Kreta, wioska Analipsi  

 

cykl: ciekawostki i interesujące miejsca w telegraficznym skrócie

 

 

Miejscowości Analipsi [gr.: Ανάληψη], znana również jako Analipsi Chersonisou [gr.:  Ανάληψη Χερσονήσου] położona jest niedaleko od Heraklionu:  około 20   km kierując się na wschód.   To nieduża,   nadmorska miejscowość z zagospodarowanymi plażami i  usytuowanym tuż przy nich, bezpośrednio nad morzem, malutkim kościółkiem Agia Marina, który widać z drogi biegnącej wzdłuż morza i plaż. To jedna z przyjemniejszych nadmorskich turystycznych miejscowości  w tej części Krety, daleko bardziej przyjemna niż Limenas Chersonissos czy Stalida, a o współczesnej Malii już nawet nie wspominam. Spowodowane to zapewne tym, że tutaj rozwój turystyki rozpoczął się znacznie później i nie wszystko turystyce zostało oddane.

 

 

Analipsi to również dawna, stara osada znajdująca się w niewielkim oddaleniu do morza.

Zabudowania starej części zaczęły się pojawiać w czasie okupacji tureckiej: około 1800 roku. Kamienne domy wznosiły rodziny tureckie nazywając osadę Svouros (Svourou Metochi).   Po opuszczeniu osady przez Turków – domy zajęli pasterze z płaskowyżu  Lassithi potrzebujący dla siebie ciepłych kątów przy zasypaniu płaskowyżu śniegiem i sprowadzaniu swoich stad na niziny. Po zasiedleniu terenu  w większym rozmiarze wzniesiono pierwszy kościół, nad którego progiem napisano: „Analipsi”. Dziś kościół jest czteronawowy. 

Nazwa osady Svourou Metochi używana była jeszcze w latach 70-tych XX wieku. Wówczas zaczęła tu rozwijać się turystyka i kościół nadał wiosce nową nazwę:  Analipsi, używaną do dziś. 

 

 

Ta stara część jest bardzo niejednolita: nie jest tak, że cała zachwyca, że całą się fotografuje, nie.   Sporo tutaj nowych domów, ale można wypatrywać i tego, co pozostało z dawnej osady. Zniszczone to w większości, opuszczone, jak to w takich wioskach bywa, ale mimo to stwarza przyjemne wrażenie: w całości przyjemniejsze dla duszy niż dla oczu, to pewne.

 

 

Ja z przyjemnością zawsze przystaję przy takich starych murach porośniętych winoroślą, przy opuszczonych domach, gdzie życie zachowują tylko rośliny, o, drzewa obsypane cytrynami na przykład. Rodzi się we mnie wówczas sporo pytań, popadam w stan refleksyjny, bo, podobnie jak na cmentarzach, tak silnie dociera do mnie, że wszystko przemija, odchodzi, a to co pozostaje – tak bardzo się zmienia, jak dla mnie niekoniecznie i nie zawsze na lepsze. W takich miejscach zawsze spowalniam. Widocznie tego potrzebuję.   

I namiętnie fotografuję taką Grecję, bo jej już przecież coraz mniej.  Ocalę ją u siebie choć w taki sposób od zapomnienia, bo i pamięć jeszcze nie taka zła, ale i często wracam do zdjęć miejsc, w których byłam. Takich zdjęć, takich miejsc.

 

 

W starej części wioski Analipsi ulokowało się  kilka tawern: wiadomo, że przychodzą tu turyści, więc one takie trochę i pod nich, ale jeśli trzymają umiar i klimat tawerny greckiej  – nie ma w tym niczego złego.  Mnie to nie przeszkadza.  Mieszkają tu ludzie, którzy pod wieczór wystawiają krzesełka przed domy i dyskutują o wydarzeniach  mijającego dnia.  Jest tu i prawdziwe kafenijo, bardzo zaniedbane, to prawda, ale z serdecznym, wiekowym właścicielem, kilkoma panami podsypiającymi nad papierową gazetą i kawą elinikobriki. Tu nie trzeba o to pytać, ale w tawernie, gdzie jadłam smażone małe rybki i po posiłku nabrałam chęci na eliniko – zapytałam. Tak, tu też elinikobriki.   

 

 

Gdyby ktoś miał chęć: do Analipsi można dojechać autobusem KTEL. Wysiadamy na przystanku  nr 16.

 

Tekst i wszystkie zdjęcia: Beata Kuczborska / betaki.pl