2022: Kreta, Chios, Ateny

październik/listopad

 

Zawsze i na zawsze w moim sercu: Malia

 

Malia, jak wspomniałam w poprzedniej relacji, żegnała mnie załamaniem pogody… Miałam w planach posezonowe wakacje w moim Rethymno i wciąż byłam pełna nadziei, że Pani Pogoda mnie zrozumie: wakacje to wakacje i deszczu mi nie trzeba. Niech pada nocami! Wierzyłam, że na zachodzie Krety będzie inaczej niż na wschodzie: tu wciąż padało, nawet w dniu mego wyjazdu.

Nie musiałam jechać z moją wielką walizką i drugą, nieco mniejszą, autobusem KTEL z przesiadką w Heraklionie. Czytelnicy strony zaoferowali się odwieźć mnie do Rethymno. Nie, nie, nie specjalnie: po prostu jechali z Malii do Chanii tego dnia, kiedy opuszczałam Malię. Było to dla mnie komfortowe, bo moja duża walizka ważyła, jak zwykle, stosownie, ale dzięki nim nie musiałam niczego wyrzucać: autobusem nie dałabym sobie rady.

Bardzo serdecznie dziękuję!

Po drodze zajrzeliśmy do wioski Margarites: to wioska garncarzy. Ilekroś tam jestem mam wrażenie, że wszyscy żyją tu z lepienia garnków. Sklepów tu mnóstwo, ale i małych warsztacików również. Lubię tę wioskę: można w niej znaleźć sporo starej zabudowy. W ten deszczowy dzień wszystko wyglądało inaczej, jakby ostrzej. Ładnie!

 

Stara zabudowa wioski Margarites

 

Spacerowaliśmy od sklepiku do sklepiku przy padającym deszczu… No cóż: taka to właśnie pogoda tego roku w drugiej połowie października. Nie narzekam: deszcz o tej porze roku jest uprawniony. Nie zawsze korzysta ze swoich praw, ale może… Teraz najwyraźniej chciał!

 

Stara zabudowa wioski Margarites

 

Do wioski Margarites przyjechaliśmy w zasadzie na obiad.

Podobają mi się po sezonie takie wioski, gdzie już niemal nie ma turystów, czasem tylko ktoś z miejscowych przemknie, bo kto spacerowałby w deszczowy dzień?  W taki dzień od razu wiadomo, gdzie warto coś zjeść. Miejscowi, głównie mężczyźni,   siedzą pod zadaszeniem i popijając swoją raki  dyskutują, bo co mają robić?

Na naszym stole w wiosce Margarites

 

W Rethymno zamieszkałam na Starym Mieście, w tym samym miejscu, w którym mieszkałam wiosną. Blisko stąd do mojej koleżanki, Greczynki, z którą jestem  zaprzyjaźniona, blisko do znajomych_nieznajomych, których tu, w Rethymno mam całkiem sporo blisko i do dworca KTEL, a poza tym ostatnio lubię mieszkać w tych starych weneckich domach.

 

Nad dachami Starego Miasta w Rethymno

 

Niestety, szybko przekonałam się, że zamieszkanie jesienią w tym domu to wielki błąd. No tak, ale kto przewidział taką pogodę? W lato grube stare mury są idealne: chłodno, ale kiedy tak zimno i deszczowo? Okropne to: pościel była wilgotna, a zwykłe majtki schły przez dwa dni. Mogłam używać klimatyzację: choć trochę ogrzałabym to duże mieszkanie,  ale nie lubię klimatyzacji, więc starałam się wytrwać w tych warunkach jak umiałam… Ech, nieprzyjemne było to wszystko. W lato na Starym Mieście na pewno mieszka się dobrze: przecież do tych mieszkań nawet słońce nie dochodzi. Teraz było mi zimno i wilgotno. Kiedy po kilku dniach zaczęło pojawiać się słońce – wychodziłam na dach budynku, gdzie znajduje się taras, by choć trochę ogrzać się w cieple promieni słonecznych. Coś nie mam szczęścia do posezonowych wakacji w moim Rethymno: rok temu wciąż przecież lało, teraz tak zimno… Echhh, taki pech!

 

Jedne z najpiękniejszych drzwi w Rethymno: niestety, z każdym rokiem coraz bardziej zniszczone. Czy zdołamy ocalić je od zupełnego zniszczenia? 

 

Na przekór wszystkiemu, postanowiłam cieszyć się wakacjami, moim ukochanym Rethymno i czasem, jaki miałam tylko dla siebie. Pogoda zresztą się poprawiła i już tak bardzo nie marzłam.

Chodziłam na laiki, a wieczorami do tawern z moją koleżanką. Objadałam przepysznymi granatami i szaronami: to ich czas przecież. Przesiadywałam  w kafeteriach i kafenijach, tych odwiedziłam, tamtych… Łazikowałam bez celu po wąskich uliczkach chłonąc piękno tego miejsca, bo tym chyba nie można się nasycić, a to taki komfort, kiedy ma się tak dużo czasu i nie trzeba nigdzie gnać, jak w czasie typowych wakacji.

 

Na laiki w Rethymno

  

Ucieszyłam się na wieść, że moja znajoma ze swoją koleżanką są w Rethymno i mają plany urządzenia sobie kilku wycieczek.

– Czy masz chęć pojeździć z nami? – zapytała mnie.

Oczywiście, że miałam!!! Zawsze mam chęć skorzystać, kiedy ktoś jedzie gdzieś autem.

 

Przystanek przy wąwozie Topolia

 

I pojechałyśmy!

Jednego dnia na plażę Elafonissi, gdzie nie byłam już chyba od dwóch lat.  Obrałyśmy drogę wzdłuż wąwozu Topolia, tę, którą pokonywałam z grupami turystów dwa razy w tygodniu, kiedy mieszkałam przez dwa sezony w Rethymno. Ależ to radość pojechać gdzieś własnym autem: można się zatrzymać, gdzie ma się chęć. Tak, tak, zatrzymywałyśmy się w zatoczkach, by popatrzeć na wąwóz Topolia, który, choć niewielki,  wygląda bardzo  malowniczo. Miałam wrażenie, że znam tu każdy zakręt – tak wiele razy pokonywałam tę trasę.

Z przystanku przy jaskimi Agia Sofia zrezygnowałyśmy: ja nie musiałam, nie czułam takiej potrzeby, moje koleżanki też nie, więc…

Na plaży Elafonissi

 

Plaża Elafonisi w drugiej połowie października jawi się rajsko. Tu zdecydowanie widać, że już po sezonie. Świeciło nam słońce i było ciepło: nawet mnie, więc zdjęłam sweter, ale woda w morzu jak dla mnie była  już chłodna. Oczywiście, że turyści, w tym moje koleżanki, pogodą byli zachwyceni: koleżanki też pławiły się w morzu i nie narzekały. Ja jednak trochę inaczej czułam temperaturę wody, ale cieszyłam się, że tu przyjechałyśmy. Ładnie o tej porze roku, bardzo ładnie, i tak spokojnie. Zupełnie inaczej niż w sezonie. 

 

Na plaży Elafonissi

 

Miałyśmy w planach odwiedzenie w drodze powrotnej nieodległego monastyru Chrissoskalitissa [gr.: Μονή Παναγίας Χρυσοσκαλίτισσας], ale i Aspri Limni  [gr.: Άσπρη Λίμνη]: tu nigdy nie byłam, a marzyło mi się to miejsce bardziej niż monastyr. Koleżankom moim również.

 

Przy Aspri Limni

 

Nad Aspri Limni wiał taki wiatr, że trudno było utrzymać aparatach w dłoniach. Ależ tu było cudownie!!! Wpatrywałam się w to piękne miejsce i myślałam: „Tyle ludzi sunie w sezonie nieodległą drogą na plażę Elafonissi. Ciekawe, ile z nich wie, że po prawej mijają takie cudowne miejsce”.   

Może niech lepiej nie wiedzą? Może tak lepiej, bo tłumy miejsce to zadepczą? Elafonissi jest relatywnie duża i mimo tłumów nie tak łatwo ją zadeptać, a tutaj… No cóż: tłum byłoby zdecydowanie widać, a każdy tłum zniszczy urok miejsca. Hałas, krzyki, nawoływania… Nie ma tutaj miejsca na takie tłumy jak na plaży Elafonissi, gdzie w sezonie też jest trudniej, ale tam można pójść daleko daleko, by mieć spokój. Albo na wysepkę Elafonissi. Tutaj byłoby to trudne.

 

Nad Aspri Limni

 

Tak zachwycałyśmy się Aspri Limni, że musiałyśmy zrezygnować z monastyru Chrisoskalitissa, jeśli nie chciałyśmy wracać po ciemku, a nie chciałyśmy. Miałyśmy jeszcze w planach zjedzenie późnego obiadu w wiosce Elos [gr.: Έλος] : tawernę „Kastanofolia” poleciła mi kiedyś znajoma z Chanii (dziękuję Anetko!) i bardzo chciałam to miejsce poznać. Coś nie mam szczęścia do tego monastyru: przez dwa lata przejeżdżałam z grupami tuż obok, ale nie mieliśmy przystanku w programie, więc tyle mojego, że widziałam monastyr przez okno autokaru i mogłam opowiedzieć o nim grupom, w tym o legendach z miejscem tym związanych, ale w środku nigdy nie byłam. Teraz też się nie udało. Przyznam uczciwie, że nie napawa mnie to jakimś wielkim smutkiem: oczywiście, że chcę ten monastyr obejrzeć, ale słyszałam, że efektowniej wygląda z zewnątrz, gdy widać, jak otoczony jest z trzech stron wodą.  

 

Spojrzenie jedynie z zewnątrz na monastyr Chrisoskalitissa

 

Rzeczywiście, przyznać muszę, że w tawernie„Kastanofolia” w wiosce Elos karmią pysznie. W ogóle przyjemne to miejsce: bardzo jesienne, a takie dla mnie, po tych tygodniach wyłącznie lata, ma niezwykłą wartość i jest po prostu wspaniałe! Otaczały mnie tu kolory jesieni, których odkąd mieszkam na Krecie bardzo mi brakuje, bo kiedy przyjeżdżam do Polski – kolorowych liści na drzewach już nie ma. W wiosce Elos rośnie mnóstwo drzew: właśnie się przebarwiały.

 

Jesiennie w wiosce Elos

 

Poszłam na spacer i cieszyłam się każdą gałęzią, i strumykiem, i kasztanami, których było tu bardzo dużo. Już wiedziałam, że za kilka dni odbędzie się tutaj wspaniały festiwal kasztanów… Niestety: miałam być już wtedy poza Kretą, ale umiałam sobie wyobrazić, jak cudowne będzie to wydarzenie. Moja znajoma z Chanii oczywiście się wybierała. Zazdrościłam jej bardzo, ale tak serdecznie zazdrościłam.

Pocztówka z wioski Elos – tutaj: Kreta: wioska Elos.

Spacerując po wiosce Elos

 

Akwedukt w wiosce Elos

 

Kościół Św. Jana Teologa [Agios Ioannis Teologos/ gr.: Ο ναός του Αγίου Ιωάννη του Θεολόγου] w wiosce Elos

 

Innego dnia z moimi koleżankami pojechałam na plażę Preweli. Bardzo chętnie skorzystałam z ich propozycji, bo nie było mnie na tej plaży ze 4 lata. Nigdy nie jechałam tutaj autem: zawsze pływałam, także i ostatnio: małą łódką z Plakias, dokąd z Rethymno dojeżdżałam autobusem.

 

Niemal codzienność na kreteńskich drogach 

 

Obrałyśmy nieco inną drogę niż ta, którą najczęściej wybierają turyści: tu z parkingu na plażę trzeba zejść po wielu schodkach, a potem naturalnie wspiąć się  po nich na górę. Zwyczajnie z lenistwa uznałyśmy, że po aż tylu schodkach nie będziemy chodziły i pojechałyśmy drogą prowadzącą do plaży Drimiskiano Ammoudi [gr.: Δρυμισκιανό Αμμούδι], która, mimo, że (od niedawna) asfaltowa, jest dla kierowcy gorsza, trudniejsza, bo pełna zakrętów i ostrych podjazdów, ale za to zejście na plażę łagodniejsze niż z tej drugiej, bardziej popularnej strony.

 

W drodze na plażę Preweli

 

Przy starym XVIII-wiecznym  moście

 

Po drodze zatrzymałyśmy się na lunch w tawernie – stary most wyglądał imponująco! Został zbudowany w XVIII wieku przez mnichów z monastyru Preweli. W ogóle te tereny mnie zachwyciły, ale z uwagi na to, że jeździ się tu bardzo powoli i nie chcąc zmuszać mojej koleżanki do powrotu po ciemku – starałyśmy się nie zatrzymywać wszędzie tam, gdzie chciałybyśmy, bo chciałybyśmy co kilka kilometrów.

 

Nad plażą Preweli

 

Plaża Preweli widziana z góry wygląda oczywiście zjawiskowo. Pogoda tego dnia dopisała, a że była niedziela – tłumy przybyły na plażę. Tłumy jak na drugą połowę października. Co tu się musi dziać w sezonie? Nie mam pojęcia! Nigdy nie byłam na Preweli w sezonie, ale to, co teraz widziałam, dało mi wyobrażenie o tym miejscu w szczycie sezonu i utwierdziłam się w przekonaniu: absolutnie nie dla mnie!

 

Plaża Preweli widziana z góry

 

Teraz mogłam tu wypocząć zwłaszcza, że poszłam do gaju palmowego, bo go lubię, a tłumy były na plaży przecież: każdy chciał jeszcze skorzystać ze słońca rozkładając się na ręczniku oraz popływać. Dla mnie temperatura wody tu nie do przyjęcia. Wszystko to sprawka rzeki wypływającej z gaju palmowego prosto do morza. Woda w tej rzece lodowata!!! Lodowata tak, że kiedy kilka lat temu we wrześniu przekraczałam ją  gdzieś tam w głębi w poprzek – stopy drętwiały mi z zimna … Takich doznań nie zapominam przecież, bo nie sposób.

 

Spacerując po gaju palmowym: wciąż widać tu ślady wielkiego pożaru sprzed kilku lat

 

Poza zimną wodą na plaży Preweli wszystko mi się podobało (uwaga: w barze płatność wyłącznie  gotówką), a temperatura wody i tak mnie nie przerażała: przecież nie umiem pływać, a spacerować po wodzie naprawdę nie muszę. Poza tym naspacerowałam się przez cały sezon w Malii czy na Balos, więc nie jestem spragniona już morskich spacerów.    

 

Spacerując po gaju palmowym

 

Koleżanki moje w ramach swoich wakacji pojechały jeszcze autem do Heraklionu, ale ja już im nie towarzyszyłam: czego jak czego, ale Heraklionu po sezonie mam po dziurki w nosie! Byłam tam przecież dokładnie w każdą sobotę, a i jeszcze czasami w wolne dni też jeździłam… Ile to razy w czasie sezonu odwiedziłam Heraklion???? Bardzo dużo!

Zamiast jechać po raz kolejny do Heraklionu – wolałam pobyć w Rethymno: nim się nacieszyć, nim i znajomymi, dla których również tutaj przecież przyjeżdżam. A laiki w Rethymno???? Toż to dla mnie niemal obowiązek: w Malii przecież bazarku nie mam, więc tu, w Rethymno, koniecznie muszę karmić oczy i duszę tym, co taki lokalny bazar oferuje.

 

Jesiennie na laiki w Rethymno

 

A oferuje teraz cudowne, świeże i pachnące płody jesieni, w tym granaty oraz szarony (kaki), którymi mogę się objadać do nieprzywoitości: kocham przecież dojrzałe granaty, ale i szarony! O tej porze roku sezon na szarony dopiero się rozpoczyna i trzeba tych dojrzałych szukać, ale już można znaleźć. Granaty natomiast niemal wszędzie są cudownie dojrzałe: smak ich nie do zapomnienia!  

 

Na laiki w Rethymno

 

Czas w Rethymno mija mi tak, że wciąż mi go zbyt mało: niestety, nie mogłam zmienić planów. Wcześniej ustalonego dnia musiałam pożegnać gościnne Rethymno i pojechać autobusem KTEL do Heraklionu, by prosto z dworca pójść do pobliskiego portu: na pokład promu, którym miałam popłynąć do Pireusu. 

Ceny biletów lotniczych znowu były bardzo wysokie, stąd po raz kolejny opuszczałam Kretę promem. Nie ma w tym dla mnie dramatu: dobrze śpię na promach, a to rejs dziewięciogodzinny i można się wyspać. Nie narzekam,  naprawdę wysypiam się, a taki prom „Knossos Palace” jest całkiem przyzwoity. Lubię wielkie promy linii Minoan!  

 

W porcie w Heraklionie

 

W Pireusie, który przywitał mnie słońcem, zatrzymałam się w hotelu w pobliżu portu. Miałam kilka godzin tylko dla siebie. Tu miała przybyć moja znajoma oraz jej dwie koleżanki: wspólnie miałyśmy spędzić dalsze moje wakacje na wyspie Chios i na półwyspie Mani – taki był plan.

 

O świcie w Pireusie, jeszcze przed wschodem słońca 

 

Wykorzystałam czas, kiedy jeszcze byłam sama, by połazikować po tym szemranym Pireusie, który bardzo lubię. To takie zakątki, gdzie niektórzy w ogóle nie chcą zaglądać, takie, gdzie trzeba uważać ze zrobieniem zdjęć, a najlepiej w ogóle ich nie robić. Cóż, lubię taki Pireus, czego nigdy nie ukrywałam. Odkryłam tu fajną tawernę i kafenijo wcale nie tylko jedno: nowe dla mnie przybytki, gdzie parzą doskonałą kawę.

 

Spacerując po szeroko ujętym Pireusie: tu jedno z moich tegorocznych odkryć

 

Obejrzałam też i metro: to najnowsze, otwarte kilka dni temu dopiero. Aż tutaj dociągnięto niebieską linię prowadzącą z lotniska: ależ to świetny pomysł! Na bliższe obejrzenie nowych stacji umówiłam się sama ze sobą na czas po powrocie do Aten z wakacji: to wymaga czasu przecież, a ja nie lubię biegać jak większość turystów i wciąż patrzeć na zegarek. Nie lubię być poganiana przez czas, stąd ze zwiedzaniem nowych stacji metra dałam sobie na teraz spokój.   

 

Pocztówkę z nowych stacji niebieskiego metra można przeczytać tutaj:  Ateny: stacje metra Dimotiko Teatro.

 

 

Popołudniem kiedy zaczęły przybywać towarzyszki mych wakacji – starałam się być już w pobliżu hotelu. Kiedy się już zebrałyśmy – poszłyśmy na długi spacer aż do Mikrolimano: na kawę.

 

Stosunkowo nowa atrakcja turystyczna 

 

Odkryłam, że zakończył się już potężny remont w tym terenie: przybyło niestety betonu… Zrobiło się jakoś dla wielu pewnie ładniej, tak porządniej, ale ten beton jest tragiczny! Nie lubię takich renowacji, które zabijają autentyczność a tworzą coś, co mnie wydaje się obrzydliwie sztuczne: tak, jak teraz tutaj właśnie. Szkoda, naprawdę szkoda tego miejsca. Wiem, że przedtem było tu … jak było, ale teraz jest zwyczajnie brzydko i niegrecko. Co z tego, że porządnie i przyzwoicie? Ech, tracę tę swoją Grecję, tracę ją i to zbyt szybko. Warszawę też zresztą tracę!   

 

W czasie spaceru po szeroko ujętym Pireusie: Mikrolimano 

 

Miałyśmy spędzić w Atenach wspólnie jeszcze cały kolejny dzień: nasz prom na wyspę Chios odpływał z Pireusu dopiero pod wieczór.

 

Pojechałyśmy rano do centrum obejrzeć paradę. Miałyśmy flagi i cieszyłyśmy się z Grekami z rocznicy Dnia OCHI (gr.: Oxi). Po raz kolejny spędzałam ten dzień w Grecji, czym się cieszyłam. Na Platija Syntagma przyszło mnóstwo ludzi: te parady i barwne uroczystości z udziałem najwyższych władz zawsze przyciągają tłumy.

 

Świętowanie z okazji Dnia OCHI

 

Odbyłyśmy gigantycznie długi spacer, i po Psirri, i po Place, ale i po mojej ukochanej Anafiotice. Byłam szczęśliwa, że znowu tu jestem. Czy Ateny mogą się kiedyś znudzić? Czy można poczuć tu przesyt? Raczej nie! 

Spacer i kawa, spacer i lunch, spacer i kawa…

O, tak nam mijały godziny i trzeba było wracać do Pireusu.      

 

W zakątkach  ukochanej Anafiotiki

 

Nasz prom „Nissos Samos” miał odpłynąć o 21-szej. Czekał nas kilkugodzinny rejs: wyspa Chios położona jest dość daleko od Pireusu. Zajęłyśmy wygodne miejsca i zamierzałyśmy spać… Na nasze szczęście nie było dużo ludzi, więc miałyśmy spokój.

 

Wygodna pozycja na promie

 

Niestety, na tym promie nie wyłączono górnych świateł. Tak ostro świeciły przez całą noc, że jeśli kiedyś będę płynęła jeszcze nocą – koniecznie muszę wyposażyć się w stosowne opaski na oczy.  

Trochę nie rozumiem takiej sytuacji jak z tym światłem. Promem tym płynęła garstka ludzi, prom zawijał tylko do portu maleńkiej wysepki Psara i dopiero potem na Chios…  Komu to światło miało być potrzebne? 

No trudno!

Obudziłam się przed Psarą: nigdy na tej malutkiej wysepce nie byłam. Nie widziałam jej dobrze: była ciemna noc, wyspa nieoświetlona a porcik tutaj malutki, przez co niełatwy dla wielkiego promu.

Wyszłam na chwilę na górny pokład: wiał silny wiatr i było tak przeraźliwie zimno, że nie przyglądałam się długo manewrom wykonywanym przez prom. Uciekłam do jego do wnętrza.

Może jeszcze kiedyś będę przepływała obok Psary w ciągu dnia… Może…

 

Port wysepki Psara widziany z pokładu promu

 

Dzień się budził, kiedy wyszłyśmy z promu na wyspie Chios. Czekał tu na nas człowiek z kluczykami do auta, które wynajęła moja koleżanka. Od tej pory byłyśmy zmotoryzowane i po wyspie Chios jeździłyśmy autem.

 

Budzący się dzień w mieście Chios

 

Cieszyłam się na powrót na Chios. Pamiętałam, że kiedy z niej wypływałam w 2006 roku mówiłam sobie, że nie chcę tu wracać, bo to wyspa pełna smutku, taka, gdzie tragiczne losy mieszkańców wciąż czuć w powietrzu, a ich duchy krążą nad wyspą. Tak odebrałam wyspę Chios, kiedy byłam na niej po raz pierwszy – i choć bardzo mi się spodobała, wracać już na nią nie chciałam. Od tamtej pory minęło już tak wiele lat, że nawet się ucieszyłam, kiedy koleżanka zaplanowała spędzenie właśnie tutaj naszych wakacji.

Dziś, teraz, zupełnie inaczej wyspę Chios odebrałam: może dlatego, że nie byłam sama i nie miałam aż tak wiele czasu na samotne myśli? Tak, bardzo prawdopodobne, że to dlatego. Wyspa nie wydawała mi się już taka tragiczna, a i jej dramatu nie czułam na każdym kroku jak poprzednio. Nawet w wiosce Anavatos [gr.: Ανάβατος] byłam spokojniejsza niż poprzednio.

 

Wioska Anavatos: tu widziana z drogi dojazdowej 

 

Nie miałam planów na wyspę Chios: chciałam po prostu na niej być. Dostosowywałam się do życzeń pozostałych: wszak ja już tutaj kiedyś byłam.  Opuszczona wioska Anavatos była takim miejscem, które chciałam ponownie zobaczyć, ale przecież nie za wszelką cenę. Zobaczyłam ją i byłam tym spacerem silnie wzruszona. Zobaczyłam ją, podobnie jak całą masę innych wiosek i innych zachwycających miejsc znajdujących się na Chios. Przebogata to wyspa w cudowności, którymi można się zachłystywać nawet wówczas, kiedy widzi się je po raz kolejny.

 

W tej części terenu należącego do monastyru Nea (gr. Νέα Μονή), do której rzadko kto zagląda.

 

Zaglądałyśmy do wiosek mastyksowych: nie tylko tych najbardziej znanych jak Mesta czy Olimpoi. Do wielu innych również. Każda odmienna, a każda niepowtarzalnie piękna. Uwielbiam te wioski mastyksowe, których jest tu dwadzieścia dwie (albo dwadzieścia cztery), i nadal nie wszystkie jeszcze obejrzałam. Najlepiej zachowane są te, które nie ucierpiały w wyniku niszczycielskiego trzęsienia ziemi w 1881 roku.

Są zbudowane z kamienia, wszystkie mają bardzo charakterystyczny rodzaj zabudowy: to przecież  średniowieczne osady, w których wiele tuneli, tunelików oraz łuków, które łączą przeciwległe domy niczym mosty.

 

Spacerując po wiosce  Wessa

 

W wiosce Mesta uważanej za jedną z najpiękniejszych wiosek mastyksowych

 

Dotąd moją ulubioną wioską była Pirgi: nie ma takiej drugiej wioski w całej Grecji. Wyróżnia ją sztuka zdobienia domów. Takich ścian nie ma nigdzie, tylko na Chios, a wioska Pirgi ma takich ścian najwięcej. Jest tego bardzo dużo, za dużo jak dla mnie, ale z uwagi na oryginalność – wioska mnie zachwyca. Ta technika czyni Pirgi naprawdę wyjątkową.  

 

W wiosce Pirgi 

 

 Pirgi na ścianach wielu budynków widać suszące się pomidory albo cebule. Powiązane w spore pęki przyciągają wzrok i są wspaniałą ozdobą. Można je wypatrzeć i w innych wioskach, ale te z Pirgi zostają w pamięci najdłużej: bardzo możliwe, że z uwagi na tło, którym są wzorzyste mury.     

 

Dojrzewające oliwki na wyspie Chios: obcowanie z nimi to wielka przyjemność  

 

W tym roku na wyspie Chios popadłam w miłość do wioski Wessa, choć wiele z wiosek mastyksowych może się podobać, w tym oczywiście Mesta:  jest piękna. Ta pierwsza jednak dla mnie bardziej naturalna i prawdziwa. Mniej znana po prostu! Naprawdę prześliczna.   

 

Spacerując po wiosce mastyksowej  Olimpoi

 

Zatrzymywałyśmy się w gajach mastyksowych. Spacerując pomiędzy niewielkimi drzewkami patrzyłyśmy, jak połyskujące w słońcu mastyksowe kropelki powoli spływają po pniach drzewek…

 

W gaju mastyksowym 

 

Ojczyzną mastyksu tu w Grecji jest wyspa Chios, którą w południowej części porastają drzewka mastyksowe. Jest ich tutaj, mimo pożaru, który kilka lat temu zniszczył część upraw, nadal bardzo dużo. Gdziekolwiek spojrzeć w tej części wyspy – tam gaje mastyksowe: młodsze, starsze… Przeróżne.

 

Spacerując po gaju mastyksowym

 

W wioskach przyglądałyśmy się, jak spracowane ręce głównie starszych mieszkańców wyspy czyszczą kryształki mastyksu.

To żmudna praca.

Obcowanie z drzewkami mastyksowymi

 

Czynią to sprawne dłonie, tak kobiet, jak i mężczyzn. Zniszczone są bardzo, sprawnie jednak, pocierając jeden o drugi, oskubują kryształki mastyksu, niczym chomicze łapki kawałek pokarmu.

 

Wyspa Chios, tak zupełnie odmienna od innych, nie jest wyspą popularną w rozumieniu turystyki, ale nie jest tak, że tych turystów nie ma tam w ogóle.  Wydaje się być zupełnie wolna od masowej turystyki: ta jest tutaj tylko   dodatkiem. Nawet w sezonie wyspy nie najeżdżają tłumy, a ja, będąc wielbicielką wyspy Chios, nie potrafię wyjaśnić tego zjawiska, choć oczywiście tym się cieszę.

 

Doznania smakowe wywiezione z wyspy Chios pozostają w pamięci przez długie lata

 

Wyspa jest szalenia interesująca i piękna dla oczu. Można tu znaleźć wiele plaż, poukrywane zatoki, malutkie porciki i cudowne monastyry.

 

Jedna z wielu plaż wyspy: tu zachodnie wybrzeże 

 

A jak wygląda wyspa Chios  w listopadzie?

W swojej jesiennej szacie, z przebarwiającymi się kolorowymi drzewami, wygląda zjawiskowo! Łatwo zakochać się w wyspie Chios początku listopada: to wyspa przecudna! Ta pora roku sprzyja wędrówkom po wyspie: słoneczna jesień cudownie komponuje się z kamienną zabudową wyspy. To, co oglądałam w czasie tej podróży zachwyciło mnie  bardziej aniżeli wiosna, której doświadczyłam na Chios w 2006 roku. Tak, wiosna jest wspaniała, ale wyspa Chios czaruje właśnie jesienią i ogromnie się cieszyłam, że mogłam na niej być właśnie wtedy. Należy jednak pamiętać, że o tej porze roku może tu padać deszcz i wtedy wyspa ukaże nam się w zupełnie innym obrazie niż w czasie tej mojej podróży. Przyznaję: trafiłam na idealną wręcz pogodę.

 

W wiosce Avgonyma. Położona na zboczu oczarowuje ofiarowując swój najpiękniejszy prezent: wspaniały widok na morze i sąsiednią Psarę.

 

Wyspa jest bardzo różnorodna. Północno-zachodnia jej część to coś zupełnie innego niż na południowa, gdzie miasteczka mastyksowe. Górzyście tu, drogi kręte, a widokowo zachwycająco! Wioski tu ciekawe, w tym z kościółkami bizantyjskimi, dywany cyklamenowe i drzewa z figami, migdałami i granatami: wciąż z owocami. Tak, tak, figami też! Takie prosto z drzew, podobnie jak i winogrona, smakują wybornie. I jesieni to dużo: drzewa mienią się różnistymi kolorami!

 

Jesienna, listopadowa  wyspa Chios 

 

Właściwie każda część wyspy jest zupełnie inna niż pozostałe. Bo czy gdzieś jeszcze na wyspie można znaleźć tak wspaniałe wiatraki jak na wschodnim wybrzeżu? Teren, na którym się znajdują, ma bardzo interesującą przeszłość.

 

Wiatraki na wschodnim wybrzeżu wyspy 

 

Na terenie całej wyspy można znaleźć często poukrywane i niewidoczne   niewielkie kościółki.  Samotnie posadowione nawet i w zupełnie bezludnych terenach, czasem w otoczeniu gajów oliwnych – są niestety najczęściej zamknięte, ale choć z zewnątrz można je obejrzeć, a czasem przez jakieś szpary zajrzeć do środka.  

 

 

Spacerując po spokojnej o tej porze roku wiosce Lagkada: w sezonie przybywa tu z pewnością wielu turystów  

 

Choć wyspa Chios to jak dla mnie głównie wioski mastyksowe, warto zajrzeć i do miasta. To duże miasto z korkami i sznurami ciągnących się aut. Jawi się jako   współczesne, bo i współczesne w dużym obszarze jest, ale stara część miasta, Kastro, jest przepiękna.

 

Interesująca i  różnorodna zabudowa starej części miasta Chios: Kastro

 

Jeżdżąc po wyspie Chios zatrzymywałyśmy się w sklepach z ceramiką. Można się zachłysnąć pięknem tworzonych tu mis, misek, talerzy, filiżanek i wszystkiego tego, co używamy w naszych domach. Ja oczywiście wracając do Polski po sezonie nie mam szans na jakiekolwiek tego typu zakupy z uwagi na ograniczenia w bagażu, ale półmisek z listkami z drzew mastyksowych nabyć musiałam: to motyw tak bardzo kojarzący się z wyspą Chios, że bardziej już być nie może.

 

W jednym ze sklepów na wyspie Chios

 

Kiedy wreszcie prom „Diagoras” dostarczył mnie z powrotem do Pireusu – na skutek zmiany moich planów miałam jeszcze 9 dni do wykorzystania na Ateny.

 I to lubię!

To czas, żeby się nie spieszyć, żeby odwiedzić, jak co roku, znajome zakątki, ale i miejsca, w których się dawno już nie było. Takim miejscem był na tę jesień okręt – muzeum Averoff. Naprawdę dawno tu nie byłam!

 

Na pokładzie okrętu – muzeum Averoff

 

Spotykałam się ze znajomymi, chadzałam na laiki, objadałam się granatami i szaronami (kaki, w Grecji: lotusy), które w listopadzie dojrzewają i są bardzo smakowite, spacerowałam plażami, przesiadywałam z kafeteriach i pijąc niespiesznie kawę przyglądałam się życiu miasta.   

 

Jesiennie na laiki w Paleo Faliro…

 … i niemal letnio na plaży w tej dzielnicy

 

Ze znajomą, mieszkającą na stałe w Atenach wybrałam się nareszcie do parku Tritsis (gr.: Πάρκο „Αντώνης Τρίτσης”) . Nigdy w nim nie byłam: znajduje się w zachodniej części Aten, w granicach administracyjnych gminy Ilio, na pograniczu trzech dzielnic: Agoi Anargiri, Ilion oraz Kamatero, i jest terenem dużym: to blisko 100 hektarów powierzchni. To przepiękny i bardzo ładny teren, pełen przeróżnych drzew i krzewów oraz zbiorników wodnych, w których nawet w listopadzie kąpią się żółwie i pływają kaczki. Myślę, że park ten cieszy się wielką popularnością wśród mieszkańców Aten wiosną i latem zwłaszcza, że można tu wypić kawę i coś zjeść. Wyobrażam sobie, że mnóstwo ludzi przyjeżdża tu weekendowo, by odsapnąć od zgiełku miasta, ale i od upału.   

 

W parku Tritsis

 

Znajoma pokazała mi również kolejne cudowne drzewo oliwne: o tak, je chciałam obejrzeć! Rośnie niedaleko parku Tritsis, na przedmieściach Aten, ale w ich granicach: w Agioi Anargyroi (gr.: Άγιοι Ανάργυροι). Według jednej ze stron, oficjalnie uznaje się to drzewo za najstarsze drzewo oliwne na świecie, a wiek jego określa się na  2500 lat. Drzewo rośnie przy ulicy Peisistratos, w zasadzie w centrum  Agioi Anargyroi, w pobliżu kościoła, i stanowi pomnik przyrody chroniony prawem. Wciąż owocuje! 

 

Drzewo  oliwne przy ulicy Peisistratos

 

Co ciekawe, na tym terenie w 1919 roku odkryto pozostałości starożytnego gaju oliwnego z czasów Pizystrata (Pisistratus/Peisistratus/ gr.: Πεισίστρατος), tyrana Aten. Uchodzi on za twórcę wielu gajów oliwnych: na jego rozkaz obywatele wychodzili w pola, by sadzić drzewa oliwne, tworząc w ten sposób wiele gajów w całej Attyce. Drzewo to jest częścią jednego z nich. Jest kolejnym „najstarszym”, przy którym stanęłam, którego konarów dotknęłam (drzewo jest ogrodzone, stąd nie można dotknąć pnia). Warto być ostrożnym w używaniu określenia „najstarsze drzewo oliwne” w przypadku któregokolwiek z drzew: nawet tego w kreteńskiej wiosce Ano Vouves. Pnie tych drzew są zazwyczaj puste w środku, stąd według przyrodników trudno jest określić ich dokładny wiek.

 

Drzewo oliwne przy ulicy Peisistratos

 

Kiedy wyjeżdżałam z Aten wiele sklepów już było udekorowanych świątecznie. Ba, już na wyspie Chios to widziałyśmy. Na podateńskim lotnisku również stały już choinki. Połowa listopada to czas, kiedy ja zmierzam nareszcie do domu w Warszawie, a ludzie zaczynają już myśleć powoli o Świętach Bożego Narodzenia. Cóż, ja też z Aten przywożę corocznie i to od lat rodzinie i znajomych  małe talizmany: to gouri [gr.: γούρι] tak bardzo popularne w Grecji. Wybieram te z motywem granatów albo statków – oba są motywami przełomu roku tak silnie związanymi z Grecją.

 

Gouri [gr.: γούρι]

 

Ponieważ zazwyczaj jestem na lotnisku znacznie wcześniej niż to wymagane – miałam oczywiście czas na pooglądanie sklepów, wypicie kawy, ale i pójście do miejsca, w którym nigdy jeszcze nie byłam. Tak, do teraz było takie miejsce na lotnisku: to kaplica. Naprawdę obejrzałam ją dopiero w tym roku.  

 

Kaplica na podateńskim lotnisku

 

Nie będę oszukiwać, że wyjeżdżałam z Aten pogrążona w smutku, nie. Od kilku lat nie wchodzę w listopadzie do samolotu w Atenach w takim posępnym nastroju. Wiem przecież, że czeka na mnie Warszawa niewidziana od blisko 7 miesięcy, czekają bliscy i mnóstwo takich przyjemności, które otrzymuję od życia w ramach warszawskiej codzienności. Po ponad półrocznym pobycie w Grecji cieszę się na spotkanie tego wszystkiego, ale kiedy mój samolot wznosi się coraz wyżej i wyżej – przyglądam się Atenom i zawsze szepczę: do zobaczenia!  

 

Po znacznie szerszą relację z wyspy Chios, ze słowem o wioskach mastyksowych i innych interesujących miejscowościach na wyspie, w tym o mieście i Kastro,  o pozyskiwaniu mastyksu i jego wykorzystywaniu, o zabytkach bizantyjskich i plażach, z kilkoma informacjami „encyklopedycznymi” i praktycznymi, wspomnieniami sprzed lat, słowem o kuchni wyspy Chios, opatrzoną większą ilością zdjęć – zapraszam do sklepu, w którym najpóźniej do końca kwietnia 2024 roku powinien znaleźć się ebook „Grecja śladami Betaki. Wyspa Chios”.

Można się ze mną kontaktować w tej sprawie wcześniej: być może będę mogła określić bliżej termin.

 

Tekst i wszystkie zdjęcia: Beata Kuczborska / betaki.pl

 

 

Jeśli podobał Ci się ten wpis i chcesz wspomóc i wesprzeć moją działalność (będzie mi niezmiernie miło!), to możesz to zrobić tu, w postaci symbolicznej „kawy” dla Betaki. Z góry dziękuję! 🙂

Postaw mi kawę na buycoffee.to