze bardziej skomplikowaną postacią. Są również różne wersje opowieści o niej. Dlaczego pamiętamy głównie tę, w której jest dzieciobójczynią? To pytanie psychologiczno-socjologiczne. Medea = morderczyni. We wczesnych wersjach mitu Medea jest czarodziejką, mądrą kobietą, uzdrowicielką. Kto o tym pamięta? Nie chciałam tym razem pisać klasycznego retellingu, przeniosłam opowieść w nieco bliższe nam realia historyczne. Ale to tylko jeszcze lepiej wydobywa uniwersalność tego mitu. Poza tym odwołuję się nie tylko do historii mitologicznej, lecz także do jej późniejszych reinterpretacji – oczywiście tragedii Eurypidesa, ponadto w kolejnych tomach (to trylogia) do „Medei” Grillparzera, „Medei” Hansa Henny’ego Jahnna i powieści „Medea. Głosy” Christy Wolf. Mit jest zawsze w centrum wielkiej sieci zbudowanej z innych tekstów, które do niego nawiązują. Natomiast jeśli ktoś nie zna mitu Medei, to nie przeszkadza to w lekturze mojej książki. Znajomość mitu to wartość dodana. Bez znajomości mitu ta opowieść również będzie bez problemu zrozumiana, bo jest ponadczasowa – mówi o społecznych nierównościach, potrzebie przynależności, losie kobiet, konflikcie na linii biedni-bogaci, przywilejach i ich braku. Teraz też to wszystko znamy.
Najnowsza powieść Magdy Knedler [zdjęcie pochodzi z prywatnych zbiorów pisarki]
Beata Betaki Kuczborska: Wspaniała przyszłość mnie czeka: aż trylogia! Już się cieszę. Wielka to dla mnie niespodzianka. Cieszę się ponadto tym, że poszerza Pani naszą wiedzę w temacie mitów, że być może prowokuje do sięgnięcia do innych źródeł aniżeli te znane nam z czasów szkolnych.
Wróćmy jeszcze na zakończenie naszej rozmowy do Krety. Wiosna zbliża się już wielkimi krokami, za chwilę zaczniemy wyjeżdżać na wakacje. Jak wyglądają Pani plany i czy znalazło się w nich coś z naszej Grecji?
Magda Knedler: Jeszcze nie mam planów na wakacje. Ale w ubiegłym roku były to Włochy, więc może tym razem Grecja? Bardzo bym chciała.
Beata Betaki Kuczborska: Myślę, że to doskonały pomysł: Grecja jest cudownym krajem, ale po co to mówię? Pani już to doskonale wie! Wspieram i kibicuję! A jakie plany jeśli myśleć o pisaniu? Czy mamy szansę, a życzyłabym tego i sobie, i czytelnikom mojej strony, na kolejną powieść z, jak nazywam od lat, Grecją w tle? Jeśli tak, to w którym kierunku tej naszej cudownej Grecji pobiegną Pani myśli? A może to tajemnica?
Magda Knedler: Póki co pracuję nad inną powieścią, w której Grecja się nie pojawia. Ale! Marzy mi się napisanie kiedyś powieści współczesnej, która odnosić się będzie do mitu. Bo takiej jeszcze nie napisałam, a myślę, że byłoby to ciekawe doświadczenie. Interesuje mnie Persefona. Natomiast co do Persefony jeszcze – od lat ciekawi mnie temat misteriów eleuzyjskich. Mam wrażenie, że to jedna z najlepiej strzeżonych tajemnic historii. Wybrałabym się chętnie w tamte rejony. Także literacko, ale obawiam się, że moja wiedza nie jest wystarczająca.
Magda Knedler [zdjęcie pochodzi z prywatnych zbiorów pisarki]
Beata Betaki Kuczborska: Wspaniałe plany! Oby znalazła Pani siłę i możliwości, by je zrealizować. Już od dziś trzymam kciuki za powodzenie.
I na koniec chciałabym zapytać o Pani imię. Proszę wybaczyć, ale mnie to frapuje. Mianowicie, w początkowym okresie Pani twórczości, jeszcze przed powieścią „Szepty z wyspy samotności”, jako autorka pojawiała nam się Magdalena Knedler, po jakimś czasie już Magda Knedler. Skąd taka zmiana?
Magda Knedler: Zmiana imienia wiąże się ze zmianą kierunku w pisaniu. Na początku pisałam powieści współczesne, obyczajowe, czasem z wątkami kryminalnymi. Lubiłam to, ale nie do końca czułam, że to mój obszar, moja działka. Jestem pasjonatką historii, opowieści o ludziach itd., jak już wspominałam. Więc zmiana imienia poszła za zmianą tematyki, która jest mi o wiele bliższa. Podobnie jak imię, bo nikt nie mówi do mnie „Magdaleno”, chyba że w oficjalnych sytuacjach. Na co dzień jestem Magdą. Dla czytelniczek i czytelników więc również.
Beata Betaki Kuczborska: Czy uwierzy Pani, że pierwszą moją myślą, kiedy to odkryłam było, że to dwie różne osoby? Tak pomyślałam. Ogromnie cieszę się Pani planami pisarskimi, wiem, że ich realizacja wymaga wiele czasu, ale to radosne, że nie odbiera nam Pani nadziei. Bardzo dziękuję za rozmowę i pozdrawiam serdecznie.
Magda Knedler, autorka dwudziestu kilku powieści, które zapewniły jej, między innymi, nominację do Bestsellera Empiku, nagrodę w plebiscycie Książka Roku 2020, organizowanym przez portal Lubimy Czytać, oraz nagrodę Radia Wrocław Kultura. Pisze głównie powieści historyczne i obyczajowe. Z wykształcenia filolożka i logopedka. Uwielbia stare dokumenty, malarstwo i polską fonetykę. Interesuję się biblio- i bajkoterapią, czyli uzdrawiającą mocą tekstów.