2023: Kreta (życie codzienne)

kwiecień / październik    

 

Tak mi jakoś szybko minął czas zimowy w Polsce, tak szybko, że… aż za szybko. Późno wróciłam do kraju, myślałam, że wyjadę na sezon w połowie maja, a tymczasem byłam  na Krecie potrzebna już od początku maja. Wyjechałam na sezon w połowie kwietnia, by jeszcze nacieszyć się, tak przedsezonowo, moją Malią*, by przygotować wszystko, w tym odebrać od znajomej z Rethymno pozostawione rzeczy, żeby i Rethymno się nacieszyć… Potem w sezonie nie bardzo jest na to czas, a ja przecież tak lubię smakować moje greckie życie. Ech, nie tylko to greckie: polskie też. To przywilej wieku móc zwolnić i cieszyć się tym, że ma się więcej czasu: na smakowanie właśnie.  Zwalniam więc póki mogę, a w sezonie… Wiadomo: zasada siga siga w turystyce nie  do końca działa!

 

Po raz trzeci w ukochanej Starej Malii

 

Moja Malia powitała mnie  jak swoją, jak członka tej społeczności. Ileż było pocałunków, ileż: „Nareszcie jesteś!”, ileż brania mnie w ramiona – tylko ja wiem. Wzruszałam się tak bardzo zachowaniem tych ludzi, niejednokrotnie czując łzy pod powiekami. Najbardziej cieszyłam się z ujrzenia „mojego” maluszka: najmłodszego członka mojej parei z „Honey Corner”: dobiegał już roku i wkrótce po moim przybyciu miały się odbyć jego chrzciny. Tak, Eleftherija powiedziała przecież: „Na naszym weselu  nie mogłaś być, przyjedź koniecznie na chrzciny”.    I przyjechałam na te – jak mówiono – skromne chrzciny: skromne, raptem 300 osób!  

– Skromne – mówił kirios Manolis. – Trochę kosztowało nas to wesele w listopadzie – uzasadniał skromność.    

Oj tak. „Trochę” – myślałam wiedząc, że wesele było na 1300 osób. Ech, te tradycje kreteńskie, ech, te marzenia Panien Młodych! No cóż, co kraj to obyczaj: u nas na 300 osób rzadko kto już dziś urządza wesele, a na Krecie chrzciny i to skromne…

Chrzest w Grecji zawsze mnie wzrusza, a jeśli dotyczy kogoś mi bliskiego? To piękna, ale trudna ceremonia. Wyobrażam sobie, jak trudna musi być dla rodziców, w tym przede wszystkim dla matki chrzczonego dziecka. Zawsze o tym myślę, szczególnie kiedy dziecko płacze, wyrywa się z rąk duchownego, a matka stojąc obok uspokoić dziecka nie może…  Nasz chłopczyk to prawdziwy bohater: był bardzo dzielny i z zainteresowaniem wszystkiemu się przyglądał. Mimo to, czasem czułam łzy pod powiekami, choć Nikos nawet nie zapiszczał w czasie tej wspaniałej, ale trudnej ceremonii, która miała miejsce w kościółku Agios Dimitrios na platija w Starej Malii, bo gdzie mogłaby się odbyć jak nie tu?     

 

Boubouniera [μπουμπουνιέρα]   otrzymana w czasie chrztu Nikosa: to Agios Nikolaos, patron

 

Mały Nikos w oczekiwaniu na ceremonię chrztu

 

Udekorowany, z uwagi na chrzest,  dwunawowy kościół Agios Dimitrios w Starej Malii  

 

Tę wielką radość z uczestniczenia w tej ceremonii nieco przyciemniała mi myśl: gdyby żył kirios Michalis – On otworzyłby ten kościółek i doglądał wszystkiego. Jak zawsze.

Bo kirios Michalis to jedyna osoba, której nie mogłam w tym roku powitać.

– Umarł kirios Michalis, wiesz? Zaraz po twoim wyjeździe, w listopadzie – tak mi mówiono w Starej Malii.  

Poszłam na cmentarz, popatrzyłam na zdjęcie…

Kirios Michalis…

Nasze dwa wspólne lata: zawsze około 18-tej słyszeliśmy na platija silnik skuterka. To kirios Michalis przyjeżdżał, by otworzyć kościółek Agios Dimitrios i by go dopilnować przez 2-3 godziny.

Ta wizyta na miejscowym cmentarzu napawała mnie smutkiem.

Kalo paradiso! Kalo taksidi kirios Michalis!

 

Z grobu kiriosa Michalisa

Wspomnienie, będące moim pożegnaniem kiriosa Michalisa można przeczytać tutaj:

 

Ilekroć w czasie sezonu zajrzałam do kościółka, ilekroć usiadłam na platija, by wypić kawę – wydziałam tę postać. Nie byłam jedyna: rozmawiałam o tym z miejscowymi. Obraz kiriosa Michalisa tak wbił się w pamięć każdego z nas, że nie sposób, patrząc na murek przy kościółku, nie widzieć tego krzesełka, które wystawiał codziennie dla siebie, kiedy otworzył już  kościółek.  

 

Kościół Agios Dimitrios w Starej Malii

 

Na chrzciny naszego Nikosa wynajęto tawernę w Kokkini Chani w pobliżu Heraklionu.  Bawiliśmy się całą noc przy muzyce na żywo: zespół kreteński grał cudowne kreteńskie tańce, a wszyscy mieli się doskonale. Tak, jest coś niezwykłego w tym, że młodzi ludzie na Krecie, ba, w całej Grecji, potrafią tańczyć lokalne, tradycyjne tańce. Wychowani wśród danej muzyki od małego – nie mają problemów z zabawą. Tak jak tutaj. To cudowne przecież, a w Polsce zupełnie zanika. Szkoda!

Przy suto zastawionych stołach toczyły się rozmowy z bliskimi, rodziną, znajomymi… Te chrzciny pokazały, jak wiele osób ze Starej Malii jest mi przychylnych: nie tylko moja parea przecież. Miałam zarezerwowane miejsce przy najważniejszym stole: stole rodzinnym. Rodzice, dziadkowie chrzczonego dziecka, rodzeństwo rodziców – i ja: taki to stół. To było bardzo wzruszające i ważne dla mnie. Dziękuję! 

 

Suto zastawione stoły: smakowicie i tradycyjnie!

 

Sezon jak sezon – upływał mi podobnie to ubiegłorocznych. Ten tegoroczny był dla mnie ciężki: poza lipcem i sierpniem byłam na północy sama, a  polscy turyści pokochali Kretę bardzo, więc zwijałam się jak w ukropie, by wspólnie z moim biurem ich zadowolić. Uwzględniając zapotrzebowanie jeszcze innego biura (za zgodą mojego oczywiście) – we wrześniu miałam tylko jeden (słownie: jeden) wolny dzień, co mi się dotąd nie zdarzyło. Do dziś nie wiem, jak to stało, że nie pogubiłam tych ludzi, że wszyscy byli z moich wycieczek zadowoleni. Chodziłam na rzęsach ze zmęczenia, ale prowadziła mnie jakaś niezrozumiała energia… Ufff: dałam radę, choć po sezonie,  kiedy poziom adrenaliny opadł… Czułam ogromne zmęczenie: jak nigdy dotąd.  Nadal jednak cieszyłam się tym, że tu jestem, że mogę tu wieść codzienne życie, cudowne codzienne życie wśród społeczności Starej Malii.

 

Jedna z moich ławeczek w Starej Malii

 

Świat załamał mi się  początkiem czerwca, kiedy dowiedziałam się, że moje grecka firma odchodzi ze wschodu Krety od przyszłego sezonu i wraca na zachód. Zaproponowano mi powrót do Rethymno. Zamarłam, po prostu zamarłam. Popadłam w wielki smutek, płakałam całymi wieczorami, nie mogłam sobie zupełnie z tym poradzić.  

– Więc jak to? Już nie wrócę do Starej Malii, którą tak pokochałam? Już nie będę patrzyła, jak rosną wszystkie te dzieci, które tak radośnie mnie zawsze tu witały, w tym nasz mały Nikos? Już nie będę przyglądała się tej zwykłej codzienności, w którą tak wrosłam przez te minione (na tamten moment)  dwa lata?

Kiedy poszłam na kawę do baru „Kipouli” – myślałam:

– Czy to możliwe, że w przyszłym roku już mi Gianni tej kawy nie przyrządzi?

Nie mogłam sobie z tym poradzić!!!

W barze „Kipouli” prowadzonym przez cudownego Gianniego

Wiedziałam, że mogę próbować zostać tu, na wschodzie, ale już z innym kontrahentem ITAKI, którego nie znałam w rozumieniu: nie wiedziałam, jak będzie układała się nam współpraca… Z moją firmą CONSORT TRAVEL przepracowałam dla ITAKI na tamtą chwilę cztery lata i nie miałam powodu do powiedzenia połowy złego słowa: na cokolwiek, na kogokolwiek…. Jak to tak zostawić? Z kierowcami na wschodzie pracowało mi się doskonale. Jak będzie na zachodzie?  Przecież tam się wiele zmieniło, choć zachodni oddział nadal był ten sam: wiem, zaglądałam czasem do biura będąc w Chanii. W głowie się kotłowało, nie umiałam cieszyć się codziennością.

– Zawieś rozważania do jesieni. Masz czas na decyzję – doradzali bliscy. – Zawieś, bo zmarnujesz sobie cały sezon, zamiast cieszyć się tą codziennością w Starej Malii.

To była najlepsza rada. Trudno było mi to zrobić, ale zawiesiłam rozmyślania do jesieni. Uczepiłam się nadziei, że może coś się zmieni i funkcjonowałam dzięki temu doskonale: cieszyłam się wszystkim i o zmianach nie myślałam. Wyparłam to z głowy zupełnie: to była jedyna możliwość, by nie zmarnować tego sezonu, tych z założenia cudownych miesięcy, które jeszcze były mi w Starej Malii dane. Kiedy ktokolwiek ze współpracujących ze mną pytał o moją  decyzję: wszak wszystko rozniosło się po Krecie lotem błyskawicy, bo i taka to wyspa – ucinałam rozmowy w zarodku. Nie, nie chciałam nawet o tym rozmawiać.    

 

Widok z moich balkonów w mieszkaniu w Malii

 

W sezonie  pływałam z grupami na Balos i Gramvoussę, na Santorini i na Spinalongę, kilka razy pojechałam na Vai, co tydzień jeździłam do Knossos –  i to były wycieczki znane mi z poprzednich lat.   Dostałam  i nową, którą się bardzo cieszyłam: jezioro Kournas [gr.: Κουρνάς], Chania i Rethymno. Ciężka to wycieczka: i dla mnie, i dla kierowcy, ale  byłam przeszczęśliwa, że mogłam ją raz w tygodniu prowadzić.

 

Nad jeziorem Kournas

 

Naprawdę z przyjemnością odwiedzałam po kilku latach przerwy jezioro Kournas, które bardzo mi się podoba: prowadziłam tu wycieczki swego czasu, mieszkając w Rethymno.

Nie miałam dla siebie wiele czasu w Rethymno: wpadałam tam jak po ogień i starałam się zawsze odwiedzić kogoś z licznych znajomych. Nie wystarczało mi czasu na spacer, na posiedzenie w kafeterii nad kawą… Wybierałam spotkania ze znajomymi.  W jednej z moich kafeterii, w „Arokarii”,  zawsze kupowałam kawę na wynos.

– Znowu na wynos? – śmiali się ze mnie. – Znowu do ręki? To nie twój styl!

Tak mi mówili. Nie, nie mój styl, ale nie miałam wyboru.

– Po sezonie przyjadę na Rethymno, jak co roku: na wakacje. Wtedy będę miała czas na przesiadywanie w kafeteriach, a teraz… – mówiłam zawieszając głos.

Do ręki!  

Ech, jak nie lubię pić kawy w kubku i bez stolika kawiarnianego, ale …. Lepsza taka jak żadna przecież. To chodzenie z kawą, jako przedłużenie ręki, mimo, że tak popularne w Grecji – u mnie się nie przyjęło. No nie i nie, po prostu!

 

Jeszcze przed sezonem w kafeterii Arokaria w Rethymno: jeszcze przy stoliku

Inną nową wycieczką (dla mnie nową: była przed pandemią, ale mnie na wschodzie wówczas nie było przecież) było Lassithi (Grota Zeusa) w połączeniu z wioską Mochos i Cretaquarium.  Bardzo lubiłam tę wycieczkę: mogłam w autokarze dużo  poopowiadać o zwyczajach greckich, co turyści lubią, ale niestety… Nieczęsto wycieczkę tę miałam, szkoda! Plażowe wycieczki cieszyły się wielkim powodzeniem, a te pozostałe – umiarkowanym, nad czym ubolewałam, ale wpływu na to nie miałam.  

 

Wśród starej zabudowy wioski Mochos (na drugim zdjęciu: dorodny rozmaryn) 

 

Pływałam więc na moją ukochaną Spinalongę dwa razy w tygodniu, ciesząc się tym  pod niebiosa.  Spalałam się tam emocjonalnie bardzo, ale Spinalonga to moja wielka miłość i każdy kamień czuję tam duszą i całym sercem. Odpoczywałam na statku, regenerowałam się szybko  i już było dobrze.

Zawodowo sezon z mojej strony oceniam jako bardzo udany, choć, jak powiedziałam, ciężki  i trudny jak żaden dotąd, ale zakończyłam go absolutnie usatysfakcjonowana.

 

W wiosce Mochos 

 

Przez kilka miesięcy, jak co roku, przesiadywałam w moich trzech kawusiowych miejscach: w „Honey Corner” i „Kipouli” w Starej Malii oraz w barze „Alcoholic Church” przy głównej ulicy Wenizelou. To trzy moje ukochane kawusiowe miejsca i nic tego nie zmieni. W tym sezonie odkryłam  jakiś niezrozumiały dla mnie samej urok  popijania eliniko w  kafenijo przy głównej ulicy Wenizelou. Przychodzili tam codziennie starsi mieszkańcy Malii i w takim wokół towarzystwie sączyłam eliniko.  

 

W kafenijo przy głównej ulicy w Malii

 

Lubiłam tych dziadków: od zawsze mi się kłaniali, pytali, co słychać, ale kawę dopiero w tym sezonie tu piłam. Ruch na tej ulicy ogromny, hałas, gwar, pisk hamulców… Nie wiem, co mi się tam podobało. „Alcoholic Church” też przy tej ulicy, ale tam siadywałam w ogródku, z drugiej strony, gdzie cisza, ale tu?  Widocznie czasem lubię popatrzeć na życie mojej Malii: takie bardzo gwarne właśnie, z piskiem hamulców, z klaksonami, także i moich kierowców. Kiedy któryś przejeżdżał a zauważył mnie – dawał o tym znać. To było miłe.

Czasem szłam do którejś z tawern w Starej Malii na kolację czy na lunch: nie tak często jak chciałabym, ale chadzałam. Drogo zrobiło się dla mnie w tych tawernach, szczególnie jak szłam sama, choć zazwyczaj  dostawałam przyjemny rabat. Nie mogłam na niego jednak  liczyć.   Częściej chadzałam z kimś – przeróżni znajomi i czytelnicy mojej strony, choćby przejazdem, wstępowali do Starej Malii i zawsze była to okazja do spotkania się, do spaceru, do zjedzenia czegoś czy wypicia kawy.

 

Kleftiko [gr.:κλέφτικο]  w tawernie Avli: mojej ulubionej w Starej Malii, gdzie zawsze kolejka po stoliki

 

Cieszyło mnie i cieszy nadal to, że coraz częściej Polacy zaglądają do Starej Malii.  

– Dzięki tobie – tak mówiła miejscowa społeczność już nie pierwszy raz.

Cudowne to!

Krążąc w dnie wolne uliczkami tego miejsca spotykałam turystów ITAKI z moich grup wycieczkowych. Nie tylko tych, którzy mieszkali w hotelu w Malii, ale takich którzy przyjeżdżali i z Gouves, i z Limenas Chersonissos, a nawet z Agia Pelagia! Te spotkania były cudowne dla mnie, bo pokazywały, że ludzie słuchają tego, co mówię, że chcą zobaczyć coś innego niż tylko basen hotelowy i plaże.   Puchłam z dumy chwaląc moje grupy! 

Kawa oraz smakowity jogurt z miodem w Honey Corner na platija przy kościółku Agios Dimitrios  w Starej Malii

 

Kiedy było to możliwe, w dni wolne w  czasie sezonu urządzałam sobie wycieczki. Korzystałam z autobusów KTEL, które nadal uważam za przyjazne.  Oczywiście, że nie wszędzie można nimi dojechać, ale nie narzekam.

Po raz pierwszy wybrałam się do nie tak znowu odległej od Malii miejscowości Analipsi [gr.:Ανάληψη]. Często wjeżdżałam tam autokarem po turystów, ale zawsze widziałam część nadmorską. Któregoś dnia jakiś nowy kierowca wyjeżdżał z Analipsi przez starą część, która z okien autokaru bardzo mi się spodobała. Musiałam tu wrócić w wolny dzień, po prostu musiałam!

 

Wioska Analipsi w starej części

Analipsi w ogóle może się podobać: ma długie, ładne plaże przecież i ciągnącą się nadmorską ulicę. Ja jestem mniej zainteresowana plażami, a bardziej miasteczkami czy wioskami i lokalną społecznością, stąd stara część Analipsi, mnie zainteresowała. To tak jak w przypadku Malii czy Gouves: nadmorska, współczesna  część oddana turystyce (zwana Kato / Κάτω), i nieco w głębi Chorio (wioska). Ano/Άνω.

Przyjemne to miejsce ze starą zabudową, z niezłą tawerną, którą polecił mi kierowca.  Byłam zadowolona.

Pocztówkę z Analipsi można przeczytać tutaj.

 

W czasie odwiedzin znajomych urządzaliśmy sobie inne wycieczki. Ludzie najczęściej jednak mają prawo jazdy, więc wynajętymi autami jeździliśmy tu i tam.  Jak zwykle prawo wyboru miejsca dawałam moim gościom: wszak ja jestem u siebie, a nie każdy tu wróci. Ale znajomi zerkają na fanpage mojej strony, gdzie wciąż pokazuję, co oglądam, stąd dobrze wiedzieli, gdzie chcą jechać. A ja się cieszyłam, że mnie zabierają. Tak odwiedziłam i to kilkakrotnie jedną z moich ulubionych wiosek we wschodniej części, Avdou [gr.: Αβδού], która została moją wioską sezonu 2022 ( i można o niej poczytać w relacji z życia codziennego 2022),  ale również bliską Malii, a źle skomunikowaną wioskę Sisi [gr.: Σίσι] czy Mochos [gr.: Μοχός].

Obie, choć tak różne  –  bardzo lubię.

 

W nadmorskiej wiosce  Sisi o różnych porach dnia

 

W zakątkach wioski Mochos

 

Dałam  się zabrać na wspaniałą wycieczkę do Faistos/Festos [gr.: Φαιστός], gdzie nie byłam od 2000 roku, a to tutaj znajdują się ruiny mojego ulubionego pałacu minojskiego na Krecie!!! Tak, właśnie Faistos/Festos to to, co wręcz kocham, a tyle lat nie było mi po drodze: niby blisko, a tak daleko. Cóż, bez prawa jazdy bieda…

 

Na terenie ruin pałacu minojskiego w Faistos/Festos

 

W Faistos/Festos byłam przeszczęśliwa. Dumałam tam o tym, jak inaczej odbieram to miejsce teraz w porównaniu do 2000 roku. Dziś, kiedy tyle wiem o cywilizacji minojskiej, kiedy oprowadzam grupy po Knossos – jakże inaczej zobaczyłam Faistos/Festos! Nie ma czego porównywać!  To miejsce będę nadal polecała każdemu: prawdziwe takie, odmiennie niż Knossos: bez żadnych udziwnień, rekonstrukcji… Tu czuć dawne życie, tu widać potęgę cywilizacji minojskiej!

 

Na terenie ruin pałacu minojskiego w Faistos/Festos

Przy okazji bytności w Faistos/Festos zwiedziłam cudowną wioskę. To Vori [gr.: Βώροι], która została moją wioską sezonu 2023. Cudowna wioska z nieźle zachowaną starą zabudową. Jasne, że wiele domów zniszczonych, jak w wielu greckich wioskach, ale wiele tu pięknych zakątków, a spacerowanie wąskimi uliczkami powodowało mój wielki zachwyt. W zachwyt wpadłam również w miejscowym Muzeum Etnograficznym: nie spodziewałam się, że w takim miejscu zastanę tak wspaniałe muzeum! Znajomy mnie tam wyciągnął wiedząc, że to muzeum tam jest: kiedyś tylko je liznął, teraz postanowił dokładnie obejrzeć. Skorzystałam oczywiście chętnie: przepiękne, interesujące i dobrze urządzone   miejsce. Polecam każdemu, jak całą wioskę Vori.

 

W wiosce Vori

Pocztówkę z wioski Vori można przeczytać tutaj – Kreta: wioska Vori.

Skoro Faistos/Festos i Vori, to i stanowisko archeologiczne Hagia Triada [gr.: Αγία Τριάδα], miejsce znalezienia wspaniałego sarkofagu, który oglądałam dziesiątki razy z grupami w Muzeum Archeologicznym w Heraklionie. Stanowisko, niestety, było zamknięte: przybyliśmy za późno, a zza parkanu niewiele widać. Trudno.

 

Sarkofag z Hagia Triada (w Muzeum Archeologicznym w Heraklionie)

Poszczęściło nam się za to w nowym, otwartym kilka tygodni wcześniej i wspaniale urządzonym Muzeum Archeologicznym Messary. Pierwsza sala zatrzymała mnie na długo (przepraszam znajomego!), ale to tu zgromadzono eksponaty, które mnie interesują: z czasów minojskich. To tu mogłam obejrzeć interesujący film o stanowisku archeologicznym Hagia Triada, które nie było dla nas tym razem dostępne. Chciałam jak najwięcej skorzystać – i skorzystałam.

Dziękuję mojemu znajomemu za cierpliwość!

 

W Muzeum Archeologicznym Messary istniejącym od 2023 roku

Z innym znajomym, który zatrzymał ku mojej radości w mojej Malii aż na tydzień, jeździliśmy trudniejszymi drogami Lassithi, zaglądając do wielu wiosek. Cudowny płaskowyż Lassithi z jego wioskami i nie tylko wioskami, mam objechany wielokrotnie i całkiem dobrze  obejrzany, natomiast całe Lassithi trochę kuleje, bo tu tylko samochodem, a to nie jest wcale mały obszar. 

Po wielu latach (po raz pierwszy od 2001 roku!!!) wróciłam do wiosek Piskopiano [gr.: Πισκοπιανό] i Koutouloufari [gr.: Κουτουλουφάρι]. Razem ze Starym Chersonissos [gr.: Ανω Χερσόνησος, również Παλιά Χερσόνησος]  tworzą lubianą tutaj triadę wiosek, które zachowały kreteński charakter. Do Starego Chersonissos zaglądałam kilkakrotnie w minionych dwóch latach, do Piskopiano i Koutouloufari – jakoś nie. Zdarzyło  mi  się to w tym roku  i… niepotrzebnie! Żałuję bardzo, że wioski te odwiedziłam, szczególnie Piskopiano, którą pamiętałam jako urokliwą cudowną kreteńską wioseczkę, a tymczasem zastałam odszpanowaną wioskę pod turystów i dla turystów, podobnie zresztą z Koutouloufari.

 

W wioskach Piskopiano i Koutouloufari starałam się znaleźć coś dla siebie 

Turyści zachwycają się  tymi wioskami, ale dla kogoś, kto poznał je blisko ćwierć wieku temu – rozczarowanie wielkie. Oczywiście, w porównaniu z nadmorskim kurortem Limenas Chersonissos [gr.: Λιμένας Χερσονήσου], gdzie dla mnie Grecji nie ma zupełnie – wioski te mogą się podobać, ale są zupełnie sztuczne i nieprawdziwe. Do Starej Malii też wkracza turystyka i działania pod turystów, owszem, tak, ale tu żyją miejscowi, cała masa miejscowych, którzy tworzą klimat tego miejsca. W wioskach, o których teraz wspominam – miejscowych w ogóle nie widać, a to co czujemy to wyłącznie turystyka i  współczesność próbującą udawać to, co tradycyjne, niestety. Bardzo to przykre, bardzo. Szczególnie żal mi wioski Piskopiano, o której tak czule przez te lata myślałam, a w tym roku bańka prysła…

 

W wioskach Piskopiano i Koutouloufari starałam się znaleźć coś dla siebie 

I znowu przypomniał mi się wrzesień 2000 roku, kiedy zawitałam na Kretę po raz pierwszy. Zawitałam wówczas z moimi przyjaciółmi, Grekami z Aten, trochę starszymi ode mnie, którzy, kiedy ja zachłystywałam się Kretą – łapali się za głowy i powtarzali: „Boże, co oni zrobili z tą Kretą, co z tą wyspą się stało”… Pojąć nie umiałam, o co im chodzi!!!  Odkąd zaczęłam wracać do miejsc dawno nie widzianych, o, jak wioska Spili [gr.:  Σπήλι]  (tu wróciłam w 2017 roku po 17 latach) czy Piskopiano (teraz, po 23 latach) – już ich rozumiem, o, jak dobrze ich rozumiem!!! Oni wówczas, w 2000 roku, wrócili na Kretę po wielu latach: po ponad 20-tu latach, i tak reagowali na zastaną, bardzo zmienioną Kretę.  Jako wielbiciele malutkich nieturystycznych wysepek bez lotnisk, jako wielbiciele Krety lat 70-tych  – byli w stanie szoku, kiedy zobaczyli Kretę w 2000 roku.

Co powiedzieliby teraz?

Doskonale wiem, bo jeszcze 4 lata temu odwiedzili Kretę – i wiem, że już więcej raczej na nią nie wrócą. Bardzo to przykre, bardzo.

W zaniedbanych, ale cudownych, wyludnionych  i niemal wyludnionych wioskach Lassithi

 

Wiele z odwiedzanych przeze mnie tegorocznie wiosek wyglądało na zupełnie opuszczone. Nie zdziwiłabym się, gdyby tak rzeczywiście było: wszak młodzi ludzie uciekają z takich miejsc. My je lubimy odwiedzać, ale czy na pewno każdy, kto zachwyca się takimi tradycyjnymi wioskami, chciałby w nich mieszkać? Ja przyznaję się, że nie: odwiedzać lubię, ba: kocham! Myślę, że przez kilka dni mogłabym pomieszkać, ale na stałe? To nie dla mnie miejsca i wiem o tym doskonale.   

W zaniedbanych, ale cudownych, wyludnionych  i niemal wyludnionych wioskach Lassithi

 

W takich opuszczonych wioskach widzę oczyma wyobraźni i moją duszą toczące się tu kiedyś życie. Przecież zazwyczaj można do tych domów zajrzeć: albo dlatego,  że nie mają drzwi i okien, albo są tak zrujnowane, że stanowią coś otwartego. Bywa różnie. Często zachowany jest jakiś piec, palenisko, czasem jakiś, zniszczony oczywiście, element wyposażenia typu szafka, najczęściej we fragmencie. Nie zapomnę do końca mych dni, jak bodaj dwa lata temu zajrzałam do pewnego zrujnowanego domu w  wiosce Tzermiado [gr.: Τζερμιάδο] na Płaskowyżu Lassithi. W domu  nic kompletnie nie było, za wyjątkiem wiszącego na jednym haku, przekrzywionego  monidła… Patrzyłam na tę parę w ślubnej pozie i aż nie wierzyłam, że ktoś to zostawił… Poza wszystkim poczułam się wówczas bardzo nieswojo. Pamiętam, że podobne monidło znalazłam w pewnym opuszczonym domu na wyspie Nissiros lata temu.  Doznaję dziwnych uczuć w takiej chwili.

 

W lubianej wiosce Kritsa niedaleko Agios Nikolaos, do której zaglądam co roku dwa – trzy razy

 

Jeździliśmy drogami niezwykle pięknymi widokowo. Zachłystywałam się Lassithi, które odkryłam tak naprawdę dopiero wtedy, kiedy zamieszkałam w Malii w 2021 roku. Płaskowyż z jego cudownymi wioskami mnie zauroczył i w takim stanie trwam, ale całe Lassithi mnie uwiodło: nieoklepane to tereny, niezadeptane, trudniejsze dla naszych oczu, a jakże piękne, jak nadal przebogate w Kretę i Grecję, dla której tu przecież przyjeżdżam, dla której chcę wieść tu moje codzienne życie. Mnie nie interesują tereny pod turystów: ja pragnę Grecji! I to w tej czwartej od zachodu a pierwszej od wschodu prefekturze, właśnie Lassithi, to co uwielbiam – znalazłam.    

W zaniedbanych, ale cudownych i niemal wyludnionych wioskach Lassithi

I ludzie tu, według mnie,  zupełnie inni: niezmanierowani, szczerze i nieudawanie serdeczni, oddani, tacy zwyczajni.  Oczywiście, że i tu są tereny mocno turystyczne i takie, w których niewiele miejsca dla mnie, jak choćby Elounda [gr.: Ελούντα]  (ta dla mnie kroczy zupełnie błędną drogą, a kiedy teraz, jesienią, czytam plany na rozbudowę Eloundy – aż dostaję drgawek!),  czy nawet Agios Nikolaos [gr.: Άγιος Νικόλαος], ale większość to tereny bardzo greckie,  a w pragnieniu i widzeniu takich nie jestem przecież jedyna.

 

Jeżdżąc po Lassithi: nad wyspą Spinalonga

 

W czasie takich wycieczek znalazłam wioskę Kasteli [gr.: Καστέλλι]  (w pobliżu Fourni, gr.: Φουρνή, co podkreślam, bo nazwy czasem się powtarzają),  jedną z najstarszych kreteńskich wiosek, która stała się ostrą konkurentką dla wioski sezonu czyli Vori. Kiedyś przez Kasteli przejeżdżałam i już przez okno zauważyłam to „coś”,  a teraz postanowiłam zwiedzić.  Tak mi się spodobała, że strącenie Vori z piedestału było bardzo bliskie. Ostatecznie postanowiłam w tym  roku  wybrać dwie wioski sezonu: właśnie Vori i Kasteli.

 

W wiosce Kasteli

Obie przecudowne w zabudowie, z niezwykłymi ludźmi, gościnne pod niebo, takie, których się pragnie.

Jedną z takich niezwykłych osób w Kasteli jest kirija Marija.

 

Z kirią Mariją w wiosce Kasteli

O niezapomnianym spotkaniu z tą kobietą można poczytać tutaj: Kirija Marija i Jej kafenijo

 

W wiosce Kasteli

W tym roku spełniłam swoje marzenie, które od jakiegoś czasu woziłam w sobie  na Kretę:  „Kreteńska Atlantyda” – tak tę wioskę czasem zwą. To Sfentili / Sfendili [gr.: Σφεντύλι / Σφενδύλι], tak blisko Mochos i Avdou, zatem bardzo blisko Malii, a mnie wciąż do niej nie pod drodze. Niezwykłe to miejsce, smutne takie.

 

Wioska Sfentili / Sfendili

Z pewnością nie była biedną wioską: to widać po zrujnowanych domach. W przeważającej ich ilości widać pozostałości po łazienkach, w tym wannach, kabinach prysznicowych, w kuchniach można wypatrzeć fragmenty glazury, na podłogach pozostałości terrakoty… Niektóre kominki też zatrzymują: widać klinkier…

Kiedy w jej sąsiedztwie postanowiono utworzyć zaporę Aposelemi (długotrwały projekt ukończony w 2012 roku) – mieszkańców wioski wysiedlono a teren wywłaszczono. Było to zakończeniem wielowiekowej historii tej wioski, o której mówi się, że jako osada istniała już w czasach weneckich. Mieszkańcy zabrali wszystko co mogli, co miało jakąkolwiek materialną wartość. Potem wszystko zostało kilkakrotnie splądrowane. Nie ma tam nic: wyjęto nawet puszki ze ścian, a czasem widać, że i kable elektryczne” …

– tak brzmi fragment mojej opowieści o tej wiosce, opowieści, którą jako Pocztówkę z tej wioski  można przeczytać  tutaj: Kreta wioska Sfentili – kreteńska Atlantyda.

 

Tegoroczne sierpniowe panigiri z okazji Święta Zaśnięcia Bogurodzicy postanowiłam spędzić z miejscowymi znajomymi w wiosce Mochos w pobliżu Malii. W roku poprzednim uczestniczyłam w ogromnym panigiri w Neapoli [gr.:    Νεάπολη], w tym roku, dla obejrzenia czegoś innego wybrałam wioskę Mochos, którą, jak wspomniałam wcześniej,  bardzo, ale to bardzo lubię.  Doskonale to przygotowane, ze świetnie grającym zespołem, znakomitym jedzeniem i wspaniałymi uczestnikami, w tym i turystami potrafiącymi tańczyć trudne przecież tańce kreteńskie! Brawo dla takich turystów!    

Panigiri w wiosce Mochos

 

W mojej Malii brałam również udział w kilku panigiriach. Kiedy mam czasową możliwość staram się współuczestniczyć w życiu społeczności, wśród której przebywam: to dla mnie bardzo ważne. Panigiri w malutkim kościółku Agio Pnevma [gr.: Άγιο Πνεύμα]  koło naszego porciku mogłam połączyć z oglądaniem cudownego zachodu słońca. Miejsce to zresztą niejednokrotnie w czasie sezonu wybierałam na spacer właśnie z uwagi na cudownie stąd widziany, szczególnie z ławeczki, którą nazywam „moją”,  zachód słońca.

 

Przy kościółku Agio Pnevma w Malii, w pobliżu niewielkiego porciku

Te  nadmorskie tereny  mojej Malii zostały zdominowane przez masową turystykę: hoteli tam mnóstwo, a tym samym oczywiście turystów i wszystkiego „pod nich”, co uważam za wielki błąd. Wcale nie jest tak, że turyści pragną tego, co mają u siebie w kraju, jak myślą niektórzy miejscowi. To błąd w myśleniu, ale niech każdy sobie sam decyduje. Tereny te jednak często nawiedzałam, bo spacery brzegiem morza to rzecz cudowna, a w mojej Malii można spacerować kilometrami.

 

Plażowo we współczesnej Malii

 

Wielokrotnie odwiedziłam naszą publiczną plażę Potamos [gr.: Ποταμός]: przyznaję, jadąc w jedną stronę („TAM”) autobusem, a wracając spacerem.   Bardzo lubię tę plażę: to blisko stanowiska archeologicznego z ruinami pałacu minojskiego na wschód od Malii. Plaża to zagospodarowana: z leżakami, prysznicem, kantyną i nieodległą dobrą tawerną „Kalyva”.  

 

Na plaży Potamos (wchodnie przedmieścia Malii)

 

Zrealizowałam w tym roku i takie marzenie, które tkwiło we mnie od 2021 roku: popłynęłam na naszą wysepkę Afentis Christos [gr.: Αφέντης Χριστός Μαλίων]  z małym kościółkiem, którego data budowy nie jest znana, doskonale widoczną z plaży w Malii. Na wysepkę tę chciałam popłynąć odkąd ją tylko zobaczyłam w pierwszym sezonie na wschodzie Krety, ale wciąż się bałam, bo skutery wodne to niekoniecznie moje pragnienie. W końcu, w czasie posezonowych wakacji, które urządziłam sobie w tym roku w Malii – przemogłam strach, który niepotrzebnie we mnie tkwił. Panowie z wypożyczalni sprzętu wodnego przy hotelu High Beach, w którego barze przez trzy sezony popijałam kawę, jeśli chciałam ją pić z tak zwanym widokiem, zajęli się mną bardzo troskliwie i bezpiecznie przewieźli na skuterze wodnym w obie strony, a zorganizowali to tak, że na wysepce mogłam spędzić dowolną ilość czasu. Gdybym była przygotowana na taką wycieczkę (zabrała choć ręcznik, na którym można usiąść, więcej wody czy książkę)  – spędziłabym na wysepce i cały dzień, bo cudowne to miejsce w drugiej połowie października (w sezonie tłumy, bo z Malii można dopłynąć wpław), ale, ponieważ odważyłam się wsiąść na skuter wodny w sposób nagły – spędziłam tam tylko kilka godzin, co i tak mnie cieszyło i zadowoliło wystarczająco.   

 

Wysepka Afentis Christos widziana z plaży w Malii

 

A tu już Malia widziana z wysepki Afentis Christos

 

Na  wysepce Afentis Christos

 

Skuter wodny, którym wróciłam na Kretę

 

Tegoroczna wschodnia Kreta była spokojniejsza, jeśli myśleć o trzęsieniach ziemi. Była bardzo spokojna! W maju ziemia kilkakrotnie odczuwalnie się trzęsła, ale później wszystko się  uspokoiło. Na pewno były jakieś trzęsienia, ale ja tego nie czułam.

Pogodowo natomiast w tym roku było zupełnie nietypowo: mieliśmy na wschodzie Krety bardzo zimny maj. Tak zimny, że niejednokrotnie włączałam klimatyzację, by ogrzać mieszkanie. Padały również deszcze. Najstarsi Kreteńczycy nie pamiętali takiego zimnego maja. Większość drzwi i okien w Święto kwiatów (1 maja) ozdobiona była bukietem a nie wiankiem. U mnie też. Tego dnia padał taki deszcz, że poszłam na łąkę po kwiaty, ale nie sposób było pleść wianki: stąd bukiety.

 

Z bukietem kwiatów w Starej Malii

 

Październik natomiast był wyjątkowo ciepły, nadzwyczajnie ciepły! Tego też dawno nie było! Temperatury rzędu 27 stopni oraz słońce świecące przez cały miesiąc (i dalej: nawet w listopadzie) to doprawdy rzadkość. Turyści się cieszyli, ale ziemia grecka potrzebuje  dramatycznie wody przecież!

 

Pogodowo w maju: w szaliku i kurtce. Zimno, wietrznie, deszczowo!

 Wszystko w naturze było opóźnione o mniej więcej miesiąc. Kiedy nie mogłam doczekać się na Balos kwiatów cebuli morskiej – myślałam, że poległa pod jakimś choróbskiem czy inną zarazą, ale na szczęście nie! To tylko opóźnienie, jak z wszystkim w tym roku.

Tegoroczna cebula morska na Balos

O cebuli morskiej można poczytać w ”Pocztówce z Grecji”, tutaj

 

Tegorocznie, niestety, Kretę nawiedziły plagi: deszcze czerwcowe zniszczyły na wschodzie uprawy winogron, a wiejące znad Afryki  w czasie kwitnienia drzew oliwnych silne wiatry – zniszczyły kwiaty, stąd też wiele drzew zwyczajnie nie owocowało. Bardzo wiele! Mówi się, że ceny oliwy poszybują wysoko w górę, co zresztą kiedy wyjeżdżałam z Malii było już widać.  Zły to rok dla upraw, bardzo zły! Poza tym ludzie pracujący corocznie przy zbiorach oliwek martwili się o pracę: to dla nich źródło dochodu, jedyne na Krecie czasami. Z tego się utrzymują, z tego, co zarobią, muszą wyżywić rodziny. Kiedy wyjeżdżałam z Malii, wielu mieszkańców było sytuacją w rolnictwie mocno zmartwionych.   

  

Dzień Turystyki w Starej Malii

 

Kiedy sezon zbliżał się ku końcowi, kiedy już w Starej Malii pobawiliśmy się z okazji Światowego Dnia Turystyki – musiałam podjąć decyzję co do przyszłorocznego sezonu. Było to dla mnie bardzo trudne.

Z ogromnym bólem serca zdecydowałam pozostać z moją firmą czyli przejść znowu na zachód  Krety.  Do teraz myśl, że nie wrócę już do mojej Malii w ramach życia codziennego powoduje, że łzy spływają mi po policzkach i nie mogę sobie z tym poradzić.

Więc już  Eleftherija w „Honey Corner”,  Gianni w „Kipouli” czy Michalis bądź Jorgos w „Alcoholic Church” nie będą mi przygotowywać  mojej codziennej kawy? Więc już te wszystkie dzieci w Starej Malii nie będą biegły w moim kierunku radośnie się ze mną witając? Więc już ten mały chłopczyk z „Honey Corner”,  najmłodszy członek mojej parei, moje kochane Słoneczko, nie będzie do mnie podchodził mówiąc „Ata, Ata”, pokazując jak się gra na lirze albo tańcząc z łapkami uniesionymi wysoko ku górze…?  

– Kiedy wyjeżdżasz? – zapytała mnie któregoś dnia pochylona nad miską kirija Marija skubiąca wysuszone już oregano.

– W czwartek – odpowiedziałam.

– A, to dobrze, bo zdążę jeszcze przygotować ci paczuszki z ziołami. Przecież musisz sobie w tej twojej Warszawie jakoś przyprawiać jedzenie, prawda?  – wyjaśniła. –  I myśl zawsze wtedy o mnie – dodała z uśmiechem.

 

Przyprawy od kirii Marii

 

Nie byłam w stanie powiedzieć tym ludziom, że już do nich nie wrócę….

Nie umiem sobie zupełnie z tym poradzić…  

 

Malia, Stara Malia oczywiście,  w życiu codziennym wygrała z Rethymno, które tak lubię, ale życie codzienne to nie wakacje przecież.  

Stara Malia wygrała ludźmi, którzy w mniejszej społeczności są zupełnie inni niż w dużym mieście: nie znaczy, że lepsi, inni po prostu…

Stara Malia wygrała spokojem, ciszą…

Pamiętam jak mieszkając w Rethymno uciekałam wręcz ze Starego Miasta po 17-tej, bo nadciągały hordy turystów i kończył się spokój w kafeteriach, a ja potrzebowałam w ciszy odpocząć… Pamiętam, jak nie miałam gdzie wypić kawy w dzień deszczowy (a na zachodzie w sezonie czasem pada deszcz, odmiennie niż na wschodzie), bo chyba wszyscy turyści zamiast na plaże przychodzili na Stare Miasto…  

Stara Malia wygrała również przyrodą: wokół Starej Malii, ale i w samej wiosce (tak, mieszkańcy mówią na Starą Malię „Chorio”/gr.: χωριό, przypomnę: wioska z greckiego) mamy gaje cytrynowe, pomarańczowe, mandarynkowe, mamy gaje oliwne, opuncje, drzewa z granatami, krzewy z szaronami (kaki), figowce,  dorodne owocujące bananowce i gaje bananowe… Mamy ogromną ilość wspaniałych kwiatów kwitnących nam tu od kwietnia do października i zachwycających nasze oczy.

 

Kwitnące drzewa cytrynowe w moim ogrodzie w Malii

 

Wszystko to w zasięgu mojej dłoni. Kiedy mieszkałam w latach 2018 – 2019 w cudownym Rethymno – nie byłam w gaju oliwnym ani razu, bo w mieście ich po prostu nie ma, a ja bez prawa jazdy do wiosek nie mogłam pojechać.  Zresztą co to za pomysł, żeby mieszkając na Krecie do gaju oliwnego trzeba było urządzać sobie wycieczkę: z drzewami oliwnymi na Krecie powinno się obcować w ramach zwyczajnej codzienności.

 

Jedna z moich ławeczek w Malii: tu przy drzewie oliwnym.

Zrozumiałam po tych trzech latach w Malii, że co prawda zabudowa Starego Miasta Rethymno jest cudowna, ale wciąż ta sama, a mnie wielką radość sprawiało codzienne przyglądanie się zmieniającej się od kwietnia do października przyrodzie.

Zrozumiałam, że w życiu codziennym lepiej znajduję się w mniejszej społeczności,  której nigdy nie zaznałam przecież: dopiero w Starej Malii mi się  to zdarzyło.   

Niestety: wybrałam, co wybrałam – i wierzę, że wybrałam dobrze, choć tak trudno mi z tą świadomością, że do Malii trzeba mi będzie pojechać na wakacje, że nie będę tam już u  siebie, jak byłam przez minione trzy lata.

Wszystko się odwróciło, ale tak wybrałam.  

Jeszcze nie wiem, jak będę żyć bez społeczności Starej Malii, jak będę żyć bez Spinalongi… Czas pokaże.   

Mam swój świat w Rethymno, mam przecież, więc nie będzie mi tam źle, to pewne. I tą myślą ten temat już chcę zakończyć.

 

Na ukochanej Spinalondze, gdzie pożegnałam się z pracownikami. Od początku miałam wrażenie, że mnie tam  zwyczajnie lubią. Pożegnano mnie bardzo serdecznie, a prezent, który dostałam, traktuję niemal jak relikwie. Dziękuję za te nasze wspólne trzy sezony!

 

Bilet na samolot do Polski kupiłam początkiem października: na blisko połowę listopada.  Dla mnie tegoroczny sezon kończył się 20 października, ale jeszcze musiałam jak zwykle urządzić sobie wakacje, choć przy kupowaniu biletu znowu mocno się wahałam: zostać jeszcze w Grecji czy jechać do kraju, którego zaczynało mi brakować.  Wiedziałam jednak, że będę żałować, jeśli nie zostanę w Grecji na wakacjach.

Ot, takie coroczne rozdwojenie!

Zostałam więc urządzając sobie  bardzo proste wakacje w miejscach, w których mi dobrze. Byłam zbyt zmęczona na szukanie promów, na organizowanie wyprawy na inne wyspy czy choćby jedną, choć kuszące to bardzo… Zwyczajnie mi się nie chciało!  Postawiłam więc na moje miejsca i na wakacje o charakterze towarzyskim, co też mnie cieszyło.

Posezonowe wakacje to, jak zwykle, odrębna relacja. 

      

Panigiri w Starej Malii w kościółku Agios Dimitrios

Podobnie jak w latach ubiegłych, bez względu na to, co przyszłość przyniesie,  bardzo dziękuję chanijskiemu i herakliońskiemu Biuru Turystycznemu „CONSORT TRAVEL”, z którym w czasie tych tegorocznych sześciu miesięcy współpracowałam, jak i współpracującemu z nim Biuru Podróży „ITAKA”: podobnie jak w latach poprzednich doznałam od obu tych biur tak wiele dobrego, otrzymałam tak wiele dowodów sympatii i uznania, że z prawdziwą przyjemnością do każdej spędzonej na Krecie chwili wracam.

Wielkie dziękuję!

Szczególnie dziękuję herakliońskiemu Biuru Turystycznemu „CONSORT TRAVEL”, z którym przepracowałam trzy sezony. Alexander, Manos i Popi: stworzyliście cudowne biuro, tak cudowne, że bardziej się nie da. To był wielki  komfort pracować z Wami. Nie wiem, jak przeżyłam te pożegnalne kolacje, jak mogło mi nie pęknąć serce, ale wiedzcie, że było to dla mnie bardzo trudne. Wiem zresztą, że wiecie. Macie wszyscy  w moim sercu swoje miejsce.

Na zawsze <3   

Końcem sezonu na mojej ulubionej ławeczce w pobliżu twierdzy Koules (Rocca a Mare) w Heraklionie

 

*- przenosząc z języka greckiego winno się mówić: TE Malia, a nie jak przyjęło się mówić w języku polskim TA Malia. Zaznaczam to dla zainteresowanych, świadomie używając nazwy TA Malia (i odmiany), jak większość wydawnictw w języku polskim.

   

Tekst i wszystkie zdjęcia: Beata Kuczborska / betaki.pl

 

Jeśli podobał Ci się ten wpis i chcesz wspomóc i wesprzeć moją działalność (będzie mi niezmiernie miło!), to możesz to zrobić tu, w postaci symbolicznej „kawy” dla Betaki. Z góry dziękuję! 🙂Postaw mi kawę na buycoffee.to